Jest taka znana powieść (i jeszcze słynniejsza adaptacja) o najmłodszym synu pewnego Sycylijczyka. Ten, zamiast kontynuować rodzinny biznes, zaciąga się do wojska i chce podążać własną ścieżką. Nie utożsamia się z systemem wartości ojca, choć ten upatruje w nim swojego wymarzonego następcę. Kluczowa w tej historii jest też jego relacja ze starszym bratem, który pragnie wiele osiągnąć, ale nie posiada ku temu żadnych predyspozycji. Ma za to wygórowane ambicje, choć słaby charakter. Główny bohater kocha go szczerze, równocześnie jednak nad nim dominuje i go przyćmiewa: swoim intelektem, sprytem i złowieszczym spokojem. jeżeli lubicie ten mafijny klasyk, to z wchodzącymi z nim w dialog "Dżentelmenami" też powinniście się zaprzyjaźnić.
Schorowany i będący w podeszłym wieku książę Archibald Horniman zaraz wyda ostatnie tchnienie. Do majestatycznego pałacu zjeżdżają jego dzieci, by się z nim pożegnać. Na horyzoncie tli się widmo żałoby, choć wszyscy są już na nią przygotowani. Zaskoczeniem staje się treść testamentu. Do spadku i szlacheckiego tytułu pretendują: młodszy brat Eddie (Theo James), który na nic specjalnie nie liczy, a wręcz dziedzictwo ojca jest mu obojętne (chłopak gwałtownie wyniósł się z domu, bo nie było mu po drodze z bezstresowym życiem arystokraty) oraz starszy, Freddy (Daniel Ings), ten bliżej ojca i domu. Prawo dziedziczenia jasno wskazuje, iż to on powinien przejąć tytuł i majętność. Frederick stara się zachować spokój, marzy o świetlanej przyszłości i uwolnieniu od pęczniejących długów. Pomaga mu w tym regularnie zażywana kokaina i resztki, jeszcze nie doszczętnie przepitego, optymizmu. Dworska drama nabierze rumieńców, gdy okaże się, iż obok zabytkowej rezydencji, cennych eksponatów, kilku hektarów ziemi, stajni z wierzchowcami i bydła do zagospodarowania jest też prężnie działająca hodowla marihuany (ups). Na szczęście i nieszczęście, w pakiecie znajduje się też niepisana umowa między Archibaldem a gangsterem Bobbym Glassem (Ray Winstone).
Guy Ritchie, pomysłodawca serialu i reżyser dwóch pierwszych odcinków, miesza humor z wybuchami prawdziwej agresji, ironię z krwawymi egzekucjami. Przeprowadza nas po przestępczym podbrzuszu angielskiej burżuazji. W końcu honory honorami, ale trudno utrzymać się na odpowiednio wysokim poziomie tylko ze sprzedaży wełny. Twórcy zapraszają nas do niejednej lordowskiej rezydencji, opowiadają o odchodzącym starszym pokoleniu i ruinie, w jakiej zostawiają dobytki swoim dzieciom. Na spadkobierców czekają niemożliwe do spłacenia długi, złote pałace przemienione w szczurze nory albo bezterminowo podpisane pakty z diabłem. To powracający w "Dżentelmenach" nienachalnie refleksyjny wątek, ale w żadnym wypadku nie paliwo całego serialu. Ponad wszystko są nim gangsterskie porachunki i walka o dominację nad rynkiem. Zdobywa się ją wyrafinowanym fortelem albo kulką w potylicę. Savoir-vivre na salonach, savoir-mourir w leśnym rowie.
"Dżentelmeni" nie zasłyną na pewno misterną intrygą, ale mają szansę, by zapisać się w pamięci widzów mięsistymi i wyraziście napisanymi postaciami. Na pierwszym planie przekonująco wypada Eddie, targany wewnętrznymi dylematami: wycofać się z narkobiznesu czy podjąć ryzyko i wynieść interes na wyższy poziom? Do porządku przywołuje go praworządność i sumienie, moralny kręgosłup łamie mu ego i niewątpliwa żyłka do interesów. Na uwagę zasługuje jego relacja z Susie (Kaya Scodelario), córką Bobby'ego Glassa. Scenarzyści nie wpadają w schemat, unikając jakichkolwiek romantycznych nut. Bo to tylko biznes, tylko wymiana usług, służbowe interesy i niekończące się negocjacje. Ten dystans, zawodowy profesjonalizm i chłód nadaje tej parze dużo większej głębi niż dałaby jej miłosna iskra.
Braterska więź to mieszanka bezgranicznej miłości, zazdrości, porywczości Freddiego i stanowczości Eddiego. Raz bluzgi i zdrada, kiedy indziej bezgraniczne poświęcenie. Dynamika między nimi zmienia się z odcinka na odcinek, co chwilę napędzają ich trochę inne potrzeby. Trudno wskazać, kto na drugim planie daje od siebie najwięcej aktorsko. Stoicki Giancarlo Esposito jest jak zawsze elektryzujący, do tego dostaje niejedną mięsistą linijkę dialogu. Pearce Quigley jest z kolei opanowanym – ale psychopatą. Jedną ręką wykonuje znak krzyża, drugą dokonuje egzekucji. Bobby Glass Raya Winstone'a rzuca jednak cień na wszystkich. Mówił mało, ale każde jego słowo waży tonę. Jest powolny i skrywa intencje, a jednocześnie jak taran zmierza do celu. Status quo przemija, hierarchia narkotykowych bossów zostaje zachwiana. Każdy ma sporo do powiedzenia i konkretne argumenty siły. Po kłębku do kłębka.
W "Dżentelmenach" po jednym rozwiązanym problemie pojawiają się trzy kolejne. Dwa środkowe odcinki (o kradzieży samochodu i o specyficznej fascynacji pewnego księcia) sprawiają, iż fabularnie serial boksuje w miejscu, ale rozszerzają też świat przedstawiony o osobliwości i intrygujące dziwactwa. Narracyjnie "Dżentelmeni" również nie są prostolinijni. Twórcy uwielbiają retrospekcje: by wzbudzić ciekawość, by rozśmieszyć, by zbić z tropu, by wejść z widzem w grę, by poszpanować. Czasami to prawdziwy popis storytellingu, często zbędna ornamentyka. Sztuka dla sztuki. Mordobicie dla mordobicia. Znacie to. Kino Guya Ritchiego w pigułce.
Schorowany i będący w podeszłym wieku książę Archibald Horniman zaraz wyda ostatnie tchnienie. Do majestatycznego pałacu zjeżdżają jego dzieci, by się z nim pożegnać. Na horyzoncie tli się widmo żałoby, choć wszyscy są już na nią przygotowani. Zaskoczeniem staje się treść testamentu. Do spadku i szlacheckiego tytułu pretendują: młodszy brat Eddie (Theo James), który na nic specjalnie nie liczy, a wręcz dziedzictwo ojca jest mu obojętne (chłopak gwałtownie wyniósł się z domu, bo nie było mu po drodze z bezstresowym życiem arystokraty) oraz starszy, Freddy (Daniel Ings), ten bliżej ojca i domu. Prawo dziedziczenia jasno wskazuje, iż to on powinien przejąć tytuł i majętność. Frederick stara się zachować spokój, marzy o świetlanej przyszłości i uwolnieniu od pęczniejących długów. Pomaga mu w tym regularnie zażywana kokaina i resztki, jeszcze nie doszczętnie przepitego, optymizmu. Dworska drama nabierze rumieńców, gdy okaże się, iż obok zabytkowej rezydencji, cennych eksponatów, kilku hektarów ziemi, stajni z wierzchowcami i bydła do zagospodarowania jest też prężnie działająca hodowla marihuany (ups). Na szczęście i nieszczęście, w pakiecie znajduje się też niepisana umowa między Archibaldem a gangsterem Bobbym Glassem (Ray Winstone).
Guy Ritchie, pomysłodawca serialu i reżyser dwóch pierwszych odcinków, miesza humor z wybuchami prawdziwej agresji, ironię z krwawymi egzekucjami. Przeprowadza nas po przestępczym podbrzuszu angielskiej burżuazji. W końcu honory honorami, ale trudno utrzymać się na odpowiednio wysokim poziomie tylko ze sprzedaży wełny. Twórcy zapraszają nas do niejednej lordowskiej rezydencji, opowiadają o odchodzącym starszym pokoleniu i ruinie, w jakiej zostawiają dobytki swoim dzieciom. Na spadkobierców czekają niemożliwe do spłacenia długi, złote pałace przemienione w szczurze nory albo bezterminowo podpisane pakty z diabłem. To powracający w "Dżentelmenach" nienachalnie refleksyjny wątek, ale w żadnym wypadku nie paliwo całego serialu. Ponad wszystko są nim gangsterskie porachunki i walka o dominację nad rynkiem. Zdobywa się ją wyrafinowanym fortelem albo kulką w potylicę. Savoir-vivre na salonach, savoir-mourir w leśnym rowie.
"Dżentelmeni" nie zasłyną na pewno misterną intrygą, ale mają szansę, by zapisać się w pamięci widzów mięsistymi i wyraziście napisanymi postaciami. Na pierwszym planie przekonująco wypada Eddie, targany wewnętrznymi dylematami: wycofać się z narkobiznesu czy podjąć ryzyko i wynieść interes na wyższy poziom? Do porządku przywołuje go praworządność i sumienie, moralny kręgosłup łamie mu ego i niewątpliwa żyłka do interesów. Na uwagę zasługuje jego relacja z Susie (Kaya Scodelario), córką Bobby'ego Glassa. Scenarzyści nie wpadają w schemat, unikając jakichkolwiek romantycznych nut. Bo to tylko biznes, tylko wymiana usług, służbowe interesy i niekończące się negocjacje. Ten dystans, zawodowy profesjonalizm i chłód nadaje tej parze dużo większej głębi niż dałaby jej miłosna iskra.
Braterska więź to mieszanka bezgranicznej miłości, zazdrości, porywczości Freddiego i stanowczości Eddiego. Raz bluzgi i zdrada, kiedy indziej bezgraniczne poświęcenie. Dynamika między nimi zmienia się z odcinka na odcinek, co chwilę napędzają ich trochę inne potrzeby. Trudno wskazać, kto na drugim planie daje od siebie najwięcej aktorsko. Stoicki Giancarlo Esposito jest jak zawsze elektryzujący, do tego dostaje niejedną mięsistą linijkę dialogu. Pearce Quigley jest z kolei opanowanym – ale psychopatą. Jedną ręką wykonuje znak krzyża, drugą dokonuje egzekucji. Bobby Glass Raya Winstone'a rzuca jednak cień na wszystkich. Mówił mało, ale każde jego słowo waży tonę. Jest powolny i skrywa intencje, a jednocześnie jak taran zmierza do celu. Status quo przemija, hierarchia narkotykowych bossów zostaje zachwiana. Każdy ma sporo do powiedzenia i konkretne argumenty siły. Po kłębku do kłębka.
W "Dżentelmenach" po jednym rozwiązanym problemie pojawiają się trzy kolejne. Dwa środkowe odcinki (o kradzieży samochodu i o specyficznej fascynacji pewnego księcia) sprawiają, iż fabularnie serial boksuje w miejscu, ale rozszerzają też świat przedstawiony o osobliwości i intrygujące dziwactwa. Narracyjnie "Dżentelmeni" również nie są prostolinijni. Twórcy uwielbiają retrospekcje: by wzbudzić ciekawość, by rozśmieszyć, by zbić z tropu, by wejść z widzem w grę, by poszpanować. Czasami to prawdziwy popis storytellingu, często zbędna ornamentyka. Sztuka dla sztuki. Mordobicie dla mordobicia. Znacie to. Kino Guya Ritchiego w pigułce.