Matka krzyczała: „Zdradziłeś mnie!”, a ojciec po prostu zniknął.
Zosia spała kamiennym snem, gdy nagle rozległ się dźwięk telefonu. Zerwała się na równe nogi, serce waliło jak młot.
— Zosia! — głos matki drżał od rozpaczy. — Przyjeżdżaj! Natychmiast!
— Mamo, co się stało? — Zosia otrząsnęła się z resztek snu, czując, jak niepokój ściska jej gardło. — Znów pokłóciliście się z tatą? Sami sobie radźcie!
— Nie ma z kim się kłócić! — krzyknęła matka, a w jej głosie zabrakło tchu. — Nie masz już ojca!
— Mamo… Taty nie ma? — Zosia zamarła, jakby ktoś wylał jej na plecy kubł lodowatej wody.
— Przyjeżdżaj, sama zobaczysz! — rzuciła matka. — To nie jest rozmowa przez telefon!
— Co mam zobaczyć? — Zosia prawie krzyczała z bezsilności.
— Przyjeżdżaj! — matka rozłączyła się.
Zosia, drżącymi rękami, zaczęła się pakować. Pędziła do rodzicielskiego domu w podkrakowskiej wsi, nie mogąc sobie choćby wyobrazić, co tam zastanie.
— Zosia! Przyjeżdżaj! — głos matki w słuchawce brzmiał jak dzwon na trwogę.
— Co znowu? — Zosia przecierała oczy, ledwie rozbudzona.
— „Co znowu”? Ja tu umieram, a ona pyta! — matka niemal rzęziła z wściekłości.
— Mamo, jest sobota, siódma rano — Zosia starała się mówić spokojnie, ale czuła, jak narasta w niej gniew. — Mam plany, dzieci, męża. Powiedz, o co chodzi, albo nie przyjadę.
— Nie przyjedziesz? — matka zachłysnęła się oburzeniem. — Niczego się nie boisz! To, iż mam żałobę, ciebie nie obchodzi!
— Mamo, wy i tato kłócicie się od zawsze — odcięła się Zosia. — Mam dość bycia waszym sędzią.
— Nie masz już ojca! — wrzasnęła matka i rozległ się sygnał zajętej linii.
— Co tam? — burknął mąż Zosia, Krzysztof, odwracając się na drugi bok.
— Chyba coś poważnego — szepnęła Zosia, wciąż słysząc echo słów matki. — Muszę jechać.
— Oni są nie do zniesienia! — Krzysztof zerwał się z łóżka. — Twoja matka nie rozumie, iż masz swoją rodzinę?
— Krzysiek, nie zaczynaj. Rodziców się nie wybiera — Zosia westchnęła. — Muszę jechać. Wybacz, ale z dziećmi zostaniesz sam.
— Jakby to było coś nowego — mruknął pod nosem. — Powiedz swojej matce: jeżeli jeszcze raz tak zadzwoni, biorę rozwód.
Zosia uniosła brwi:
— Poważnie?
— Nie, oczywiście — uśmiechnął się Krzysztof. — Ale niech się przestraszy. Może wtedy zrozumie.
— Nie zrozumie — pokręciła głową Zosia i zaczęła się pakować.
Zosia nie pamiętała, żeby w domu rodzinnym kiedykolwiek było spokojnie. Matka, Maria Stanisławowa, wiecznie wrzeszczała, a ojciec, Jan Kazimierz, zaciskał wargi w cienką linię, jakby chciał zatrzymać w sobie całą wściekłość. Z zewnątrz wydawali się idealną rodziną: ojciec pracował jako profesor na uniwersytecie, matka zajmowała się domem. Ale „zajmowała się” to za dużo powiedziane. Wszystkimi rządziła: mężem, Zosią, choćby sprzątaczką, którą ojciec zatrudnił, by matka przestała go dręczyć. Bezskutecznie.
Kłótnie wybuchały przy wszystkich. Zosia była tylko tłem — nikt nie pytał, jak się czuje. W końcu uciekła na studia do Warszawy, wracając tylko sporadycznie.
Na jej weselu matka przekroczyła wszelkie granice. Gdy prowadzący zaprosił ojca do toastu, Maria poderwała się z krzykiem: „Ja powiem! On nie potrafi mówić ważnych rzeczy!” Goście wymienili się spojrzeniami, a Zosia chciała zapaść się pod ziemię.
Po ślubie ojciec w tajemnicy kupił Zosi mieszkanie na Żoliborzu i zaklinał, by matka się nie dowiedziała. „Mam nadzieję, iż my nie będziemy mieli takich sekretów” — spytał Krzysztof. „Nie będziemy” — odparła Zosia. „Jestem jak tata — nie znoszę kłótni.”
Wspomnienia wróciły, gdy Zosia jechała do rodziców. Myślała, iż zastanie matkę w histerii, a ojca zgaszonego jak świeca. Ale rzeczywistość przerosła najgorsze przypuszczenia.
Matka otworzyła drzwi z płaczem: „Wszystko mu oddałam — młodość, życie! A on, niewdzięcznik!”
— Mamo, co z tatą? — Zosia chwyciła ją za ramiona.
— Twój ojciec w nocy uciekł! — wykrztusiła Maria, a łzy spływały jej po twarzy.
— Jak uciekł? — Zosia poczuła, jak ziemia usuwa się jej spod nóg.
— Poszedł spać, a rano go nie ma! Zabrał rzeczy i zniknął!
— Dzwoniłaś do niego?
— Oczywiście! Nie odbiera! Zadzwoń ty, ze mną nie chce gadać!
Zosia wybrała numer ojca. Odebrał od razu, spokojniejszy niż kiedykolwiek: „Wiem, o co chcesz zapytać. Zasłużyłem, by nie widzieć twojej matki do końca życia. Jestem na działce u kolegi. jeżeli coś — jestem w kontakcie. Z tobą.”
— Tato, gdzie jesteś? — spytała Zosia, czując na sobie palące spojrzenie matki.
— Na działce. Na razie tu. Zobaczymy. Zgoda?
— Zgoda — szepnęła Zosia.
— O czym ty z nim umawiasz?! — wrzasnęła matka. — Ze zdrajcą!
— Mamo, dosyć! Tata nie jest zdrajcą. Ma dość twoich awantur.
— On ci to powiedział?
— Nie, ja to mówię. Jest na działce. Wróci, nie martw się.
Nie wrócił. Matka znalazła adres i pojechała tam. Stukała, krzyczała — nikt nie otworzył. Dzwoniła bez końca — bez odpowiedzi. Gdy upewniła się, iż nie ma innej kobiety, wściekła się jeszcze bardziej: „Jak śmiał mnie rzucić bez powodu? Jestem śmieciem?” — szlochała przez telefon.
W końcu Zosia straciła cierpliwość: „Mamo, on nie chce twojego przebaczenia. Nie rozwodzi się, zostawił ci pieniądze, nie ma pretensji. Chce tylko spokoju. Ma dość.”
— On ma dość?! — pisnęła matka. — To ja ca„To ja tyle lat znosiłam jego obojętność!” — wykrztusiła, po czym rozległ się tylko cichy szloch, a w powietrzu zawisła gorycz nieodwracalnej straty.