Kruche piękno

polregion.pl 1 godzina temu

We wrześniu do klasy przyszła nowa dziewczynka, Lilia. Była tak drobna i krucha, iż zdawało się, iż mocniejszy podmuch wiatru połamie ją jak patyczek. Zawsze nosiła ciepły sweterek, z którego wystawały jej ostre, chude ramiona. Rzadkie jasne włosy splecione były w cienkie warkoczyki z wielkimi różowymi kokardami. Wielkie oczy na bladym, trójkątnym twarzyczce patrzyły smutno i zdziwionym wzrokiem.

Wysoki i umięśniony Bartosz uznał ją za baśniową księżniczkę, którą trzeba chronić – i z zapałem to robił. Dziewczyny od razu znienawidziły nową.

– Patrzeć się nie na co, a urodę sobie stroi… Same kości, a już się mizdrzy… Najprzystojniejszego chłopaka złapała – złościły się na przerwach.

Lilia nie jadła obiadów w szkolnej stołówce. Od szkolnego jedzenia robiło jej się niedobrze. Codziennie przynosiła duże jabłko. Gryzła malutkie kawałeczki i żuła tak wolno, iż nie zdążyła zjeść całego jabłka choćby na długiej przerwie. Dziewczyny prychały, widząc w śmietniku niedojedzoną, ogromną ogryzkę. Bartosz połykał obiad w mgnieniu oka i biegł do Lilii, by jej pilnować.

Odprowadzał ją do domu i niósł jej tornister. Żaden z chłopaków choćby nie śmiał się z niego. Kosztowałoby go to drogo, bo Bartosz słynął z siły. niedługo wszyscy przywykli, iż zawsze i wszędzie widuje się ich razem.

Bartosz przetrwał ciężką walkę z rodzicami i po maturze nie wyjechał do Wrocławia na studia. Wszystko mu było jedno, gdzie się uczyć, byle tylko nie rozstawać się z Lilią. Poszedł do technikum w swoim rodzinnym miasteczku. Rodzice Lilii uwielbiali Bartosza i bez wahania powierzali mu córkę. Uczyła się dobrze, ale ledwo zdała egzaminy – na każdym robiło jej się słabo. O dalszej nauce nie było mowy.

Lilia była późnym dzieckiem, a rodzice drżeli o nią, bo nie daj Boże, zachoruje, zestresuje się. Choć, prawdę mówiąc, wcale nie chorowała tak często.

Na rodzinnym zebraniu postanowiono, iż dla dziewczyny ważniejsze od wykształcenia jest dobre zamążpójście. A z tym akurat wszystko układało się świetnie. Bartosz – idealny kandydat. Mama Lilii była lekarką i załatwiła córce posadę sekretarki u dyrektora przychodni. I tak Lilia siedziała w recepcji, pisała na maszynie i odbierała telefony.

Tylko rodzicom Bartosza Lilia się nie podobała. Nie o takiej synowej marzyli. Namawiali go, by się opamiętał, mówiąc, iż nie rozumie jeszcze, na co się skazuje. Nie będzie mu podporą, trudno, by urodziła…

Ale Bartosz o niczym takim nie myślał. Po prostu lubił opiekować się tą drobną dziewczyną. Obok niej sam czuł się jeszcze silniejszy. Podobało mu się, iż nie jest jak inne, i iż patrzy na niego tymi wielkimi, szarymi oczami. Ale rodzice tak się zamęczyli rozmowami o potencjalnym małżeństwie, iż w końcu oświadczył się Lilii.

Jej rodzice byli szczęśliwi, iż córka dostała takiego męża. Teraz mogą umrzeć spokojnie – dziewczyna nie zginie. Prawda, Lileczka nie przywykła do gospodarowania. Postanowiono więc, iż młodzi po ślubie zamieszkają u nich, póki nie przyzwyczają się do rodzinnego życia, a oni pomogą, gdy coś będzie nie tak. Ich mieszkanie było większe.

Rodzice Bartosza też się na to zgodzili. Przynajmniej syn będzie dobrze jadł.

Młodzi żyli spokojnie i zgodnie. Nie mieli choćby o co się kłócić. Gdy Lilia zaszła w ciążę, rodzice nie od razu uwierzyli. Brzuch był mały choćby pod koniec. A namiętności między młodymi rodzice nie zauważyli. Kładli się spać – i z pokoju nie dochodził żaden jęk, żaden szelest.

Lileczce nie pozwalano choćby podnosić cięższej książki, by donosiła dziecko. Rodzice choćby spania razem im teraz zabronili. W tym celu kupili drugą kanapę, na którą przenieśli Bartosza.

Bartosz nie lubił spać oddzielnie od żony, zaczął nocować u rodziców. I to znów wszystkim pasowało. Tylko rodzice wciąż gderali, iż niepotrzebnie związał się z tą chucherkiem, iż będzie jej służył do końca życia. Wkurzał się na nich i uciekał do kolegów.

I jednego takiego wieczora poznał Agnieszkę – krępą, kształtną i wyzywająco seksowną brunetkę. Zdrowi młodzi ludzie ciągnęli do siebie z niepohamowaną siłą. Oboje stracili głowy, rzucali się sobie w ramiona jak głodne bestie na zdobycz. A temperatura ich namiętności rosła z dnia na dzień.

Rodzice besztali Bartosza, iż ucieka od żony, gdy ta go najbardziej potrzebuje. Ale Lilia jakoś się nie martwiła. Wsłuchiwała się w siebie, w rosnące w niej nowe życie, i tylko tym była zajęta. Dziecko niespokojnie wierciło się w brzuchu i budziło w niej wielki apetyt. Uspokajało się tylko na powietrzu. Dlatego Lilia godzinami siedziała na balkonie i czytała.

Może dziecko było zupełnie inne niż matka, a może znudziło mu się w ciasnym brzuchu – ale urodziło się przed czasem. Choć malutki, synek okazał się żywiołowy i bardzo podobny do ojca. choćby rodzice Lili to przyznali i cieszyli się.

Bartosz był wtedy z Agnieszką. Dopiero następnego dnia zadzwoniła matka do pracy i oznajmiła, iż został ojcem. Od razu przybiegł do szpitala, stał pod oknami i patrzył na swoją zmęczoną porodem Lilię, która wyglądała na jeszcze chudszą.

Gdy żonę z dzieckiem wypisano, Bartosz przez całą drogę do domu niósł synka na rękach. Lilia była za słaba. Cud, iż w ogóle urodziła. Małe piersi jak u nastolatki, a mleka miała mnóstwo. Chłopiec jadł, nabierał sił i po miesiącu zmienił się w pulchnego, zdrowego malca, z donośnym głosem i znakomitym apetytem.

Rodzice wzięli na siebie wszystkie troski o dziecko. Lileczce pozwalano tylko spacerować z wózkiem. Patrzyła na śpiącego synka i nie wierzyła, iż to jej dziecko. Nic po niej nie miał, cały w Bartosza.

Z początku Bartosz śpieszył po pracy do żony i synka. Ale potem znów zaczął wieczorami znikać u Agnieszki. Choć zawsze spał w domu, z Lilią.

I jedni, i drudzy rodzice rozumieli, iż z Lilią nie jest mu łatwo, wzdychali i zostawiali Bartosza wA gdy pewnego dnia Lilia zasnęła na balkonie z książką na kolanach, uśmiechnęła się lekko, jakby zobaczyła coś pięknego, i już się nie obudziła.

Idź do oryginalnego materiału