Marzena Weronika Kowalska żyła każdy dzień z tłumionym bólem, jak uporczywe echo w piersi. W 1979 roku, będąc bardzo młodą, straciła córki bliźniaczki, gdy miały zaledwie osiem miesięcy.

newsempire24.com 4 godzin temu

Jadwiga Nowak żyła z bólem, który tlił się w jej sercu jak niegasnący ogień. W 1979 roku, gdy była jeszcze bardzo młoda, straciła swoje córki, bliźniaczki, które miały zaledwie osiem miesięcy. Dziewczynki zostały zabrane z rządowej kliniki w Polsce i nielegalnie oddane do adopcji; Jadwiga nie przestawała się zastanawiać, co się z nimi stało, gdzie teraz mieszkają, czy w ogóle ją pamiętają. Przez dziesięciolecia szukała w szpitalach, wojskowych rejestrach, kościołach, archiwach, które wydawały się kamiennymi lochami, nieoddającymi niczego.

Może kiedyś je znajdę, choćby jako cienie wspomnień szeptała do siebie. W snach wciąż je wołam.

Minęły lata milczenia, zgubionych ogłoszeń, zerwanych tropów. Pewnego dnia trafiła na bank DNA w Stanach Zjednoczonych, który zajmował się łączeniem rozdzielonych rodzin. To była jak nikła iskra nadziei. Jadwiga wysłała próbki, czekała na wiadomości, sprawdzała maile z drżącymi rękami. To był proces pełen niepewności, wahania między nadzieją a strachem, iż córek może już nie być.

Gdy tamtego dnia odebrała telefon, serce zaczęło jej łomotać. Znalazłyśmy je, powiedzieli. To były jej bliźniaczki, żyjące we Włoszech. Wychowały się w innej rodzinie, pod innymi imionami, mówiące innym językiem, z innymi zwyczajami. Ale wciąż biło w nich coś z niej samej.

Mamo usłyszała, jak jedna z nich mówi przez telefon, głosem pełnym wzruszenia.

Jadwiga wstrzymała oddech.

To ja szepnęła, mając oczy pełne łez.

Spotkanie zaplanowano ostrożnie. Nie było wielkiej sceny, kamer, tylko pragnienie, by je zobaczyć. Gdy wróciły, dziewczyny wysiadły z samolotu z lekkimi walizkami, ale z ciężarem lat na plecach. Ich twarze szukały czegoś w powietrzu; wzrok błądził, aż trafił na to, co pamięć ledwie uchwyciła.

Mamo powiedziała Kinga, jedna z bliźniaczek, wyciągając ręce.

Dziewczyny, teraz już dorosłe kobiety, rzuciły się w objęcia, które skróciły dystans czterdziestu pięciu lat. Było to zderzenie milczenia, głosów zdławionych emocjami. Jadwiga przytuliła je, czując wreszcie ich ciała przy swoim, bicie serc tych, które kochała, nie widząc, opłakiwała bez pocieszenia, o których marzyła bez pewności.

Nie ma słów, które to opiszą powiedziała Jadwiga, łkając. Czekałam całe życie na ten uścisk.

Bliźniaczki, przez łzy i śmiech, odpowiedziały:

Nigdy nie przestałyśmy cię wyobrażać sobie rzekła Zosia. Szukałyśmy cię w piosenkach, starych zdjęciach, historiach, w których cię nie było.

Mówiono nam kłamstwa, iż cię nie ma, iż nie chciałaś nas dodała Kinga, drżącym głosem. Ale teraz, widząc twój uśmiech, wszystko znika.

Razem przeszły przez halę lotniska, robiąc zdjęcia, jakby chciały zatrzymać czas. Potem, w domu, przy miękkim świetle, jadły, rozmawiały, śmiały się po raz pierwszy bez dzielącej je odległości. Jadwiga słuchała opowieści z dzieciństwa, którego nie znała historii z obcymi imionami, krajobrazami, których nie rozpoznawała, językami, których nie rozumiała. Bliźniaczki odkryły swoją przeszłość: co stało się w klinice, kto za tym stał, jakie tajemnice skrywały dokumenty.

Dziękuję, iż walczyłaś powiedziała jedna z nich, głaszcząc matkę po policzku. Dziękuję, iż się nie poddałaś.

Druga skinęła głową, z łzami w oczach:

Szukałam cię, mamo. Zawsze cię szukałam.

Tej nocy Jadwiga zasnęła, trzymając w ramionach najnowsze zdjęcie wszystkich trzech. Poczuła coś, czego nie czuła od dziesięcioleci spokój. Nie przez to, co straciła, ale przez to, co odzyskała. Bliźniaczki zaczęły budować nową historię, razem z nią, z przeszłością, która już ich nie definiowała, ale którą teraz mogły spojrzeć z miłością.

I w powietrzu tego domu, pełnym spóźnionego śmiechu i obietnic przyszłości, Jadwiga zrozumiała, iż choć rany nie znikają, mogą się zabliźnić; iż choć lata ukradły uściski, prawda może je zwrócić; iż tożsamość nie mierzy się czasem, ale tym, jak długo szuka się siebie.

Idź do oryginalnego materiału