Kilka lat temu, gdy jeszcze studiowałem, moi sąsiedzi byli trzema chłopakami w moim wieku. Z czasem staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Pewnego dnia siostra jednego z nich postanowiła zagrać w ouiję z koleżankami i w ten sposób przywołała chłopca, którego dla tej historii nazwiemy Adamem.
Chłopiec opowiedział im, iż miał iść do nieba, ale gdy usłyszał wołanie, uznał, iż zostanie tu będzie ciekawsze. Od tamtej pory dziewczyny próbowały przekonać go, by odszedł, ale on zawsze odmawiał. Na początku słyszeliśmy tylko ich opowieści o rzekomych spotkaniach z Adamem.
Nikt inny nic nie widział ani nie słyszał, więc trudno było nam w to uwierzyć. Moi znajomi mieli jednak dziwny zwyczaj. Za każdym razem, gdy ktoś ich odwiedzał, prosili Adama, by nikogo nie straszył. Obiecywali, iż po wyjściu gościa pobawią się z nim. To był jak rytuał powtarzany przy każdej wizycie.
Pewnego popołudnia, około czwartej czy piątej, siedzieliśmy we czwórkę w salonie, rozmawiając, gdy nagle piłka potoczyła się powoli przez korytarz i zatrzymała u stóp jednego z nich. Widziałem to, ale udawałem, iż niczego nie zauważyłem. Myślałem, iż to może przeciąg, choć tak naprawdę chciałem w to wierzyć. Mój przyjaciel podniósł piłkę z uśmiechem i odrzucił ją delikatnie z powrotem.
Minęło jakieś piętnaście, dwadzieścia minut, gdy piłka znów potoczyła się… prosto pod jego nogi. Tym razem cały czas patrzyłem na korytarz, chcąc sprawdzić, czy tam naprawdę nikogo nie ma.
Dziś wiem, iż nie warto igrać z tym, czego nie rozumiemy. Niektóre drzwi lepiej pozostawić zamknięte.