Kwiecień 2017 roku, świeżo po (pierwszej) inauguracji Donalda Trumpa na prezydenta USA. Hulu wypuszcza pierwszy sezon "Opowieści podręcznej". Serial eksplodował jak kulturowa bomba – mówili o nim wszyscy. Był przerażający, ostry jak brzytwa i bezlitośnie aktualny. Wydawał się pisany na gorąco – jak komentarz do rzeczywistości, w której zaczynaliśmy się budzić. Nie tylko Amerykanie, ale cały świat.
A przecież "Opowieść podręcznej" była oryginalnie powieścią Margaret Atwood z 1985 roku. Kanadyjka – która raczej nie mogła przewidzieć, iż trzy dekady później w Białym Domu zasiądzie republikański milioner o dyktatorskich zapędach – napisała swoją najważniejszą książką jako przestrogę przed tym, co może się wydarzyć, jeżeli pozwolimy na ograniczanie praw kobiet i wprowadzenie skrajnego religijnego fanatyzmu do polityki.
W "Opowieści podręcznej" w miejscu dawnych Stanów Zjednoczonych powstaje teokratyczne i totalitarne Gilead, w którym kobiety – w imię Boga i Biblii – zostają całkowicie podporządkowane mężczyznom. Nie mogą pisać, czytać, zarządzać pieniędzmi, decydować o własnym losie, a najważniejszą społeczną funkcję pełnią podręczne, których jedynym zadaniem jest rodzenie dzieci komendantom i ich żonom.
Fabuła bywała ekstremalna, ale przecież Atwood wcale nie wymyśliła wszystkiego od zera: gwałty, zakazy aborcji, morderstwa kobiet i mniejszości seksualnych, religijne dyktatury i władza w rękach grupki wpływowych mężczyzn... To zdarzało się w wielu momentach historii i w wielu punktach geograficznych na świecie.
Ale dystopijna wizja państwa Gilead, w których kobiety tracą wszelkie prawa, a ich ciała stają się własnością państwa, w 2017 roku trafiła na szczególnie podatny grunt.
"Opowieść podręczna" była kulturowym fenomenem. Nie tylko dzięki Donaldowi Trumpowi
"Polityczny outsider, którego początkowo mało kto traktował poważnie, zapowiadał, iż obsadzi sądy swoimi ludźmi i ograniczy prawa reprodukcyjne kobiet. W jego retoryce pojawiały się zapowiedzi izolacji gospodarczej – choćby wobec dotychczasowych sojuszników – oraz budowy muru, który miał chronić kraj przed 'niepożądanymi'" – pisze John Moore, dziennikarz "The Denver Gazette" o początkach władzy Donalda Trumpa.
"Pomimo licznych kontrowersji obyczajowych, potrafił zjednoczyć wokół siebie bazę wyborców o konserwatywnych, religijnych przekonaniach, oferując im wizję radykalnej przemiany społecznej" – dodaje.
Serial "Opowieść podręcznej" wydawał się więc niesamowicie aktualny. Sprawiał wrażenie zarówno przestrogi, jak i aktu oporu, a dystopijna fabuła osadzona w bliskiej przyszłości wcale nie sprawiała wrażenia wyssanej z palca i nierealistycznej. Republikańska retoryka i ostrzeżenia Trumpa niepokojąco zaczęły przypominać Gilead.
Zwłaszcza iż ten wojskowo-religijny reżim nie powstał z dnia na dzień. Coraz większe skażenie środowiska i spadek płodności stworzyły podatny grunt, który zręcznie wykorzystali religijni fanatycy. – Wcześniej spałam. W ten sposób im na to pozwoliliśmy. Kiedy zamordowano członków Kongresu, nie obudziliśmy się. Kiedy oskarżono terrorystów i zawieszono Konstytucję – też spaliśmy" – mówi ostrzegająco bohaterka serialu, June.
Najpierw uciszono media, potem doszło do zamachu stanu i wojny domowej – aż w końcu narodził się Gilead: hierarchiczny, bezbarwny świat, w którym władzę sprawują najbogatsi mężczyźni, a kobiety sprowadzone zostały do ról posłusznych żon, służących lub niewolnic rozrodczych. Podczas tzw. Ceremonii są one rytualnie gwałcone przez "pana domu", by urodzić dziecko dla uprzywilejowanej pary z klasy rządzącej.
Paradoksalnie prezydentura Trumpa stała się dla produkcji Hulu największą reklamą, bo Amerykanie zaczęli się bać, iż czeka ich podobna rzeczywistość. I nie tylko oni – w Polsce również głęboko odczuliśmy niemal proroczny wydźwięk "Opowieści podręcznej".
Jesienią 2016 roku, niedługo przed premierą serialu, na fali zapowiedzi zaostrzenia prawa aborcyjnego powstał Ogólnopolski Strajk Kobiet, a niedługo potem organizowano Czarne Protesty, jakich nasz kraj jeszcze nie widział. Na ulice za każdym razem wychodziły tysiące kobiet, które głośno domagały się prawa do decydowania o własnych ciałach.
Podczas demonstracji przeciwko ograniczaniu prawa do aborcji w Polsce, USA i w innych miejscach na świecie zawsze pojawiały się kobiety w charakterystycznych strojach podręcznych z serialu, które stały się symbolem opresji kobiet i rzeczywistości, w której będą jedynie inkubatorami (pojawiają się zresztą do dziś).
"Opowieść podręcznej" oglądali wszyscy – pisały o niej media, mówiło się o niej na uczelniach, w domach i na ulicach. Stała się kulturowym fenomenem, i to (przynajmniej w tamtym momencie i chwilowo) większym niż "Gra o tron" czy "Breaking Bad", bo serial Hulu zdawał się przekraczać granicę między fikcją a rzeczywistością. Pierwszy sezon został nominowany aż do 13 telewizyjnych Oscarów, nagród Emmy, z czego zdobył osiem, w tym dla najlepszego sezonu dramatycznego.
Oglądaliśmy ze strachu i ciekawości, włączaliśmy kolejny odcinek, choćby jeżeli byliśmy w szoku po poprzednim. Showrunner Bruce Miller nie brał bowiem jeńców. Opowieść o June Osborne (fenomenalnie granej przez Elizabeth Moss), redaktorce książek, która po rewolucji zostaje odseparowana od męża oraz córki i zostają podręczną Offred, była przerażająco brutalna, surowa i ponura, ale jednocześnie odważna i wizjonerka.
Sama dałam się wciągnąć. Trzy pierwsze sezony oglądałam z zapartym tchem, przyklejona do ekranu. Niektóre sceny – okrutne, odrażające, czasem aż niedające się oglądać – wstrząsnęły mną do głębi. Ceremonia, publiczne egzekucje, karanie "nieposłusznych kobiet", odcinanie palców, wydłubywanie oczu. Czułam to wszystko fizycznie.
Nie tylko ja. "Opowieść podręcznej" błyskawicznie została wznowiona na pięć dodatkowych sezonów, co oznaczało, iż Miller stworzy własną kontynuację powieści Atwood. Liczył zapewne, iż szał na serial się utrzyma, bo dlaczego miałby myśleć inaczej? Nic nie zapowiadało, iż publika znudzi się opowieścią o Gilead. Rzeczywistość okazała się jednak bezlitosna.
Ostatni sezon "Opowieści podręcznej" nikogo nie obchodzi
Dziś od premiery serialu mija osiem lat, a na Hulu (w Polsce na Max) możemy oglądać szósty, ostatni sezon "Opowieści podręcznej", zapowiadany jako epicka kulminacja historii June, która stała się jedną z głównych twarzy ruchu oporu, oraz Gilead, które w końcu ma szansę upaść. Teoretycznie przed ekrany powinny zasiąść tłumy. Teoretycznie. Dziś mało kto ogląda "Opowieść podręcznej" i prawie nikt o niej nie mówi.
"Ironiczne, prawda? Jeden z najbardziej kontrowersyjnych i dzielących seriali w historii telewizji dobiega końca, a wszystkie strony sporu wydają się dziś zgodne w... braku zainteresowania" – zauważa John Moore w "The Denver Gazette". Co się stało? Przyczyn może być kilka.
Chociażby powtarzalność i "zepsucie się" serialu, który z sezon na sezon stawał się coraz słabszy i bardziej przewidywalny. Kolejne odcinki kręciły się wokół tych samych mechanizmów przemocy, która zaczęła sprawiać wrażenie taniej zagrywki, aby zszokować widzów. Showrunner zapomniał najwyraźniej, iż im częściej oglądamy tortury, powieszenia i mordercze zamachy, tym bardziej jesteśmy na nie znieczuleni.
Bohaterowie, choć wciąż świetnie zagrani, utknęli w narracyjnych koleinach. choćby June – teoretycznie buntowniczka i symbol oporu – z czasem stała się postacią trudną do zniesienia i coraz mniej wiarygodną. Zbyt wiele razy miała szansę uciec z Gilead, ale w ostatniej chwili zmieniała zdanie, a rewolucja uparcie nie następowała, co z czasem zaczęło po prostu męczyć.
Trudno było nie mieć wrażenia, iż cała historia jest już przedłużana na siłę, a Bruce Miller wyczerpał już swoje najlepsze pomysły. Fabuła przestała być ekscytująca, zaczęła nużyć i kręcić się w kółko.
Tym samym "Opowieść podręcznej" stała się serialem, który trwał za długo, dołączając do "Walking Dead", "Dom z papieru", "Riverdale" czy "Teorii wielkiego podrywu". Widzowie tych niegdyś hitowych i uwielbianych seriali stopniowo rezygnowali z oglądania, a w sieci pomstowano na twórców, drwiono z dziwacznych pomysłów fabularnych i tworzono memy. Czasem naprawdę trzeba wiedzieć, kiedy "zejść ze sceny niepokonanym".
Stało się też to, co we współczesnych serialach odrzuca coraz więcej widzów: zbyt długi czas oczekiwania na kolejne odcinki.
Podczas gdy pierwszy, drugi i trzeci sezon "Opowieści podręcznej" miały premierę co roku, to na kolejne trzeba było czekać dłużej. Przerwa między piątą a szóstą odsłoną wyniosła aż trzy lata, a to też mogło "wykruszyć" widzów (warto jednak zauważyć, iż świetnemu "Rozdzieleniu" wcale nie zaszkodziło i miejmy nadzieję, iż nie zaszkodzi też finałowi "Stranger Things").
Po co oglądać finał "Opowieść podręcznej", skoro rzeczywistość też zrobiła sie ponura?
Jednak główny powód, dla którego finałowy sezon „Opowieści podręcznej” przemija niemal niezauważony, jest znacznie bardziej wymowny: zmienił się świat. To, co w 2017 roku wyglądało jak dystopia z pogranicza snu i koszmaru, coraz bardziej zaczęło przypominać codzienne wiadomości w serwisach informacyjnych.
Pandemia, wojna w Ukrainie, druga, nieprzewidywalna kadencja szalonego Donalda Trumpa, kolejne zamachy na prawa kobiet – zarówno w Stanach, jak i w Polsce, w której zaostrzenia prawa aborcyjnego stało się faktem – sprawiły, iż "Opowieść podręcznej" przestała być ostrzeżeniem. Stała się odbiciem tego, co dzieje się za oknem. A kto z nas po całym dniu przewijania dramatycznych newsów chce jeszcze z własnej woli zanurzać się w dusznym Gileadzie?
"Serial przedstawia dystopijny świat, który w swoim ostatnim sezonie zaczyna niepokojąco przypominać naszą rzeczywistość. Może dlatego powracający w podobnym czasie dystopijny serial Maxa 'The Last of Us' wzbudza znacznie większe emocje. Tam pandemia (także będąca skutkiem zmian klimatycznych) zamienia ludzi w zombie i doprowadza do upadku cywilizacji. Ta apokalipsa wydaje się na tyle odległa, iż przez cały czas da się ją oglądać z przyjemnością" – zauważa John Moore.
Okazuje się, iż gdy życie samo pisze przerażający scenariusz, choćby najlepiej zrealizowana dystopia traci moc. Ja sama skończyłam na trzecim sezonie. Dlaczego? Straciłam zainteresowanie całością, zmęczyłam się bohaterami, ale serial stał się też dla mnie zbyt ciężki.
Nie mam ochoty zanurzać się w ten ponury świat, bo za bardzo boję się o ten rzeczywisty. Sprawdzam jedynie w sieci aktualizacje mojego ulubionego wątku, czyli relacji June i Nicka, z ciekawości przeczytam też streszczenie ostatniego odcinka (zaplanowanego w USA na 27 maja) – w końcu "Opowieść podręcznej" była kiedyś jednym z moich ulubionych tytułów.
"Teraz, gdy zbliżamy się do finału i upragnionego zwycięstwa June, serial zaczyna przypominać klasyczną – a więc przewidywalną – opowieść o kopciuszku i triumfie słabszych. Tego właśnie potrzebujemy na zakończenie – sprawiedliwej zemsty na (...) komendantach. To nasza nagroda – i forma terapii – za lata oglądania cierpienia tych kobiet. Ale czy to naprawdę da satysfakcję, skoro – w kolejnym przypadku 'odrażającej aktualności' – prawdziwa polityczna katastrofa dopiero się rozkręca?" – pyta retorycznie dziennikarze "The Denver Gazette".
A jednak "Opowieść podręcznej" zostanie zapamiętana – jako serial, który na chwilę zatrzymał wszystkich. Który otworzył oczy, poruszył sumienia, wywołał dyskusję. Spadek zainteresowania widzów nie zmienia faktu, iż to wciąż jeden z najważniejszych tytułów współczesnej telewizji.
Nawet jeżeli dziś już go nie oglądamy, to przez moment "Opowieść podręcznej" naprawdę coś zmieniła. I do dziś przypomina, iż musimy stawiać opór, buntować się i walczyć jak tylko możemy. Nie możemy spać.