Mieszkanie Oli — i ani śladu rodziny
Ola zmywała naczynia, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Na progu, jak grom z jasnego nieba, stanęła teściowa.
— Witaj, Oluś — rzekła z udawaną czułością Barbara Januszówna. — Postanowiłam was odwiedzić. Wpadłam w gości!
Ola zaprosiła ją do kuchni, nastawiła czajnik i zawołała męża:
— Krzysiu, twoja mama przyszła!
Kilka minut później cała rodzina siedziała przy stole. Teściowa powoli mieszała cukier w herbacie, zerkała na synową z charakterystycznym przymrużeniem oczu, które Ola od dawna rozumiała jako zapowiedź kolejnej manipulacji.
— Wiesz, Krysiu — zaczęła Barbara Januszówna — Damian zaproponował Magdzie, żeby się do niego wprowadziła. Wyobrażasz sobie? Jeszcze przed ślubem!
— No to mu się dostanie — zaśmiał się Krzysztof. — Nasza Magda pokaże mu, co znaczy spokojne życie!
— Nie masz racji! — odparowała dumnie teściowa. — Magda jest inna. Skromna, rozsądna, nie to co niektóre…
Ola wyłapała ten wzrok. Kamień, jak zwykle, leciał w jej stronę. I znów udawała, iż go nie zauważyła.
— A wiesz, co Damian jeszcze zrobił? — triumfalnie podniosła palec Barbara. — Kupi jej mieszkanie! Wyobrażasz? Na ślub! Prawdziwy mężczyzna!
Krzysztof skrzywił się.
— Zobaczymy, co rzeczywiście kupi. Dopóki nie zobaczę dokumentów, nie uwierzę.
— To się nazywa adekwatny wybór! — nie ustępowała Barbara. — A ty, nawiasem mówiąc, masz żonę z mieszkaniem, a sam choćby nie jesteś współwłaścicielem.
Ola wyszła z pokoju. Serce ścisnęło jej się w piersi. Znowu ta sama piosenka — o „przepisaniu połowy”, „sprawiedliwości”, „wspólnej rodzinie”. Minął rok od ślubu, a Barbara Januszówna wciąż próbowała wycisnąć choć kawałek mieszkania zięciowej.
Krzysztof też zaczął naciskać: mówił, iż się z niego śmieją, iż nie jest prawdziwym mężczyzną bez własnego lokum. Kupił samochód, zrobił remont, meble — a wszystko cudze.
— Nikt cię nie oszukał, Krzysiu — odpowiadała Ola. — Nie ożeniłeś się z mieszkaniem, tylko ze mną. Czyż nie?
Milczał. Do następnej wizyty matki.
Kiedy do domu zawitała władcza ciotka Krzysztofa, ten zaczął opowiadać bajki.
— Tak, kupiliśmy mieszkanie. Głównie za moje pieniądze — oznajmił pewnie.
Ola mało się nie zakrztusiła herbatą. Kłamstwa płynęły wartko. Milczała. Nie dla niego — dla siebie.
Później przyszedł kolega Piotrek. Krzysztof znów rozwinął pawie pióra:
— Wchodź, u nas możesz się czuć jak u siebie. Mieszkanie jest przecież nasze, z Olą!
— Brawo! — zachwycił się przyjaciel. — Ożeniłeś się, kupiłeś mieszkanie. I masz fajne auto!
Ola patrzyła i nie wierzyła własnym oczom. Gdzie ten dobry, zwyczajny chłopak, z którym się spotykała?
Spakowała rzeczy i wyjechała do rodziców.
— Mamo, nie daję rady. Czuję się nie jak żona, tylko jak lokatorka. On się ze mną ożenił tylko dla mieszkania…
— Zastanów się, córeczko. Ale mieszkania nikomu nie oddawaj, słyszysz? Ani kawałka!
Ola wróciła. niedługo zjawiła się teściowa. Bez zapowiedzi, roztrzęsiona, ze łzami w oczach.
— Krysiu, tragedia! Damian zostawił Magdę. Ślubu nie będzie. A ona nabrała kredytów: auto, ciuchy, telefon…
— A co my mamy z tym wspólnego? — zmieszał się Krzysztof.
— Trzeba pomóc. Niech Ola przepisze połowę mieszkania na ciebie. Zastawisz, spłacimy dług. Potem wszystko oddamy!
Ola oniemiała. Ale gwałtownie wróciła do siebie.
— Nigdy! To mieszkanie to prezent od moich rodziców. choćby na jeden procent nie macie co liczyć!
— Bezduszna! — krzyknęła Barbara.
Ola wyszła do pokoju, ale podsłuchała, jak matka i syn szepczą pod drzwiami.
— Zrobiłam, co mogłam, synku. Ale ona się nie zgadza…
— Spróbuję coś jeszcze wymyślić — mruknął ponuro Krzysztof.
Ola otworzyła drzwi:
— Wymyślcie! Wymyślcie sobie cokolwiek! Tylko wiedzcie, iż tego mieszkania nie dostaniecie. Ani kawałka. jeżeli chcecie żyć na własnym — pracujcie, jak wszyscy!
Następnego dnia Krzysztof wyprowadził się do matki.
Ola złożyła pozew o rozwód. Późno zrozumiała, ale lepiej późno, niż oddać im to, co jej. Bo cudze apetyty są nieograniczone. A godność — tylko jedna.