„Mama chce pomóc w zakupie mieszkania, ale mąż planuje przeznaczyć te pieniądze na operację ojca”

polregion.pl 2 tygodni temu

Wiesz, jak to jest mieszkać latami w obcym mieszkaniu, nie wiedząc, kiedy powiedzą ci, żebyś się wyprowadził? Ja i mój mąż, Bartek, wynajmujemy już siedem lat. W tym czasie nie raz zdarzało się, iż właściciele nagle oznajmiali: „Potrzebujemy tego mieszkania” – i znowu pakowaliśmy walizki. Raz ich syn zmieniał plany studiów, innym razem sąsiedzi stawali się nie do zniesienia, a jeszcze innym – podnosili czynsz bez słowa wyjaśnienia. Przez cały ten czas nie mogliśmy choćby pomyśleć o dziecku – bo jak założyć rodzinę w takich warunkach?

Nie mieliśmy nic przeciwko życiu z rodzicami – moimi czy jego. Ale ich mieszkania są małe, a oni sami nie mogą nam pomóc. Skończyliśmy studia, pobraliśmy się na ostatnim roku i marzyliśmy, iż kiedy będziemy mieć dzieci, będziemy młodymi, pełnymi energii rodzicami, rozumiejącymi swoje pociechy. Teraz już choćby nie jestem pewna, czy tego chcę. Co jeżeli nasze dziecko dorośnie i zacznie wydawać się nam obce, tak jak teraz widzimy młodzież z ich dziwnymi poglądami?

Oboje pracujemy, oszczędzamy, żyjemy skromnie. Zero kawiarni, zero wakacji. Wszystko po to, żeby uzbierać na własne mieszkanie. Ale choćby gdy się staramy, wciąż brakuje. I jakby tego było mało, ojciec Bartka zaczął mieć poważne problemy z sercem. Nie pozostało stary, ale zdrowie go zawiodło, więc mąż pomaga mu finansowo. To oczywiście jeszcze bardziej nadszarpuje nasz budżet, ale co zrobić – rodzina.

Aż pewnego dnia moja mama, Jadwiga Nowak, powiedziała, iż dostała spory spadek po ciotce. Chciała nam pomóc – dołożyć się do naszych oszczędności, żebyśmy w końcu kupili choć małe kawalerki. euforia była ogromna! Zaczęliśmy choćby szukać pośrednika, ale potem postanowiliśmy sami rozejrzeć się za ofertami.

Najpierw trafiały się obiecujące propozycje, ale gdy próbowaliśmy negocjować, od razu nas olewano. Potem było już tylko gorzej: raz zniszczona klitka bez okien, raz maleńka komórka, którą właściciele nazywali „przytulnym gniazdkiem”. Ale nie poddawaliśmy się – traciliśmy czas, siły, choćby sen. Wszystko dla marzenia o własnych czterech ścianach.

Aż Bartek pojechał do rodziców. Wrócił cichy, zamyślony. Wieczorem usiadł naprzeciwko mnie i powiedział, iż musi poważnie porozmawiać. Jego ojciec jest w ciężkim stanie. Może być potrzebna operacja. Szanse są niewielkie, ale jednak są. I Bartek stwierdził, iż uważa za słuszne oddać te pieniądze, które moja mama chciała nam podarować, na leczenie ojca. Powiedział: „Życie jest ważniejsze niż mieszkanie. Zarobimy jeszcze. A tata… może nie mieć już czasu”.

Mówił z pasją, z bólem, szczerze. Ja milczałam. Potem próbowałam tłumaczyć: to nie są nasze pieniądze. Mama jeszcze ich nam nie dała. Poza tym – chciała pomóc nam, a nie jego rodzicom. Tak, choroba ojca to straszna rzecz. Ale jak mogę po prostu przekazać cudze pieniądze na cudzą potrzebę?

Po tej rozmowie Bartek spojrzał na mnie jak na obcą. Powiedział, iż jestem egoistką. Że gdyby to mój ojciec był chory, nie wahałabym się ani chwili. Teraz rozmawiamy, ale coraz częściej – zimno, jak sąsiedzi z klatki. I już nie jestem pewna, czy to mieszkanie jest nam potrzebne, jeżeli mielibyśmy w nim żyć jak obcy ludzie.

Gdy mama dowiedziała się o planach Bartka, stanowczo odmówiła przekazania pieniędzy wcześniej. Powiedziała, iż da je tylko w dniu podpisania umowy – gdy będzie pewne, iż kupujemy mieszkanie.

Rozumiem ją. To jej pieniądze. Chciała pomóc nam, nie jego rodzinie. Ale i tak jest mi ciężko. Bo nie chcę stracić męża. Chciałam tylko dom. Własne gniazdo. Dla nas. A dostałam nieufność, żale i chłód.

Ludzie wokół podzielili się na dwa obozy. Znajomi Bartka – po jego stronie. Moi – po mojej. A ja po prostu chcę żyć w spokoju, kochać i być kochana. Ale chyba to trudniejsze niż zebrać na kredyt.

Jak myślisz, kto z nas ma rację?

Idź do oryginalnego materiału