
Gdy sięgałam po The Electric State Simona Stålenhaga, nie miałam pojęcia, iż trafię na książkę, która tak mocno mnie pochłonie — nie tylko wizualnie, ale emocjonalnie. To nie jest zwykła powieść graficzna, to bardziej podróż przez alternatywną rzeczywistość, gdzie każdy obraz i każde zdanie mają swoją wagę. To trochę jak sen, z którego nie chcesz się obudzić — choć nie zawsze jest to miły sen.
Historia jest dość prosta: dziewczyna imieniem Michelle i jej towarzysz-robot podróżują przez opustoszałą Amerykę lat 90., w wersji, jakiej nie znamy. Coś poszło nie tak. Ludzkość wpadła w sidła technologii, a wszechobecna wirtualna rzeczywistość, zamiast przynieść rozwój, doprowadziła do katastrofy. Ale to, co dla mnie najważniejsze, to nie sama fabuła, tylko sposób jej opowiedzenia. Narracja jest cicha, delikatna, pełna niedopowiedzeń, a ilustracje – oniryczne, hipnotyzujące. Stålenhag tworzy obrazy, które można oglądać bez końca: puste autostrady, zardzewiałe drony, milczące miasta i samotność, która unosi się nad tym wszystkim jak ciężka mgła.

Nie tak dawno na Netfliksie pojawił się film na podstawie książki – The Electric State w reżyserii braci Russo, z Millie Bobby Brown w roli głównej. I tu mam trochę mieszane uczucia. Z jednej strony to bardzo solidna produkcja – piękne zdjęcia, dobra gra aktorska, wierność niektórym wątkom i ogólny klimat. Ale z drugiej… film wydaje się bardziej dosłowny, bardziej „pod widza”. Zniknęła gdzieś ta przestrzeń na własną interpretację, na ciszę, która w książce mówiła więcej niż słowa. Niektóre momenty, które w książce były ledwie zasugerowane, tu zostały wyjaśnione niemal do końca. I chociaż rozumiem to z perspektywy scenariusza filmowego, to jednak trochę zatęskniłam za melancholią i niedopowiedzeniem z wersji książkowej.
Dla mnie The Electric State to książka, do której się wraca. Niekoniecznie po to, by przeczytać ją od nowa, ale by znów zanurzyć się w tych ilustracjach, w atmosferze, w pytaniach bez odpowiedzi. To coś pomiędzy opowieścią a przeżyciem — bardzo osobistym i trochę niepokojącym.
Jeśli jeszcze nie znasz tej historii — sięgnij po książkę, zanim włączysz film. A najlepiej: zrób jedno i drugie, ale w tej właśnie kolejności. Bo to nie jest zwykłe science fiction. To melancholia przyszłości, która wydaje się dziwnie znajoma...
Recenzja powstał dzięki współpracy z wydawnictwem Zysk, któremu serdecznie dziękuję za tę możliwość :)
Pozdrawiam!
Alicja SmuggyBoo
.jpg)