Mamo, żyjemy razem od piętnastu lat, ale może nie warto było mieć trójki dzieci” — usłyszałam od syna…

twojacena.pl 1 tydzień temu

„Mamo, żyliśmy razem piętnaście lat, ale może nie powinniśmy mieć trojga dzieci” — takie słowa usłyszałam od swojego syna…

Gdy Anna Kowalska usłyszała te słowa od swojego trzydziestosześcioletniego syna Krzysztofa, świat się pod nią zawalił. Jak to w ogóle możliwe? Jak jej ukochany syn, duma jej życia, opoka i radość, może coś takiego powiedzieć? Przypomniała sobie, jak przez całą młodość cierpiał przez Marysię — tę dziewczynę, która w szkole zatruwała mu życie, robiła podchody, śmiała się z niego i rozpowszechniała plotki. A teraz chce dla niej wszystko zburzyć — rodzinę, dzieci, lata, całe życie.

Anna pamiętała każdy szczegół. Jak Marysia w szkole knuła przeciwko niemu, jak on milczał, choć trenował judo i mógł dać odpór. Ale był dobrze wychowanym chłopakiem, fair. choćby wtedy, gdy sama gotowała się ze złości i chciała iść do dyrektora, przenieść go do innej szkoły — on machnął ręką. Wytrzymywał.

Gdy szkoła została za nimi, Krzysiek jakby odżył. Skończył ją z wyróżnieniem, poszedł na studia, uczył się, pracował, budował siebie. Wyrosnął na silnego, mądrego mężczyznę, szanowanego w pracy. A potem… potem w drzwiach ich domu pojawiła się Ona. Marysia. Ta sama. Jakby z koszmaru wróciła, żeby zacząć niszczyć od nowa. A syn, jak zahipnotyzowany, ciągnął do niej. Zakochał się, wybaczył jej wszystko, zaczął z nią budować związek. I choćby gdy zdradziła go, odchodząc do innego tuż przed ślubem — nie stał się zgorzkniały. Złamany, ale nie pokonany.

Po tym wszystkim Krzysiek zaczął spotykać się z Kasią — dziewczyną z dobrego domu, córką przyjaciółki Anny. Wszystko układało się idealnie: wzięli ślub, mieli troje dzieci, kupili mieszkanie w Warszawie. Anna pomagała, jak tylko mogła. Kasia — gospodarna, ciepła, oddana matka. Nie krzyczy, nie kłóci się, dźwiga dom na swoich barkach, nie pracując zawodowo. Życie wreszcie się ułożyło.

Aż tu nagle wszystko się przewróciło. Do stolicy przyjechała Marysia. Znów weszła w życie syna jak burza, jak popiół, którego nie zmyjesz. Spotkali się przypadkiem, zamienili kilka słów — i stało się. Krzysiek zmienił się. Zaczął mówić, iż nie kocha Kasi, iż nigdy jej nie kochał. Że był z nią tylko dlatego, iż był zagubiony. Że dzieci to błąd, pomyłka, skutek utraty Marysi. Mówił to spokojnie, zimno. Jakby nie chodziło o życie, nie o dzieci, nie o kobietę, która przeszła z nim przez wszystko. Tylko o przypadkowy błąd w obliczeniach.

Anna nie wierzyła własnym uszom. Jak mógł zapomnieć, iż Marysia go zdradziła? Jak może ufać kobiecie, która bez wahania rzuciła go dla innego? Teraz wróciła, bo nie wyszło jej tam, na Podlasiu, i znów zaczyna niszczyć?

Najgorsze było to, iż mówił, iż chce odejść. Że zostawi Kasię, troje dzieci, byle tylko być z tą, która go znów zawołała. Jakby ktoś wyłączył w nim rozum, zostawiając tylko tę chorą obsesję.

Anna patrzyła na wnuki i nie wiedziała, jak im powiedzieć, iż ojciec chce je porzucić. Nie wiedziała, jak spojrzeć w oczy Kasi, która niczego nie podejrzewała. Serce jej pękało. Jej syn, za którego się modliła, walczyła, którego chroniła przed łzami i bólem, teraz sam stał się źródłem cierpienia innych.

Po raz pierwszy w życiu czuła się bezsilna. Bo Krzysiek jest już dorosły. Bo teraz sam decyduje o swoim losie. Ale czy matka może na to patrzeć i milczeć? Czy może się wycofać, gdy rozpada się rodzina?

Anna Kowalska wiedziała jedno — będzie walczyć. O Kasię. O wnuki. O to, by jej syn nie zgubił siebie na dobre. Nie pozwoli tej kobiecie zniszczyć tego, co z takim trudem budowali. choćby jeżeli będzie musiała sprzeciwić się własnemu dziecku. Bo czasem miłość matki nie polega na akceptacji. Na tym, by chronić. choćby jeżeli nikt o to nie prosi.

Idź do oryginalnego materiału