Kinga Burzyńska: Michał Sikorski, absolwent krakowskiej Szkoły Teatralnej, ale bez obronionego dyplomu.
Michał Sikorski: Tak jest. Ostatnio był u ciebie Kirył, który obronił na szóstkę.
Otóż to. Jak ty się z tym czujesz?
To ja gram szlachcica. A Kirył… niestety nie, bardzo mi przykro.
Michale, oczywiście grasz ojca Jakuba w serialu 1670 – podejrzewam, iż dla większości widzów po prostu jesteś ojcem Jakubem. Gdybyśmy jednak zaczęli od początku, to czy rola w Sonacie, za którą dostałeś wiele nagród, bo i w Koszalinie, w Toronto i w Gdyni, była przełomem w twojej karierze?
To był już moment, w którym grałem i pracowałem. Grałem regularnie już na samej końcówce studiów, przechodziłem z projektu w projekt, więc dopiero od niedawna mam pierwszą w życiu przerwę. Nie wiem więc, czy Sonata była przełomem – wtedy już coś się działo i było w pewnym rozpędzie.
To była taka rola, która została dostrzeżona.
Mogę myśleć już poza takimi kategoriami, bo to w ogóle była rola-marzenie. Miałem dużo czasu, żeby się przygotować na casting, było dużo materiałów, dużo improwizacji. To była wyjątkowa aktorska praca, jestem dumny z tego projektu. Film opowiada autentyczną historię Grześka Płonki, który przez piętnaście lat był uznawany za głęboko upośledzonego. Okazało się to błędną diagnozą, chłopak po prostu nie słyszał. Grzesiek jest żywym srebrem, ma charakterek. Poznałem go, bo choćby mieszkaliśmy u Grześka w domu, był to chyba pomysł Łukasza Simlata. Mam poczucie, iż ten film wyszedł, bo opowiada o Grześku takim, jakim on jest. O jego wewnętrznych komplikacjach, które udało się dostrzec po czasie. To jest największy koloryt tego filmu, cieszę się, iż udało nam się to przekazać.
Ale wyszedł też dzięki tobie, bo zrobiłeś ogromną pracę aktorską.
Tak, ale miałem też fantastycznych partnerów, takich jak Małgosia Foremniak. To był mój debiut, debiut reżyserski Bartka Blaschke, a wiele osób po filmie mówiło, iż jednak największym odkryciem jest dla nich Małgośka Foremniak, która przeszła samą siebie. Dla mnie, jako dla bardzo młodego aktora, zobaczenie ile pracy i serca Małgosia włożyła w tę rolę, co potem przełożyło się na to, co widać na ekranie, przywróciło mi wiarę w ten zawód. Warto po prostu to robić i to naprawdę działa.
Byłeś bardzo młody, bo miałeś 22 lata, ale dodatkowo zagrałeś chłopaka dużo młodszego od siebie.
Tak, historia zaczyna się, gdy Grzesiek ma około 15 lat.
Dalej wyglądasz, jakbyś miał 15 lat.
Zanim dostałem tę rolę byłem trzy lata na diecie. Byłem na diecie do momentu zakończenia zdjęć.
Bo film bardzo długo powstawał.
Bałem się, iż mnie wyrzucą, iż będę za stary i iż się w ogóle nie nadaję, więc trzymałem się w takiej formie. Moment zakończenia tego filmu był dla mnie cezurą, skończyło się moje dzieciństwo. Pomyślałem, iż teraz mogę dojrzewać.
Skąd się w ogóle wzięło to aktorstwo u ciebie?
To się wszystko zaczęło w Wadowicach (śmiech). Taka jest prawda – tam zaczął się teatr i film…
Abstrahując od kremówek.
Kapłaństwo akurat zaczęło się w Adamczysze. A tak na poważnie – moja nauczycielka, pani Joanna Bartkowiak, w piątej klasie organizowała kółko teatralne. Zaprosiła mnie na to kółko, bo chyba wyczuła, iż powinna. Ja byłem nieśmiały i miałem wadę wymowy. Pamiętam premierę spektaklu, pierwsze bycie na scenie i uczucie, iż to co robię, wzbudza jakieś reakcje – ludzie się podnoszą, patrzą, śmieją. Z tym momentem utożsamiam marzenie o aktorstwie. To jest moje medium, tak chce się wypowiadać, to chcę robić. Pozostałem do dzisiaj wierny temu marzeniu.
Co cię najbardziej w tym zawodzie fascynuje? Kordian Kądziela, jeden z reżyserów 1670 powiedział mi, iż widział jak proponujesz swoje rozwiązania, jak lepisz postać ojca Jakuba. Widział, jak ludzie reagują i wiedział, iż musi ci na to pozwolić, bo fantastycznie to sobie wymyśliłeś. Czy to było źródło twojego aktorstwa?
Nie, nie tylko, to jedna ze składowych. Oczywiście rola w 1670 też była jak marzenie. To taka rola, w której była przestrzeń, żeby oddać serce. Oddałem tej roli swoje poczucie humoru, jakiś swój urok – również w tych miejscach poza tekstem. Naprawdę zostawiłem na tym planie część siebie. Mam oczywiście dziką satysfakcję z tego, iż to się udało. To zainteresowanie jest jak jakiś surrealizm. Życzę każdej artystce i każdemu artyście, żeby kiedyś coś takiego zrobił – z poczuciem dumy i satysfakcji, iż coś jest na sto procent i iż przyniosło niesamowity odzew. To jest fantastyczne.
Ale wracając jeszcze na chwilę do Wadowic. Stanie na scenie pozwoliło ci wyjść z twojej nieśmiałości? Czy wręcz przeciwnie, nigdy nieśmiały nie byłeś.
Byłem nieśmiały i nie wiem, czy to było lekarstwo. Na pewno okazja do zobaczenia tego, iż można inaczej i trochę się za to nie bierze odpowiedzialności. Tak wtedy myślałem – robię tu coś, proponuję, ale mogę wyjść. Do tej pory uważam, iż to jest element higieny aktorskiej, taka granica. Schodzę ze sceny, schodzę z planu i jestem sobą. Nie mam potrzeby bycia głośniejszym, niż jestem naprawdę. Nie muszę mówić więcej, niż chcę powiedzieć. Mam taki komfort, iż jak chcę coś powiedzieć, to mówię. Na przykład teraz gadam i trochę buzia się nie zamyka. Ale jak nie mam nic do powiedzenia, to mam luz z tym, iż mogę milczeć i nie muszę być zauważony.
Teraz jest troszkę trudniej być niezauważonym, jak mówią do ciebie w metrze, tramwaju i wszędzie indziej: ,,Szczęść Boże”. Rozpoznawalność cię dopadła, prawda?
Dopadła mnie trochę. Myślałem, iż mnie nigdy nie dopadnie. Pomimo tego, iż zrobiłem wcześniej kilka projektów, to ludzie mnie nie rozpoznawali i nie kojarzyli. Już przy Sonacie tak było. Pokazaliśmy ten film na festiwalu w Gdyni i Irena Melcer, która grała tam moją miłość, spotkała swoich znajomych, którzy zaczęli jej gratulować filmu. Potem popatrzyli na mnie i zapytali, czy ja też tam grałem. Irena odpowiedziała, iż tak, główną rolę. Byli zaskoczeni, to było urocze. Mogłem pójść w sobotę do kina, siedzieć wśród ludzi, wyjść i słuchać co o mnie mówią, nie wiedząc, iż stoję obok. Zawsze twierdziłem, iż to przywilej. Zdziwiło mnie, iż mimo wszystko po 1670 ludzie zaczynają mnie rozpoznawać. To już chyba przebiło taką bańkę w naszej popkulturze.
W popkulturze, w polityce, we wszystkich dziedzinach życia. Tak jak wspominaliśmy z Kiryłem i Kordianem, iż wspominał o tym choćby premier…
Wszyscy premierzy z ostatnich miesięcy.
Podobno odbierasz w nocy telefony od fanów i ludzie proszą o pomyślność.
Nagrałem dla kogoś filmik trawestując swój tekst z pierwszego odcinka. Zamawiałem pomyślność, na przykład dla Kingi. Nagrałem kilka takich filmików i ktoś to wrzucił na Tik-Toka. Już jakiś czas temu nie mogłem się przez to przebić, bo było kilkaset tego rodzaju próśb, teraz to już są tysiące. Mam wrażenie, iż nigdy się nie odkopię na swoim Instagramie. Rzeczywiście, zdarzyły mi się już takie sytuacje, w których miałem tego za dużo i zacząłem blokować konta, które do mnie dzwonią na Messengerze czy na Instagramie. W nocy miałem kilka nieodebranych połączeń z konta, na przykład Sikorski Michał fanpage. To już było dla mnie przekroczenie jakiejś granicy – to mój prywatny telefon. Siedzę sobie w domu z synem, a ktoś do mnie dzwoni o różnych porach.
Czasami ta rozpoznawalność może powodować, iż przekraczane są granice, ale z tej popularności możesz wiele wyciągnąć i dać innym coś dobrego. Na przykład twoja aukcja WOŚPU. Do wylicytowania był spacer po Wadowicach w twoim towarzystwie.
Tak, zaproszenie na kremówkę i spacer po Wadowicach moją autorską trasą. Od dziesiątego roku życia byłem wolontariuszem, później pracowałem w Sztabie Wielkiej Orkiestry w Wadowicach, więc miło było mi po latach wrócić w takim charakterze. Najpierw zaproponowano mi piwo z Jakubem. Powiedziałem, iż się nie zgadzam, nie chcę promować swoim nazwiskiem alkoholu i takiego trybu życia. Zwłaszcza, iż w Wadowicach jest z tym bardzo duży problem, ciągle nie może przejść uchwała o ograniczeniu sprzedaży alkoholu. Wiem, ilu moim znajomym jeszcze z podstawówki alkohol zmarnował życie. Ktoś więc powiedział, iż może kremówka. Zgodziłem się, ale kto to miałby wylicytować, może ktoś ze znajomych? Chciałem, żeby było chociaż tysiąc złotych. Na kilka godzin po tym, jak ruszyła licytacja, było już ponad trzy tysiące. Ostatecznie dobiliśmy do trzydziestu pięciu tysięcy.
To jest pokłosie popularności tego serialu i twojej ciężkiej pracy. To się wszystko złożyło w świetny serial, o którym mówi cała Polska. Zastanawiam się, jaki był twój pierwszy pomysł na tę postać? Od czego zaczęło się to budowanie?
Raczej było podobnie, jak jest na ekranie. Dość gwałtownie namierzam kierunek, w który chcę iść. Nie ukrywam, iż bardzo duży udział w tworzeniu ojca Jakuba mieli reżyserzy, czyli Maciek i Kordian. Oczywiście inne piony również – powiedziałem Kasi Lewińskiej i Januszowi Kalei, odpowiedzialnym odpowiednio za kostiumy i charakteryzację, iż mogą zrobić wszystko.
Jesteś czystą kartką.
Naprawdę jestem pod wrażeniem pracy artystycznej Kasi i Janusza. Oczywiście gdy dostałem od Kasi pelerynę, to powiedziałem, iż już jej nie oddam.
A rękawiczki?
Absolutnie tak. Sygnet, który dostałem… to wszystko było tak dopieszczone. Najlepsze jest to, iż to nie było ubieranie aktora. Kasia i Janusz wzięli udział w tworzeniu postaci ojca Jakuba, co było fantastyczne.
Opowiedziałaś mi też, iż byłeś zafascynowany piękną sceną między Anielą, a Maciejem.
Ojej, tak. Na planie, gdzieś na podglądzie, widziałem piękną scenę tańca Anieli z Maciejem. W kolejnej scenie moja postać mówi, iż miłość jest cierpliwa, łaskawa i niedopuszczalna, więc zaczyna knuć spisek. Gdy to zobaczyłem, to pomyślałem sobie, iż gram chyba czarny charakter.…
Homo homini lupus est.
Dokładnie. Cały czas myślałem jednak o Jakubie, jako o człowieku. Mimo tego, iż to jest grubą krechą, jest po bandzie, to cały czas szukałem w nim człowieka. Myślę, iż gdzieś się z nim zaprzyjaźniłem. Może pomyślisz, iż jestem okropnym człowiekiem.
Nie, ja myślę, iż jesteś chodzącym dobrem.
To jest fantastyczne w tym zawodzie, iż często chcemy usprawiedliwiać postać i myśleć się o niej mimo wszystko z jakimś ciepłem. To jest super doświadczenie psychologiczne – wydaje nam się, iż jesteśmy dobrzy. Dopiero gdy spojrzymy z dystansu na to, co robimy, to można się zorientować, iż chyba nie zachowujemy się w porządku. W tym zawodzie, można to przeżyć w bezpieczny sposób.
Czyli usprawiedliwiasz zachowanie Jakuba uczynkami innych ludzi? (śmiech)
Nie, ale są takie przesunięcia w życiu każdego – co by było, gdybym urodził się w innym miejscu, był wychowany przez inne osoby, czy miałbym inne poglądy. Brałem po prostu tego Jakuba z całym dobrodziejstwem i inwentarzem. On jest, jaki jest – tak myśli i nie wie, iż robi to źle.
Od razu chciałeś, żeby był przebiegły?
Przebiegły miał być od początku, ale chciałem mu dodać takiego uroku – jemu się wydaje, iż jest fajniejszy, niż w rzeczywistości.
Powiedziałeś wcześniej pewną rzecz… czy ja dobrze usłyszałam, iż masz syna?
Tak.
Piętnastoletni Michał Sikorski ma syna?
(śmiech) Mój syn ma trzy lata. Urodził się praktycznie na planie Sonaty – to między innymi dlatego po zakończeniu filmu zaczęło się dla mnie inne życie.
Musiałeś dojrzeć.
Zostałem tatą, choć nie czułem wtedy tej zmiany. Dużo osób pytało, co się wydarzyło w moim życiu i czy jest teraz inaczej. Odpowiadałem, iż jest tak samo. Gdy zostałem z synem na kangurowanie, to pomyślałem sobie: „O rany, to osobny człowiek”. Jak to będzie być rodzicem? Mogę mu teraz pomóc, bo on nie potrafi jeszcze wszystkiego zrobić. To jest w ogóle fajny gość, bardzo go lubię. Nie mam jakichś wielkich ambicji z nim związanych – mam takie poczucie, iż to jest teraz dla mnie czas z tym super człowiekiem. Gdy będzie dorosły, nie musi chcieć się ze mną przyjaźnić. To jest teraz mój czas dla niego, mogę mu teraz pomóc, a on jest świetnym gościem i nie traktuje go, jak jakąś część mnie. Ja po prostu mam ogromne szczęście, iż z kimś takim mogę mieszkać.
To jest bardzo ładne i niezwykle dojrzałe podejście. To nie jest oczywiste w dzisiejszych czasach, iż 25-letni chłopak zostaje ojcem. Ten wiek się przesunął, dlatego to było takie zaskakujące – zwłaszcza, iż rzeczywiście cały czas wyglądasz na piętnaście lat. Michał, na czym według ciebie polega ten fenomen? To jest krzywe zwierciadło, wskazywanie przywar, to jest trochę o każdym z nas, trochę sami z siebie się śmiejemy. Dlaczego to właśnie ojciec Jakub święci takie tryumfy, abstrahując oczywiście od twojego talentu?
Myślę, iż wszyscy tak naprawdę znamy ojców Jakubów. Wydaje mi się, iż ta warstwa kościelna to tylko tło. Ja też mam kilka wspólnego z kościołem. Nie miałem ochoty się na ten temat wypowiadać, inwestować w część kościelną czy duchową. Ojców Jakubów znamy z naszej rzeczywistości, każdy ma przynajmniej kilku takich znajomych. Wydawało mi się, iż to bardziej o ludziach, którzy uwierzyli w jakąś ideę – iż to, co robią jest mega ważne. Wydaje mi się, iż wszyscy znamy te mechanizmy. Rzeczywistość mnie dogoniła w trochę smutny sposób, bo zmieniłem całe swoje życie – przeprowadziłem się z Poznania do Warszawy, poszedłem do Teatru Dramatycznego, który był obietnicą miejsca, o którym marzę. Ktoś spisał moje marzenia, ja uwierzyłem w te zmiany i okazało się, iż jednak idee zostały jednak na papierze. Ta rola Jakuba jest też trochę o mojej naiwności. O tym, iż czasami za gwałtownie nam się wydaje, iż coś mamy. Ja mam tak, iż nie chcę mieć za dużo entuzjazmu. Cały czas trzeba trzymać rękę na pulsie, trzeba patrzeć władzy na ręce i po prostu nie dać się w żadnym momencie zachłysnąć tym, iż „coś mamy i jest super”. Cały czas trzeba mieć wrażliwość na drugiego człowieka i mieć kontakt z rzeczywistością, żeby nie odlecieć. To też jest bardzo trudne.
W aktorstwie można bardzo łatwo odlecieć, kiedy ma się tak świetny debiut. Zagrałeś przecież we Freestyle’u, i w Pewnego razu na krajowej jedynce, zostałeś aktorem Teatru Dramatycznego i teraz jesteś na językach wszystkich. To też jest powód do tego, żeby odlecieć?
Absolutnie tak, boje się tego. Nie chce o sobie pomyśleć, iż jestem dobrym człowiekiem i iż nie odwali mi sodówka. Nie odwaliła mi do wczoraj – może wrócę za dwie godziny i coś się wydarzy, iż mi jednak odwali. Trzeba mieć cały czas kontakt z rzeczywistością i mieć pokorę do tego, kim się jest. Trzeba codziennie się update’ować: „Ej, za każdym razem myśl i postępuje przyzwoicie”. Tak samo jest w pracy. To mi się w tym zawodzie podoba, ale muszę też pamiętać za każdym razem, iż zaczyna się od zera, iż nie ma żadnego urobku, iż się nie wie i iż się szuka. Ja naprawdę chciałbym odkrywać też inne aktorstwo, mam w sobie dużo energii. Mam więc nadzieję, iż będzie do tego okazja. Z tyłu głowy pojawia się jednak coś takiego, iż zostanę w świadomości społeczeństwa księdzem i nic więcej się nie wydarzy.
To jest pewnego rodzaju pułapka – o ile 1670 dostanie drugi, trzeci czy piąty sezon, to możesz w pewien sposób się zamknąć.
Tak, muszę mieć tego świadomość. Parę zawodowych rzeczy mi się udało, ale wiem, iż mam ogromne szczęście. Wielu moich znajomych, którzy są naprawdę mega utalentowani, nie miało czegoś takiego. Z ręku na sercu mogę powiedzieć, iż jestem tytanem pracy. Wkładam wszystko w robotę, którą robię.
Ale czasami to nie wystarcza, prawda?
Tak. Miałem też bardzo, bardzo dużo szczęścia. I mam nadzieję, iż to szczęście mnie nie opuści.
W czym ta pracowitość się przejawia? W aktorstwie? Masz już ten kostium, masz już w głowie tego ojca Jakuba. Zaczynasz pracę na planie i… na czym polega pracowitość Michała Sikorskiego?
Pracowitość zaczyna się dużo wcześniej. Bardzo wnikliwie czytam scenariusz, a swoimi uwagami i przemyśleniami dzielę się z reżyserami. Oczywiście nie zawsze ma się takich reżyserów, którym można ufać tak bardzo jak Maćkowi czy Kordianowi. Wiem jednak, iż mogę powiedzieć o każdym pomyśle, bo nie będzie mnie to energetycznie obciążać. Powiem, a jak będzie bardzo głupi, to Kordian albo Maciek stwierdzą, iż nie i to będzie okej. Jak będzie dobry, to w to pójdziemy. Staram się więc wszystkie te pomysły powiedzieć, spróbować wcielić w życie. Przeważnie mam wymyślonych kilka wersji tego, co mogę zagrać – taki patchwork tych scen.
Co jest twoje w ojcu Jakubie?
Ciężko mi teraz to wydzielać. Jest trochę moich rzeczy, ale raczej nie chciałbym mówić, iż coś jest moje, a coś nie. Dałem wszystko, ale miałem ze sobą reżyserów, z którymi można konie kraść, więc ta kooperacja była super. Nie tylko z nimi oczywiście. Chociażby Nils, który stał za kamerą… dzięki niemu praca kamery to nie jest tylko pokazywanie – tam jest prawdziwa narracja, wszytko jest świetnie poprowadzone.
A co ciebie najbardziej bawi? Niektóre z twoich tekstów są, chociaż nie lubię tego słowa, kultowe.
Ja chyba najbardziej lubię: „Ojcze prosiłem, żebyś nie mówił do mnie ojcze”, po czym Aniela mówi „Ty debilu…”, a ja mówię: „Prosiłem, żebyś mówiła do mnie ojcze”.
To pierwszy odcinek.
Tak, narada o sejmiku.
Moim ulubionym akurat nie jest twój. „Dobrze, jak małżeństwa mają…
…wspólną pasję. Naszą jest nienawiść do sąsiada Andrzeja”. Wiele postaci ma takie teksty. Lubie bardzo wszystkie o pociąganiu za sznurki Sebastiana Pawlaka, czyli Żyda. To jest prawdziwa kopalnia. Naprawdę, lektura scenariusza była jak czytanie świetnej książki. Mogę ci szczerze powiedzieć, iż jestem zaszczycony, iż wziąłem w tym udział. Ten serial skupił wokół siebie tak niezwykłych ludzi, iż mam w sobie ogromną wdzięczność, iż mogłem być tego częścią.
Sam sobie zazdrościsz?
Tak, zazdroszczę sobie. Nie mówię tego z jakąś pychą – miałem naprawdę dużo szczęścia.
A jak twoi koledzy ze szkoły teatralnej? Z reguły jest tak, iż kilka osób z roku ma to szczęście, iż pracuje w zawodzie. Odbierasz w tej chwili gratulacje i wyrazy uznania od tych znajomych?
Tak, ale ja się bardzo cieszę z tego, co moi znajomi robią. Często rozmawiamy o tym co się dzieje, opowiadamy o naszych castingach. Staram się pielęgnować takie dobre praktyki. Nie po to, iż ja zaraz pójdę na ten sam casting, ale żeby wiedzieć, co się dzieje. Wiele razy ktoś mi pomógł przy castingu, na przykład podsyłając scenariusz i ja też staram się tak pomagać. Wydaje mi się, iż powinniśmy się trzymać razem. Nie mamy związków zawodowych, więc naprawdę musimy zmienić te praktyki. To, co zostawili nam starsi koledzy jako dziedzictwo, można wyrzucić do kosza.
Rzeczywiście tak macie, czy to jest twoje poczucie?
Myślę, iż wiele osób mam już takie podejście od szkoły – żeby rozmawiać ze sobą o stawkach, żeby nie dać się wykorzystywać, żeby się wspierać. Kolega z mojego roku, z bardzo ważnego teatru w Polsce zadzwonił do mnie i powiedział: Michał, zebraliśmy się jako młodzi, chcemy być podmiotowi w konkursie na dyrektora teatru”. Wiem, jak trudno jest powiedzieć w teatrze stop, sam miałem niedawno taka sytuację, wiem jak trudne jest przecieranie tych ścieżek. Świetne rzeczy zrobił teraz TR zrobił, ale wiem ile kosztowało ich zawalczenie o swój zespół i o swoją podmiotowość. To wszystko rodziło się się w bólach.
To nie było proste, bo każdy ma swoją historię.
Nie było proste, ale wiem jaki to jest dar. Takie doświadczenia nas budują. Co do mojej niedawnej sytuacji – mówiłem mojemu kumplowi z roku, Matiemu Górskiemu: „Mati, wiele rzeczy, które mi opowiedziałeś, zbudowały we mnie tę osobę, która była na tyle silna, żeby móc powiedzieć: przepraszam, to są moje granice, nie”. Wydaje mi się, iż jednak współpracujemy ze sobą, nie odbieram jakiś aktów zazdrości. Ważne jest dla mnie to, żebyśmy brali odpowiedzialność za środowisko w którym jesteśmy i za społeczeństwo. Powiedziałem, iż mam syna – chciałbym, żeby żyło mu się tu dobrze. Może teraz to nie będzie funkcjonowało idealnie, ale niech da to podwaliny do tego, żeby ktoś zbudował super bezpieczne środowisko pracy i w ogóle urządził lepiej to społeczeństwo.
Masz bardzo prospołeczną postawę, co budzi mój absolutny podziw. Czego sobie życzysz na najbliższe pięć lat? Tej różnorodności właśnie?
Nie tylko różnorodności, ale takich projektów, w które można po prostu wskoczyć. Chciałbym raz jeszcze wejść w projekt, tak jak w Sonacie. Oddać się temu długiemu procesowi i wiedzieć, iż się z tego wyjdzie innym człowiekiem. W pozytywnym znaczeniu, a nie, iż wyjdę pokiereszowany.
Bo jednak higiena pracy jest ważna.
Bezpieczeństwo to podstawa. Niektórzy pytają o to, jakie role chciałbyś zagrać. Ja mówię, iż najbardziej chciałbym zagrać to, o czym jeszcze nie wiem. Fajnie byłoby zagrać coś, co nie jest w mojej bańce wyobrażeń. Chciałbym być bardzo zaskoczony, chciałbym odkryć jakiś nowy świat. Takiej przygody sobie życzę.