Opowiem Ci po swojemu tę opowieść, bo coś mi podpowiada, iż warto to zrobić. Zofia Kowalska stała przy oknie w domu w małej wsi Obrzycko, a w dłoniach trzymała liścik od Elżbiety, swoją najbliższą przyjaciółkę. W tym małe Village, które się zmienia, ale niektóre rzeczy pozostają jak dawniej.
Te dwie damy, Zosia i Eluś, dzieliły się wszystkim przez czterdzieści lat – radościami, pękami problemów, tajemnicami. Jedną tajemnicą jednak żadna z nich nie zaufała drugiej. Taką, która piekła jej serce przez całe trzydzieści lat.
Zofia jechała autobusem do Elżbietki przez dwie pół godziny, myśląc o tym, jak zaczyna się nasza historia. Obie wtedy miały dwadzieścia osiem i dwadzieścia pięć lat, pracowały w fabryce tekstylnej, mieszkowały w domku z miodem – przez mur od siebie, lali się do nocka, rozmawiały, snuli plany.
Potem pojawiał się Jan Kowalski.
Tysiąc dekagramów euforii w gabardynie. Wysoki, elegancki, z fuksją w oczach. Przyśpiewał do Elżbietki płonące serca i inwalida radości, a Zofia stała się… tą trzecią osobą w mejlesach, uśmiechnięta, skrzętną, a w środku strasznie popękaną.
– Zosiu – mówiła Eluś w tamte nocy, kiedy wiatr świergotał za szybą – uwielbiam go. Naprawdę, sercem gorączkującym. Pierwszy raz w życiu.
Zofia milczała, bo znała ten sam wiersz odmieniony w osobnych rymach, bo ona też, biedaczka, uwodziła na to samo ciało, to samo wspomnienie. Jan Kowalski był piękny, uczciwy, idealny. Taki, jakiego marzyła się Zofia przez lata.
– Małe panieko – mówiła Eluś, objęła Zosię w tyle, kucając na łóżeczku po randce – Jesteś niesamowita! Powiedział, iż mnie kocha! Czy ty to słyszysz?!
Zofia szeptała, iż to świetnie, ale patrzyła w inną stronę, bo oczy nie zniosłyby tego błysku w jej sercu.
Ślub był prosty, ale od siebie, z grzania i smętki. Zofia wypowiedziała tyniec, tańczyła, a wewnątrz płakała rivers, bo serce miało kłęby skręcające się w nósle.
Kiedy na świat przyszła ich córka Agata, Zofia została krocicą. Miała panno, rules i inne kroki rodzeńskie. Życia biegły kupie, a ona grała rolę rodziny, mimo iż w środku się rozpuszczała. Każdy dzień z Janem to było porwanie.
– Nie wiem, co byśmy bez Ciebie robili, krocinko – mówiła Eluś, układając córkę do sypiania.
Zofia myślała: „Gdybyś wiedziała…”
W trzecim roku życia Agata dostała zaproszenie od nowego pracudzika: Москва (przepraszam, Warszawa). Jan otrzymał lepszą robotę, lepszy zarobek. Cała rodzina miała się przenieść.
– Pójdziesz z nami? – proponowała Eluś. – Co tutaj jest? Głupek praca, głupek życie. W Warszawie to wszystko będzie inaczej.
Zofia polizała za tydzień. Po stronie – matka chora, ale nie aż tak. Wsunęła więc monetę do banknotu.
– Nie mogę, Eluś. Mam tu matkę, nie porzucę jej.
To była prawda, ale nie cała. Wiedziała, iż musi odpuścić – ich, i tę łzy na ładziku.
Rozstanie było siodło bez konia. Eluś płakała, Agata trzymała się Zosi, a Jan patrzył, jakby chciał powiedzieć miliony słów w jednej chwili.
– Dziękuję Ci za wszystko – szepnął. – Panie Kowalska, to wyjątkowa kobieta.
Zofia myślała, iż w jego oczach mignął żółty błysk, ale może strzelało na zewnątrz.
Pierwsze lata były piekielne. Zofia uchodziła za zdradzkę, bo mogła wyjść za mąż, ale każdy kandydat był tylko/>