MBANK NOWE HORYZONTY: "Infinity Pool". Jak Alexander Skarsgård przeżył własną śmierć?

filmweb.pl 1 rok temu
Zaczęło się! 23. Międzynarodowy Festiwal Filmowy mBANK nowe wystartował, zaś my, po rozmowie z dyrektorem imprezy Marcinem Pieńkowskim, której wysłuchacie TUTAJ, ruszamy na pierwsze filmy. A w programie dużo dobrego – pod linkiem TUTAJ znajdziecie 10 naszych propozycji filmów, których nie można przegapić. Wśród nich – nowe dzieło Brandona Cronenberga, o którym pisaliśmy już, iż "idzie w ślady swojego ojca, łącząc niezwykłą wyobraźnię z wizjami, które budzą kontrowersje". Twórca intrygującego horroru "Possessor" tym razem powraca z "Infinity Pool", który wywołał spore poruszenie na festiwalu Sundance.

Marcin Radomski porozmawiał dla nas z gwiazdą filmu Alexanderem Skarsgårdem, który opowiada o swojej rodzinie, graniu w scenach intymnych, nieśmiertelności "Sukcesji" i przeżywaniu swojej wielokrotnej śmierci w "Infinity Pool".

Poniżej znajdziecie też fragment recenzji "Infinity Pool". Cała jest już dostępna na karcie filmu TUTAJ.

***

WYWIAD. Alexander Skarsgård: Będąc aktorem mogę bez końca przeżyć własną śmierć



Marcin Radomski: Pochodzisz z utalentowanej aktorskiej rodziny Skarsgårdów, która zrobiła kariery w Hollywood. Czy podczas wspólnych spotkań rozmawiacie o swoich rolach i filmach?

Alexander Skarsgård: Oczywiście! Aktorstwo jest dużą częścią naszej rodziny. Moi bracia Gustaf, Bill oraz Valter wraz ze mną poszli w ślady ojca Stellana i z powodzeniem budują swoje kariery. Myślę, iż wszyscy przy rodzinnym stole rozmawiają o swojej pracy i my też to robimy. Wykonujemy ten sam zawód, więc świetnie rozumiemy jego blaski i cienie i możemy okazać sobie wsparcie. Ale to nie do końca tak, iż szukamy porad czy konsultujemy swoje wybory. Ja raczej sam podejmuję decyzję, czy przyjąć daną propozycję, ale o ile odzywa się do mnie reżyser, którego nie znam, ale współpracował z nim mój tata, to oczywiście podpytuję go, jak mu się z nim pracowało. Ostatnio moi nastoletni bracia także zaczęli swoją przygodę z aktorstwem, więc od razu chciałbym przeprosić widownię. Wygląda na to, iż nigdy nie uwolnicie się od klanu Skarsgårdów (śmiech).

Mia Goth i Alexander Skarsgård w "Infinity Pool"
Najnowszy film z Twoim udziałem znalazł się w programie 23. mBank Nowe Horyzonty, a był jednym z najbardziej kontrowersyjnych dzieł tegorocznego Sundance i Berlinale. To "Infinity Pool" w reżyserii Brandona Cronenberga, syna mistrza Davida Cronenberga. Co sprawiło, iż zdecydowałeś się zagrać w tym filmie?

Kojarzyłem postać Brandona Cronenberga, widziałem jego horror science fiction "Possessor". Grała w nim moja przyjaciółka, brytyjska aktorka Andrea Riseborough, która wypowiadała się w samych superlatywach o pracy z Brandonem. Propozycja przyszła do mnie, gdy kręciłem "Wikinga" w Irlandii. To był bardzo intensywny okres zdjęciowy i nie miałem zbyt wiele wolnego czasu, ale gdy dostałem scenariusz "Infinity Pool", wiedziałem, iż muszę go przeczytać.

Nowy film Brandona Cronenberga to mroczny i nihilistyczny psychologiczny thriller o ciemnej stronie człowieka, z feerią dzikich pomysłów wizualnych i fabularnych. W rolach głównych ty i Mia Goth.

Zagranie postaci Jamesa, który zostaje sklonowany i widzimy różne wersje jego osobowości, to świetne wyzwanie aktorskie. Wiele scenariuszy jest wtórnych, czuję się tak, jakbym czytał coś, co widziałem już w kinie wiele razy. Trochę jakby twórcy bali się przekraczać granice i woleli zostać w bezpiecznej przestrzeni. W przypadku "Infinity Pool" miałem zupełnie odwrotne uczucia, cała historia wydała mi się bardzo świeża. W filmie jest dialog o tym, iż czasem musimy odnaleźć się w zupełnie nowej skórze i tak też jest z aktorstwem. Szczególnie przez kilka pierwszych dni na planie filmu. Musisz wcielić się w postać, którą wcześniej wykreowałeś w swojej głowie.

W "Infinity Pool" twój bohater James zderza się z wizją własnej śmierci. Jak to w sobie przepracowałeś?

To był najbardziej ekscytujący aspekt filmu. Żyjemy w świecie, w którym śmierć jest stygmatyzowana, boimy się o niej mówić. W "Infinity Pool" temat nieśmiertelności jest potraktowany bardzo dosłownie, adekwatnie doprowadzony do granic absurdu, dlatego zagranie tych scen miało w sobie coś komediowego. Na co dzień nie konfrontujemy się z tak ekstremalnymi sytuacjami, które pokazują, jacy tak naprawdę jesteśmy. Nie zastanawiamy się, jak my zachowalibyśmy się w takiej chwili. Czy walczylibyśmy jak bohater, czy raczej byśmy stchórzyli? James jest mężczyzną emocjonalnie poturbowanym, poczucie jego własnej wartości legło w gruzach. Przestał w siebie wierzyć, bo świat też w niego nie wierzy. Dlatego koncept, w którym musi obserwować swoją własną śmierć, był bardzo interesujący do zagrania. Gdy jest zabijany po raz pierwszy, wywołuje to w nim przerażenie, ale też nutkę ekscytacji. Za drugim razem postanawia walczyć, zachowuje się jak bohater i to podnosi jego poczucie własnej wartości. Aktorsko te sceny były dużym wyzwaniem.

kadr z filmu "Infinity Pool"
Mówisz, iż w dzisiejszym świecie śmierć jest tematem tabu. Czy zastanawiałeś się, co by było gdybyśmy byli nieśmiertelni?

Myślałem, o tym. Pojawia się pytanie, jak wyglądałyby nasze ciała, ale także umysły. Czy zachowałby wszystkie wspomnienia, przeżycia i jak wyglądałoby nasze długie życie. To bardzo interesujące zagadnienia dla mnie jako aktora. Najbardziej lubię pozostawić widzom pole do interpretacji, ale też samemu szukać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.

W filmie są też mocne sceny psychodelicznego seksu. Jakie miały dla ciebie znaczenie i dlaczego są tu ważne?

Uwielbiam tę sekwencję. Chcieliśmy, żeby była bardzo obrazowa i dosłowna, a przy tym nie chcieliśmy dodatkowych efektów specjalnych. Wszystko, co zobaczycie, zagraliśmy przed kamerą. Dodatkowo robotę zrobiła muzyka Tima Heckersa. Kręcenie tej sceny było świetną zabawą. Reżyser i Karim Hussain, operator, byli jak małe dzieci na placu zabaw z tymi wszystkim swoimi gadżetami. Bawili się obiektywem, światłem, lustrami. Mieliśmy na planie sztuczne genitalia, pełno pokręconych rekwizytów, jak penis wystrzeliwujący z waginy. To były naprawdę szalone, emocjonujące ujęcia. Na szczęście kręciliśmy tę sekwencję na samym końcu. Do tego czasu zdążyliśmy się już poznać i zbudować w ekipie zaufanie, więc wszyscy czuli się w tym bardzo komfortowo.

Jak przygotowujesz się do trudnych scen intymnych? Czy masz swoje wypracowane sposoby?

Nigdy nie miałem z tym problemu, co być może jest niepokojące (śmiech). Najtrudniejszym momentem jest dla mnie samotna praca nad rolą i analiza scenariusza. W tym przypadku musiałem zrozumieć postać Jamesa – co nim kieruje, dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej. Dzięki temu wchodząc na plan, czuję, iż odrobiłem pracę domową, mogę zaufać sobie i wejść w psychologię bohatera. Kiedy byłem młodym aktorem, zagrałem w sztuce "Kto się boi Virginii Wolf?". To był dość mroczny, trwający trzy godziny spektakl. Wystawialiśmy go siedem razy w tygodniu przez pół roku. Wspominam to jako niesamowite doświadczenie, bo będąc początkującym aktorem, miałem przyjemność występować z najlepszymi szwedzkimi aktorami. To właśnie wtedy nauczyłem się, iż pod koniec dnia muszę zostawić za sobą rolę i wieść normalne życie, spędzić czas z rodziną czy przyjaciółmi. Wiedziałem, iż inaczej bym zwariował.

A jak wspominasz pracę z reżyserem Brandonem Cronenbergiem?

Brandon jest niezwykle inteligentną i empatyczną osobą. Praca z nim to czysta przyjemność. On od lat pracuje z tym samym zespołem zaufanych ludzi, jak Karim Hussain, który jest wspaniałym operatorem. Wszyscy tworzą małą filmową rodzinę. Miałem więc przeczucie, iż to będzie niezapomniane doświadczenie, ale praca na planie przerosła moje oczekiwania. Robiliśmy mroczny, pokręcony film, a ekipa była najbardziej urocza, jaką można sobie wyobrazić.

Zatrzymałeś jakąś pamiątkę z planu zdjęciowego? Mieliście wiele niesamowitych rekwizytów, jak np. maski.

W czasie premiery w Nowym Jorku dostałem od studia produkcyjnego Neon pewien niepokojący prezent – własną twarz zatopioną w czerwonej masie, która jest repliką ze sceny, gdy mój bohater James po raz pierwszy widzi swojego klona. To dość spory przedmiot i szczerze nie mam pojęcia, gdzie mógłbym go powiesić. To trochę przerażające mieć odlew swojej martwej twarzy powieszony w kuchni czy łazience. Muszę ich zapytać, co mieli na myśli, dając mi taki prezent (śmiech).

kadr z filmu "Infinity Pool"
Często występujesz w mrocznych filmach, jak np. "Melancholia" czy "Czysta krew", które pokazują ciemne strony naszej psychiki. To wychodzi z ciebie, czy eksplorujesz te mroczne zakamarki ludzkiej natury wyłącznie na potrzeby roli?

Staram się angażować w każdy swój film na sto procent. Kiedy więc czytam scenariusz, który jest wtórny i nie wywołuje we mnie żadnych emocji, zastanawiam się, po co miałbym poświęcać temu kilka miesięcy pracy. Nie czuję potrzeby, by robić film, który już na etapie czytania scenariusza pozostawia mnie obojętnym. Wolę poszukać projektów, co do których czuję, iż praca przy nich coś we mnie pozostawi, czegoś mnie nauczy. To nie jest tak, iż muszę robić szalone rzeczy. Uwielbiam grać w komediach, popularnych serialach, pod warunkiem, iż wywołują u mnie jakieś podekscytowanie.

Czy tak było w przypadku "Sukcesji"?

Zdecydowanie. W postaci Lukasa Matssona jest coś pociągającego. To bystry, inteligentny biznesmenem, ale jednocześnie osoba nieokiełznana. Matsson gra o wysoką stawkę i to właśnie go motywuje. Zawsze stara się sięgać po to, co jest nieosiągalne, przesuwać granice, robić rzeczy, których zrobić się nie da lub nie powinno. To jest część jego sukcesu.

Alexander Skarsgård w serialu "Sukcesja"
Jesteś fanem "Sukcesji"?

To wybitny serial telewizyjny, który chętnie oglądam. Nigdy nie wiem, co wydarzy się za chwilę, oczywiście oprócz odcinków, w których grałem. Jako widz czasem miałem wrażenie, iż coś zdarzyło się naprawdę i iż przed chwilą byłem w otoczeniu rodzeństwa Royów. Z jednej strony wszystko jest zwyczajne, a z drugiej niezręczne i przerażające. Jesse Armstrong, twórca "Sukcesji", jest prawdziwym mistrzem, bo po pierwsze uśmiercił głównego bohatera, a po drugie postanowił zakończył serial po czterech latach zamiast tworzyć go w nieskończoność.

Miałeś sytuację, w której odrzuciłeś jakąś rolę, a później obejrzałeś ten film i pomyślałeś, iż popełniłeś błąd?

Raczej nie mam roli, o której rozpamiętuję nocami, żałując, iż jej nie zagrałem. Oczywiście były projekty, których nie przyjąłem, a później okazywało się, iż wyszły lepiej niż zakładałem, ale to działa także w drugą stronę – zagrałem w filmach, które ostatecznie nie wyszły tak dobrze, jak zakładałem na początku, choć wydawało się, iż miały wszystkie składowe. o ile reżyserem jest ktoś, komu ufam, a scenariusz jest dobry, to wchodzę z pełnym zaangażowaniem. Jestem z kolei niechętny, gdy projekt nie ma jasnej wizji i słyszę, iż prace nad scenariuszem wciąż trwają.

W 2024 roku zobaczymy twój pełnometrażowy debiut reżyserski "The Pack" z Florence Pugh. Jakich umiejętności potrzebuje reżyser?

Ważne jest podejście do ekipy na planie. Miałem szczęście pracować w przeszłości z reżyserami, którzy byli po prostu dobrymi ludźmi i dobrymi liderami. Praca na planie to często stres i nerwy, ale to nie powinno wpływać na stosunek reżysera do innych. o ile ekipa pracuje w strachu, to wtedy każdy boi się otworzyć i dać upust swojej kreatywności, co nie zrobi dobrze żadnemu filmowi. Moim głównym celem jest więc być czułym reżyserem, czyli podobnie do tego, jakim jestem aktorem.


RECENZJA: "Infinity Pool", reż. Brandon Cronenberg

"All Inclusive"
autor: Michał Walkiewicz


Perwersja i przemoc, blizny na ciele i skazy na duszy, rozpad ciała i erozja umysłu…Wygląda na to, iż naprawdę wszystko zostaje w rodzinie. Brandon Cronenberg jest w takim samym stopniu synem swojego ojca, Davida, co Caitlin Cronenberg (dziewczyna kręci właśnie swój debiut o eutanazji w świecie po zagładzie) siostrą swojego brata, Brandona. I choć w normalnych okolicznościach podobna narracja byłaby marnym krytyczno-filmowym wytrychem, to w ich przypadku międzypokoleniowa twórczość zaczyna przypominać monolit, jedną transhumanistyczną odyseję. Jestem ciekaw, jak wyglądają niedzielne obiady u Cronenbergów? I czy mięso można zostawić?


"Infinity Pool" zaczyna się od koszmaru; wygłoszonej w ciemności, złowróżbnej mantry. I choć mamroczący przez sen bohater gwałtownie wraca na jawę, to spokojna głowa, płynący zza kadru dialog sprawia, iż startujemy na odpowiednim kursie: "Nie wiem już, czy to wszystko sen, czy rzeczywistość". Bohaterem filmu jest pisarz w twórczym kryzysie (Alexander Skarsgard), gość fikcyjnego kurortu na nieistniejącej wyspie, będącej kolebką zmyślonej kultury. Gdy spaceruje wraz z żoną (Cleopatra Coleman) po kocich łbach wsród równo przyciętych żywopłotów, kamera kręci koziołki, obraca się wokół własnej osi, panoramuje jak szalona. W ramach prostej i skutecznej metafory, wywraca całą rzeczywistość na lewą stronę. Dzionek jest piękny, słońce świeci, drinki wliczone w cenę, ale coś przecież musi pójść nie tak: obsługa paraduje w maskach, które wyglądają, jakby wymyślili je Bosch z Beksińskim, cały kompleks to patrolowana przez wojskową juntę warowna twierdza, zaś do wyliniałego małżeństwa gwałtownie przysysa się parka snobów (Mia Goth i Jalil Lespert). Nie zdradzę, dokąd to wszystko prowadzi, ale powiedzmy, iż w rejony transhumanistycznej i nihilistycznej refleksji na temat tożsamości oraz moralnych konsekwencji życia na cudzy koszt.

Całą recenzję "Infinity Pool" znajdziecie na karcie filmu TUTAJ.


ZWIASTUN: "Infinity Pool"







Idź do oryginalnego materiału