Mieszkanie Julki — i żadnej rodziny
Julka zmywała naczynia, gdy zadzwoniono do drzwi. Na progu, jak grom z jasnego nieba, stała teściowa.
— Cześć, Juluś — powiedziała z udaną czułością Halina Januszówna. — Postanowiłam was odwiedzić. Wpadłam na herbatkę!
Julka zaprosiła ją do kuchni, postawiła czajnik i krzyknęła do męża:
— Krzysiu, twoja mama przyszła!
Po chwili cała rodzina siedziała przy stole. Teściowa powoli mieszała cukier w herbacie, spoglądając na synową z charakterystycznym przymrużeniem oka, za którym Julka dawno nauczyła się rozpoznawać dojrzewającą manipulację.
— Wiesz, Krysiu — zaczęła Halina Januszówna — Bartek zaproponował Małgosi, żeby się do niego wprowadziła. Wyobrażasz sobie? Jeszcze przed ślubem!
— No, to się wpakował — zaśmiał się Krzysiek. — Nasza Małgosia mu pokaże. Spokojnie żyć nie będzie!
— Źle mówisz! — odparła dumnie teściowa. — Małgosia jest inna. Skromna, mądra, nie to co niektóre…
Julka złapała ten wzrok. Kamień, jak zwykle, leciał w jej stronę. I znowu udawała, iż nie zauważyła.
— A wiesz, co Bartek jeszcze zrobił? — podniosła uroczysty palec teściowa. — Podaruje jej mieszkanie! Wyobrażasz? Na ślub! Prawdziwy mężczyzna!
Krzysztof skrzywił się.
— Zobaczymy, co tam podaruje. Dopóki nie zobaczę dokumentów, nie uwierzę.
— Oto, co znaczy dobry wybór! — nie ustępowała Halina. — A ty, swoją drogą, masz żonę z mieszkaniem, a choćby nie jesteś współwłaścicielem.
Julka wyszła z pokoju. Serce się ścisnęło. Znowu ta sama piosenka — o „przepisaniu połowy”, „gdzie sprawiedliwość”, „wspólna rodzina”. Minął rok od ślubu, a Halina Januszówna cały czas próbowała wycisnąć choć kawałek zięciowej nieruchomości.
Krzysztof też zaczął naciskać: iż się z niego śmieją, facet bez mieszkania. A przecież sam kupił samochód, zrobił remont, meble — a wszystko cudze.
— Nikt cię nie oszukał, Krzysiu — odpowiedziała Julka. — Ożeniłeś się nie z mieszkaniem, tylko ze mną. Czyż nie?
Milczał. Do następnej wizyty mamy.
Gdy do domu zawitała władcza ciocia Krzysztofa, on zaczął opowiadać bajki.
— Tak, kupiliśmy mieszkanie. Głównie za moje pieniądze — oznajmił pewnie.
Julka mało się nie zakrztusiła herbatą. Kłamstwa płynęły szeroką rzeką. Milczała. Nie dla niego — dla siebie.
Potem przyszedł kolega Arek. Krzysztof znowu rozpuścił ogon:
— Wchodź, jesteś jak u siebie. Mieszkanie to nasze, z Julką!
— Zuch! — zachwycił się kolega. — Ożeniłeś się, mieszkanie kupiłeś. I samochód masz świetny!
Julka patrzyła i nie wierzyła własnym oczom. Gdzie ten dobry, prosty chłopak, z którym się spotykała?
Spakowała rzeczy i wyjechała do rodziców.
— Mamo, nie daję już rady. Czuję się nie jak żona, tylko inwestor. On się ożenił tylko dla mieszkania…
— Pomyśl, córeczko. Ale mieszkania — nikomu, słyszysz? Ani kawałeczka!
Julka wróciła. niedługo zjawiła się teściowa. Bez zapowiedzi, roztrzęsiona, ze łzami w oczach.
— Krzysiu, tragedia! Bartek rzucił Małgosię. Koniec ze ślubem. A ona nabrała kredytów: samochód, ciuchy, telefon…
— A co my do tego? — zmieszał się Krzysztof.
— Trzeba pomóc. Niech Julka przepisze połowę mieszkania na ciebie. Zastawicie, spłacicie dług. Potem wszystko zwrócicie!
Julka oniemiała. Ale gwałtownie otrząsnęła się.
— Nigdy! To mieszkanie to prezent od moich rodziców. choćby na jeden procent nie macie się co liczyć!
— Bez serca! — wrzasnęła Halina.
Julka wyszła do pokoju, ale podsłuchała, jak matka z synem szepczą pod drzwiami.
— Zrobiłam, co mogłam, synku. Ale ona — twarda…
— Spróbuję jeszcze coś wymyślić — mruknął posępnie Krzysztof.
Julka otworzyła drzwi:
— Wymyślcie! Wymyślcie jeszcze coś! Tylko pamiętajcie: mieszkania nie dostaniecie. Ani kawałka. Chcecie żyć na własnym — pracujcie, jak wszyscy!
Następnego dnia Krzysztof wyprowadził się do mamy.
Julka złożyła pozew o rozwód. Późno zrozumiała, ale lepiej późno, niż oddać im swoje. Bo cudze apetyty są nieograniczone. A godność — tylko jedna.