Matka krzyczała: „Zdradziłeś mnie!”, a ojciec po prostu zniknął

polregion.pl 4 dni temu

Matka wrzeszczała: „Zdradziłeś mnie!”, a ojciec po prostu zniknął.

Zofia spała głęboko, gdy ciszę rozerwał dźwięk telefonu. Chwyciła słuchawkę, serce już waliło jak młot.

— Zofia! — głos matki drżał od rozpaczy. — Przyjeżdżaj! Natychmiast!

— Mamo, co się stało? — Zofia otrząsnęła się z resztek snu, próbując opanować narastający niepokój. — Znowu pokłóciłaś się z tatą? Całe życie tak macie, sami sobie radźcie!

— Nie ma z kim radzić! — krzyknęła matka, a jej głos załamał się. — Nie masz już ojca!

— Mamo… Taty nie ma? — Zofia zamarła, czując, jak krew krzepnie w żyłach.

— Przyjeżdżaj, sama zobaczysz! — rzuciła matka. — Tego się nie opowiada przez telefon!

— Co mam zobaczyć? — Zofia była bliska krzyku z bezsilności.

— Przyjeżdżaj! — matka rozłączyła się.

Zofia, drżąc, zaczęła się pakować. Pędziła do rodzinnego domu w podwarszawskim Pruszkowie, niezdolna choćby wyobrazić sobie, co ją tam czeka.

— Zofia! Przyjeżdżaj! — głos matki w słuchawce brzmiał jak dzwon grozy.

— Co znowu? — Zofia przetarła oczy, jeszcze senna.

— Co znowu?! Ja tu na krawędzi, a ona pyta! — matka niemal szlochała.

— Mamo, dziś sobota, siódma rano — Zofia próbowała mówić spokojnie, choć w środku rosło napięcie. — Mam plany, dzieci, męża. Wyjaśnij, o co chodzi, albo nie przyjadę.

— Nie przyjedziesz? — matka sapnęła z oburzeniem. — Nic cię nie obchodzę! Nie obchodzi cię, iż cierpię!

— Mamo, całe życie się kłócicie z tatą — odcięła Zofia. — Mam dość bycia waszym rozjemcą.

— Nie masz już ojca! — wrzasnęła matka i w słuchawce rozległ się sygnał rozłączenia.

— Co tam? — burknął niechętnie mąż Zofii, Marek, przekręcając się na drugi bok.

— Chyba coś poważnego — cicho odparła Zofia, wciąż słysząc echo słów matki. — Muszę jechać.

— Oni są nie do zniesienia! — wybuchnął Marek. — Twoja matka nie rozumie, iż masz własną rodzinę?

— Marek, nie zaczynaj. Rodziców się nie wybiera — westchnęła Zofia. — Muszę jechać. Wybacz, ale z dziećmi będziesz musiał poradzić sobie sam.

— Jakby to było coś nowego — zamruczał. — Powiedz swojej matce: jeszcze raz tak zadzwoni, a podam na rozwód.

Zofia uniosła brwi zaskoczona:

— Poważnie?

— Nie, oczywiście — uśmiechnął się lekko. — Ale niech się przestraszy. Może wreszcie zrozumie.

— Nie zrozumie — pokręciła głową Zofia i zaczęła się zbierać.

Jak długo Zofia pamiętała, w rodzinnym domu nigdy nie było spokoju. Matka, Helena Kowalska, wiecznie krzyczała, a ojciec, Jan Wiśniewski, milczał, zaciskając usta tak mocno, iż znikały w cienką linię. Wydawało się, iż ignoruje jej wybuchy, ale Zofia wiedziała: w środku kipiał.

Kłótnie zaczęły się, gdy Zofia była jeszcze w szkole. Z rzadkich stały się codziennością. Matka, z głosem donośnym jak dzwon, urządzała awantury słyszalne w całej kamienicy. choćby staruszki grzejące się na ławce pod blokiem kiwały głowami: „Jak on z nią wytrzymuje? Biedaczysko.”

Nikt nie pytał, jak czuje się Zofia, ich córka, w tym piekle. Na zewnątrz rodzina wydawała się idealna: ojciec kierował katedrą na uniwersytecie, dobrze zarabiał, matka nie pracowała, zajmując się domem i córką. Ale „zajmowała się” — to określenie na wyrost. Helena rządziła wszystkimi: mężem, Zofią, choćby sprzątaczką, którą ojciec zatrudnił, by matka przestała go dręczyć. Liczył, iż pomoże to uciszyć żonę. Próżna nadzieja.

Matka wciąż kłóciła się, nie zważając na obecność innych. Zofia była dla niej jak element wystroju — jej uczucia nikogo nie obchodziły. Dziewczyna marzyła, by dorosnąć i uciec. Tak się stało. Dostała się na studia w Warszawie, wyprowadziła się z rodzinnego miasteczka i wracała rzadko, ale choćby te wizyty zaciemniały się przez rodzicielskie awantury.

Pewnego razu Zofia usłyszała, jak ojciec, zmęczony kolejną tyradą matki, warknął: „Czego ci jeszcze brakuje, Heleno? Gwiazdki z nieba?” Matka oniemiała — on śmiał jej przerwać! — ale potem roześmiała się i… zamilkła. Na chwilę.

Na ślubie Zofii matka przeszła samą siebie. Ciągnęła ojca za rękaw, poprawiała, a gdy prowadzący zaprosił Jana do toastu, Helena poderwała się: „Ja powiem! Jemu nie można powierzyć ważnych słów!” Goście wymienili spojrzenia, a Zofia płonęła ze wstydu.

Po ślubie ojciec w tajemnicy podarował Zofii mieszkanie w Warszawie i surowo nakazał milczenie przed matką. Zofia dochowała sekretu, mówiąc tylko Markowi. „No proszę! — zdziwił się. — Mam nadzieję, iż u nas takich tajemnic nie będzie?” „Nie będzie — uśmiechnęła się Zofia. — Jestem po ojcu: nie znoszę kłótni.”

Te wspomnienia nasunęły się Zofii, gdy jechała do rodziców. Była gotowa na kolejne narzekania matki, wyobrażała sobie zmęczone oczy ojca. Ale rzeczywistość okazała się gorsza.

Matka otworzyła drzwi i wybuchnęła płaczem: „Wszystko mu oddałam — młodość, życie! A on, niewdzięcznik!”

— Mamo, co z tatą? — Zofia chwyciła ją za ramiona.

— Twój ojciec uciekł w nocy! — wypluła Helena, a łzy spływały jej po twarzy.

— Jak uciekł? — Zofia poczuła, jak ziemia usuwa się spod nóg.

— Położył się spać, a rano go nie ma! Zabrał część rzeczy i wyszedł!

— Dzwoniłaś do niego?

— Oczywiście! Nie odbiera! Zadzwoń ty, ze mną nie chce rozmawiać!

Zofia wykręciła numer ojca. Odebrał od razu, a jego głos był dziwnie spokojny: „Wiem, o co chcesz zapytać. Zasłużyłem, by do końca życia nie widzieć twojej matki. Mieszkam na działce u kolegi. jeżeli coś — jestem w kontakcie. Z tobą.”

— Tato, gdzie jest— Tato, gdzie jesteś? — zapytała Zofia, czując, jak spojrzenie matki wbija się w nią jak nóż.

Idź do oryginalnego materiału