Pięć lat temu mój mąż Wojtek rozwiódł się ze swoją byłą żoną, Aliną. Ich małżeństwo nie trwało długo — rozpadło się, gdy Alina go zdradziła i niedługo wyszła za mąż po raz drugi. Dwa lata później pojawiłam się w jego życiu. Pokochaliśmy się, i oto już od trzech lat jesteśmy mężem i żoną.
Wydawałoby się, iż wszystko jest proste: ludzie się rozstali, każdy ma nowe życie. Ale nie dla wszystkich. Jego rodzice, a zwłaszcza teściowa, jakby utknęli w przeszłości, wciąż wierząc, iż ich syn i Alina tworzą „idealną rodzinę”. Moje próby bycia uprzejmą, neutralną, pełną szacunku — rozbijały się o mur: po prostu nie chcieli mnie zaakceptować. A powód był jeden — Wojtek i Alina mieli wspólne dziecko, więc w ich oczach to była prawdziwa rodzina, a ja tylko przypadkowa towarzyszka.
Gdy zaczynaliśmy się spotykać, Wojtek był wolny, a Alina od dawna ułożyła sobie życie. Od razu szczerze mi powiedział, iż ma córkę, którą kocha całym sercem i z którą spędza każdą wolną chwilę. Alina wtedy nie przeszkadzała w ich relacji — wręcz była wdzięczna, iż nie uciekł z życia dziewczynki, jak to często bywa. Kontaktowali się tylko w sprawach córki, chłodno i rzeczowo.
Ale to właśnie doprowadzało teściową do szału. Chciała za wszelką cenę przywrócić tę „swoją” rodzinę. A ja? Według niej byłam tylko „młodą i ładną”, która jeszcze zdąży znaleźć „właściwego” męża. choćby na naszym ślubie powiedziała:
— Po co ci to? On już ma rodzinę! Tam jest dziecko!
Starałam się wytłumaczyć, iż szanuję fakt, iż mój mąż ma córkę, iż jest wspaniałym ojcem, ale rodzina to nie tylko pieczątka w dowodzie i wspólna przeszłość. Teściowa jednak mnie nie słyszała. Jej serce należało tylko do Aliny.
Gdy była żona rozwiodła się z drugim mężem, teściowa uznała to za życiową szansę. Teraz, sądziła, wszystko się ułoży! Natychmiast zaczęła zapraszać Alinę na wszystkie rodzinne uroczystości, jakby wciąż była „żoną syna”. Na każdej imprezie słyszałam te same słowa:
— Alina była taką dobrą żoną… A ty, no cóż, też się starasz…
Alinę to chyba mało obchodziło. Zapraszano ją — przychodziła, uśmiechała się grzecznie, kiwała głową. Żadnego ciepła, żadnej chęci powrotu — nic. Tylko ten obojętny chłód, którym, jak się okazało, zawsze zdobywała serce teściowej. Ta nazywała ją „uległą”, „pokorną”, „kobiecą”. A ja, widocznie, byłam zbyt „żywa”.
Wojtek widział to wszystko, próbował przemówić matce do rozsądku:
— Mamo, daj spokój, między mną a Aliną nic nie ma. Wychowujemy dziecko, jesteśmy rodzicami, ale nie parą. Dlaczego nie chcesz zaakceptować mojej żony?
Teściowa udawała, iż słucha, a po paru dniach znowu dzwoniła:
— Jesteś teraz z żoną? A może u Aliny?
— Idź, synku, odbierz od Aliny słoiki, a przy okazji sprawdź, jak tam sama z dzieckiem…
Jakby szyła haczyrkowskie intrygi, próbując wzbudzić we mnie zazdrość — tylko ja nie dawałam się złapać. Wiem, iż Wojtek jest mi wierny. Robi wszystko dla córki — płaci, kupuje, wozi na zajęcia, czasem dziewczynka mieszka u nas całymi tygodniami. Między mną a Aliną nie ma konfliktów. Wszystko jest jasne i konkretne. Tak właśnie powinni postępować dorośli po rozwodzie.
Ale teściowa żyje w jakimś wymyślonym przez siebie świecie, gdzie tylko ona wie, co jest słuszne. Gdzie „tamta rodzina” była prawdziwa, a ja — obca i tymczasowa. Nie jestem zazdrosna, ani upokorzona — jestem wściekła. Jak długo jeszcze mam walczyć o uznanie, którego i tak mi nie dadzą?
Niedawno Wojtek powiedział, iż wszystko się zmieni, gdy urodzę dziecko. Że wtedy matka odpuści, zrozumie, iż ma nową rodzinę. Ale wątpię. Myślę, iż choćby nasze wspólne dziecko jej nie zatrzyma. Po prostu powie:
— No i co? Ma jeszcze jedno dziecko. Ale Alina była lepszą matką…
Wojtek nie jest ślepy. Widzi to wszystko i czuje. Stara się mnie chronić, staje po mojej stronie. Ale matka to matka. Nie może jej wyłączyć. I ja to rozumiem. Ale zmęczyło mnie bycie między młotem a kowadłem. Nie proszę, żeby mnie pokochała. Nie żądam oklasków. Chcę tylko szacunku. I spokoju.
Powiedzcie, jak postąpić? Dziecko zmieni jej stosunek do nas? Czy jej serce na zawsze pozostało w tej starej rodzinie, gdzie ja jestem intruzem?