Kulturalnie polecamy i ostrzegamy: pół wieku „Szczęk”. Ten rekin zmienił Hollywood

polityka.pl 5 dni temu
Zdjęcie: Universal Pictures


Z perspektywy dekad widać to wyraźnie: dokładnie 50 lat temu, 20 czerwca 1975 r., losy Hollywood zmieniły się nieodwracalnie. W dniu premiery thrillera o rekinie terroryzującym nadmorskie miasteczko nadeszła epoka blockbusterów, rynek zdominowały wielkie (i kosztowne) widowiska, zmieniając zasady dystrybucji i promocji filmów. Data jest oczywiście symboliczna, proces był długotrwały i składał się z różnych elementów, wszystkie jednak skumulowały się w „Szczękach” i towarzyszącej im akcji marketingowej.

Czytaj też: Styl Wesa Andersona wyszedł poza kina. To dzieło sztuki i zjawisko

Wielka niewiadoma

„Tak bardzo przyzwyczailiśmy się postrzegać Spielberga przez pryzmat sukcesu jako maga, który nie popełnia błędów, iż łatwo zapomnieć, jak ryzykownymi przedsięwzięciami były »Szczęki« i »Bliskie spotkania trzeciego stopnia«”, pisała Molly Haskell w biografii „Steven Spielberg. A Life in Films”. Gdy jako młody, wówczas niespełna 27-letni, reżyser podpisał umowę na realizację „Szczęk”, był jeszcze wielką niewiadomą. Miał w dorobku udane realizacje telewizyjne, m.in. „Pojedynek na szosie” oraz pojedyncze odcinki seriali (w tym pierwszy epizod pierwszego sezonu „Columbo”), ale jego kinowy debiut „Sugarland Express” wciąż jeszcze czekał na premierę.

Spielberg nie był zresztą pierwszym wyborem producentów „Szczęk”: wśród kandydatów znaleźli się m.in. weteran John Sturges (od „Siedmiu wspaniałych” i „Wielkiej ucieczki”) oraz Dick Richards, który rok wcześniej zadebiutował dobrze przyjętym rewizjonistycznym westernem „Bydło Culpeppera”. Pracę przy „Szczękach” stracił przez to, iż nieustannie mylił rekiny z wielorybami, co zniechęciło zarówno producentów, jak i Petera Benchleya, autora powieściowego pierwowzoru i zarazem scenarzystę filmu.

Zatrudnienie Spielberga było być może jedną z najważniejszych decyzji producenckich w historii Hollywoodu, choć praca nad filmem okazała się pasmem trudności, opóźnień i technicznych wyzwań. Spielberg dwukrotnie przekroczył założony budżet (ostatecznie film kosztował 9 mln dol.), a zdjęcia rozciągnęły się z 55 do 159 dni. Pracę na planie przypłacił depresją i nawracającymi atakami paniki. Zresztą „Szczęki” od początku były problematyczne. Pierwsza wersja scenariusza napisana przez Benchleya mnożyła bez potrzeby wątki (pojawiała się w nim m.in. mafia), więc tekst musiał być kilka razy poprawiany.

Czytaj też: Sławy Hollywood przenoszą się na Broadway. Ten sezon obfituje w gwiazdy

Rekin psuł się w oceanie

O trudnościach podczas realizacji krążyły legendy: od zachowania grającego jedną z głównych ról Roberta Shawa, który pojawiał się na planie pijany i zajmował się głównie obrażaniem Richarda Dreyfussa i kpinami z jego umiejętności aktorskich, przez wyzwania związane ze zdjęciami na otwartym oceanie, po psucie się precyzyjnie zaprojektowanych mechatronicznych rekinów (nazywanych „Bruce”, bo tak miał na imię prawnik Spielberga) w zimnej, słonej wodzie. Pod koniec zdjęć reżyser był przerażony do tego stopnia, iż niektóre finałowe sceny powstawały już bez jego udziału: miał świadomość, iż jeżeli „Szczęki” okażą się finansową porażką, będzie to prawdopodobnie oznaczało koniec jego kariery.

Dziś wiadomo, iż stało się inaczej: Spielbergowski thriller okazał się wielkim komercyjnym hitem. Zarobił w kinach na całym świecie 470 mln dol. (dziś, po uwzględnieniu inflacji, byłoby to ponad 2,5 mld), do czasu premiery „Gwiezdnych wojen” zajmując pierwsze miejsce na liście najbardziej kasowych dzieł w historii kina. Publiczność reagowała entuzjastycznie, ale krytycy – zwłaszcza ci z wpływowych tytułów, jak „The New York Times” czy „Los Angeles Times” – bywali wstrzemięźliwi w pochwałach. Oscary były dla Spielberga rozczarowaniem: „Szczęki” zdobyły co prawda aż cztery nominacje (w tym dla najlepszego filmu), z czego te za muzykę, montaż i dźwięk zmieniły się ostatecznie w statuetki, ale twórca liczył przynajmniej na nominację dla najlepszego reżysera. Film ostatecznie zrobił swoje: otworzył drzwi do wielkiej kariery Spielbergowi, który od tamtej pory miał wolną rękę przy realizacji kolejnych filmów i wskazał kierunek, w jakim miały pójść komercyjne superprodukcje.

Universal Pictures„Szczęki” znacząco zmieniły stosunek ludzi do rekinów.

Nadeszły nowe czasy

Ten wielki sukces nie był jednak wyłącznie efektem artystycznej czy choćby rozrywkowej strony filmu. To w znacznej – być może przeważającej – mierze zasługa skrupulatnie przemyślanej strategii marketingowej. Premierze „Szczęk” towarzyszyła nie tylko zmasowana kampania reklamowa, w tym telewizyjne spoty skutecznie zachęcające widzów, by ruszyli do kin. „Szczęki” to także budowanie zainteresowania wokół premiery książki Petera Benchleya, towarzyszące produkcji gadżety: od plastikowych rekinów po ręczniki plażowe, od koszulek z filmowymi nadrukami po gry zręcznościowe.

Przede wszystkim jednak studio Universal postawiło na rzadko wówczas spotykany model dystrybucji: zarzuciło amerykańskie kina „Szczękami”. W tamtym czasie dominowało zupełnie inne podejście: ogólnokrajowa premiera dużej produkcji była rozkładana w czasie, najpierw kilka kin w dużych miastach, potem – w miarę pojawiania się recenzji prasowych i rosnącego zainteresowania – zasięg stopniowo rozszerzał się na kolejne ośrodki, także mniejsze. Premiera w całym kraju była rzadko spotykana: spróbował jej m.in. Francis Ford Coppola z „Ojcem chrzestnym” (1972), ale choćby on najpierw pokazywał film wyłącznie w pięciu nowojorskich kinach.

„Szczęki” zadebiutowały na rekordowej liczbie 409 ekranów (plus dodatkowe 55 kin w Kanadzie), a zainteresowanie było tak wielkie, iż po miesiącu w samych Stanach Zjednoczonych było w obiegu blisko tysiąc kopii filmu. Metoda była określana terminem „blockbuster”, zapożyczonym od nazwy bomb używanych w czasie II wojny światowej. Nazwa gwałtownie jednak przyjęła się jako określenie rodzaju filmu: wystawnej, atrakcyjnej superprodukcji, trafiającej do kin przede wszystkim w okresie letnim, gdy zwykle gromadzą one największą publiczność.

Twórcy popularnego podkastu The Cine-Files Steve Morris i John Rocha używają czasami w swoich audycjach określenia „wspaniały film, który zrujnował Hollywood”, mówiąc nieco żartobliwie o tytułach, które na dobre i na złe zmieniają rynek filmowy. „Szczęki” – które mimo upływu czasu bronią się jako widowisko doskonale i pozostają świadectwem wielkiego talentu, jaki cechował Spielberga od początku jego kariery – być może „zrujnowały” Hollywood w największym stopniu, przyczyniając się do odwrotu od kina autorskiego, społecznie zaangażowanego w stronę kina gatunków, prostych emocji i oszałamiających efektów specjalnych.

Dziś trudno sobie wyobrazić filmowe lato bez wyścigu zbrojeń wielkich studiów, bombastycznych (niestety często pozbawionych cienia oryginalności) widowisk, którym towarzyszy wysyp reklamowych gadżetów. Czy kino wyglądałoby dziś inaczej bez „Szczęk”? Pewnie nie, gdy wielki biały rekin wypływał na ekrany oceanów, George Lucas już pracował nad „Gwiezdnymi wojnami”, więc epoka blockbusterów zaczęłaby się co najwyżej trochę później. Traf chciał, iż to Steven Spielberg i jego mechatroniczny rekin dali początek zmianom, których skutki odczuwamy – na dobre i złe – do dziś. Tylko jedno trudno im po latach wybaczyć: „Szczęki” znacząco zmieniły stosunek ludzi do rekinów, niestety zdecydowanie na gorszy.

Czytaj też: Amelia wraca do kin. Sprawdza, czy świat może być lepszy

Kulturalnie polecamy:

Powieść Alana Moore’a „Wielkie Kiedy”, pierwszą część zaplanowanego przez autora cyklu „Długi Londyn”. To historia młodego chłopaka, który przekonuje się, iż jego miasto istnieje także w alternatywnym, bardzo niebezpiecznym wymiarze. Alan Moore w swojej prozie robi to, za co uwielbiamy jego komiksy: łączy kulturową erudycję z umiejętnością sprawnego prowadzenia akcji.

Wystawę „Anatomia antyku. Ciało i ruch w rzeźbie” na warszawskim Zamku Królewskim, gromadzącą zarówno starożytne oryginały, jak i odlewy robione na zamówienie króla Stanisława Augusta. To idealna okazja, by zrozumieć, „jak rzemiosło służące utylitarnym celom – propagandzie czy kultowi przodków – stało się wzorcem piękna i sztuką. Do tego stopnia, iż marmurowe rzeźby zaczęły żyć drugim życiem jako gipsowe modele w królewskich komnatach”, pisze Agnieszka Krzemińska.

Płytę Stefana Wesołowskiego „Song of the Night Mists”. Trójmiejski muzyk kontynuuje cykl autorskich albumów nagraniami inspirowanymi dzikością górskiego krajobrazu. „Nawet w momentach kulminacyjnych, do których z wolna nas prowadzi, rzecz zachowuje surową, pierwotną nutę”, ocenia Bartek Chaciński.

Kulturalnie ostrzegamy:

Przed filmem „Koniec” w reżyserii Joshuy Oppenheimera, bo nie sprawdza się ani jako musical, ani jako krytyka hipokryzji miliarderów, spychających odpowiedzialność za stan świata na innych ludzi. „W przeciwieństwie do elektryzującej »Emilii Pérez« abstrakcyjną fabułę »Końca« oraz prawie 2,5 godz. projekcji trudno znieść bez poczucia rozdrażnienia” – pisze Janusz Wróblewski.

Przed horrorem „Rytuał”, który mimo świetnej obsady – Al Pacino i Dan Stevens w rolach księży egzorcystów – może wywołać ciarki żenady choćby u widzów przyzwyczajonych do tego, iż filmy o wypędzaniu złych duchów są do bólu schematyczne i zawsze „inspirowane faktami”, choćby jeżeli kilka mają wspólnego z prawdą (czy kinem).

Idź do oryginalnego materiału