Mama czyta: "Kwintesencja wszystkiego" S.Sheehy

klub-tworczych-mam.blogspot.com 2 dni temu
Czy książka o fizyce może być interesująca dla zwykłego Kowalskiego? Czy może być zrozumiała dla laika? Dla kompletnego laika nie, ale jeżeli pamiętasz podstawy fizyki chociażby ze szkoły średniej i masz w sobie ciekawość świata to "Kwintesencja wszystkiego" Suzie Sheehy jest dla Ciebie. Suzie to niesamowita kobieta - fizyczka z zawodu, której pasję do nauki, fizyki i eksperymentów można wyczuć już we wstępie do jej książki. Zapraszam do wspólnego zagłębienia się w świat kwarków, cząstek elementarnych, skomplikowanych sprzętów laboratoryjnych i mnóstwa ciekawych i fantastycznych historii ze świata Suzie Sheehy.

Na początku zastanów się czy będąc w szpitalu zastanawiałeś/aś się kiedyś ile otaczających Cię urządzeń powstało dzięki wynalazkom i doświadczeniom fizyków? Albo, iż telefony to nie tylko elektronika i czipy, ale również mechanika kwantowa? .... Dzięki lekturze "Kwintesencji wszystkiego" dowiesz się w jaki sposób fizyka doprowadziła do powstania tak wielu nowoczesnych technologii, które w tej chwili uważamy za oczywiste i codzienne.

Opowieść rozpocznie się w Würzburgu w Niemczech w 1895 roku, gdzie w wyjątkowo dostojnym laboratorium zapoznamy się z Wilhelmem Röntgenem. Autorka wciągnie nas w świat fizyka trzeciosobową narracją, dzięki której będziemy w stanie oczyma wyobraźni na bieżąco widzieć i robić dokładnie to co Röntgen. Rozejrzymy się po jego nietypowym laboratorium i odkryjemy z nim lampę katodową. A potem od tej lampy katodowej przejdziemy od wymalezienia promieni rentgenowskich, aż po nowoczesną elektronikę. Chwilami opowieść czyta się jak dobry kryminał, mimo iż przez cały czas czytamy o fizyce. Wciągamy się w świat doświadczeń i przeżyć realnych ludzi, którzy odkryli wielkie rzeczy. Jedni z nich udostępnili swoje wynalazki za darmo, by nauka i medycyna mogły z nich korzystać i ratować ludzi, inni eksperymentowali w celach czysto finansowych (i nie twierdzę oczywiście, iż jest to coś złego).

Czytając kolejną opowieść o odkryciu promieniotwórczości można zauważyć zaskakujący fakt. Być może wielu z Was wydawało się tak jak mi, iż nowe, przełomowe odkrycia były w świecie nauki witane z euforią i otwartością. Okazuje się, iż wcale tak nie było. To co odkrywali fizycy, mogło być sprzeczne z wiedzą chemików i przez nich publicznie odrzucane. A samo odkrycie promieniotwórczości, które finalnie połączyło ze sobą wspólną pracą badawczą ówczesnych przeciwnikow w teorii materii (chemika Soddy'ego i fizyka Rutherforda) wywołało nie mały zamęt w świecie nauki i wcale nie zostało przyjęte jako przełomowe odkrycie, a raczej coś kontrowersyjnego, co wywraca porządek nauki do góry nogami, zarówno dla chemików, jak i fizyków.

Najbardziej fascynujący był dla mnie rozdział o synchrotronach i promieniowaniu synchrotronowym. Uświadomił mi, iż wiele zjawisk zostało wyjaśnionych zostało nie w małych laboratoriach przez dzielnych naukowców, ale właśnie dzięki ogromnym synchrotronom. I ogrom tych odkryć i dziedzin, które obejmują mnie zadziwił i pozytywnie przytłoczył. Rozdział ten pokazuje też, iż wynalazki fizyków potrafią połączyć różne dziedziny nauk i przynieść przełomowe odkrycia w każdej dziedzinie. Synchrotrony są używane w tak wielu naukach, iż aż ciężko to objąć rozumem - fizyka, biologia, radioastronomia, wirusologia, archeologia czu szeroko rozumiana medycyna to tylko nieliczne z nich. Że nie wspomnę o zastosowaniach komercyjnych i przemysłowych.
Książka była dla mnie również inspirującą podróżą jeżeli chodzi o inspiracje wielkimi ludźmi oraz motywację. Oglądając filmy często widzimy laboratoria rodem z science - fiction. Ogromne przestrzenie pełne skomplikowanej aparatury. Rzeczywistość często była i prawdopodobnie przez cały czas jest zupełnie inna. Małe pomieszczenia wyposażone w podstawowe sprzęty, niedofinansowanie i wielkie osiągnięcia dokonywane tylko dzięki wiedzy, pomysłowości i upartości naukowców. Czasami w samotności, tak jak w przypadku Millikana, który badania prowadził sam (nikt inny nie był nimi zainteresowany) na stworzonej przez siebie i ulepszanej latami aparaturze. Próbując obalić teoria Einsteina, potwierdził ją, a dzięki swojej ciężkiej pracy i uporowi otrzymał Nagrodę Nobla na zawsze zapisując się w kanonach fizyki.

Ciekawym wątkiem książki są również kobiety w nauce. Jak prawdopodobnie wiecie kiedyś kobiety nie były częstym widokiem na uczelniach i w środowisku akademickim. Miały inne zadania do wykonania, tj. zakładanie rodziny i dbanie o domowe ognisko. Już na początku książki poznajemy młoda kobietę Harriet Brooks, wywodzącą się z ubogiej, wielodzietnej rodziny. Mimo trudności udało jej się ukończyć studia wyższe, a dzięki inteligencji i cieżkiej pracy pracować z samym Rutherfordem, a potem z samą Marią Skłodowską Curie. Kiedy jej wybitni koledzy otrzymywali Nagrody Nobla za badania nad materią i promieniotwórczością, ona musiała odrzucić zaręczyny, by przez cały czas móc nauczać na uniwersytecie (sprawdź termin "tygiel" małżeński) i mierzyć się z ostracyzmem, kiedy jako 31-latka przez cały czas nie miała męża i rodziny. W końcu zdecydowała się założyć rodzinę, co zakończyło jej obiecującą karierę w dziedzinie fizyki. Zaskakujące i smutne dla mnie było ile kobiet zostało pominiętych w nauce, mimo swojej wiedzy, doświadczenia i wkładu w naukę. Mowa m.in. o Chowdhuri czy Lisie Meitner, które za swoją pracę nie otrzymały Nagród Nobla, a odebrali je za nie... mężczyźni. To w tej książce spotkałam się również po raz pierwszy ze stwierdzeniem "efekt Matyldy".

Swrdecznie polecam książkę Kwintesencja Wszystkiego każdemu, kto ma w sobie ciekawość do fizyki i otaczającego świata. Ale także każdemu, kto chce podejrzeć środowisko naukowe od środka :)

Natalia Kiler Inspiruje
Idź do oryginalnego materiału