"Kajko i Kokosz. Festiwal Czarownic". Stulecie Mirmiłowa, nowy wróg i dużo magii.

srebrnykompas.pl 1 rok temu

Mirmiłowo obchodzi setną rocznicę założenia grodu, a w ramach wielkiej fety odbywa się festiwal czarownic. Zbójcerze zawiązują sojusz z Rarogami, w tle pojawiają się krasnoludki, a cykl zmierza w stronę fantasy. Dzieje się tu dużo, ale czy to dobrze dla nas i cyklu?

„Festiwalem Czarownic” Kajko i Kokosz wchodzą w nowy etap rozwoju. Twórca, Janusz Christa po rozliczeniu się z bolesną przeszłością w nieformalnej „trylogii Milusia”, która moim zdaniem jest jedną z najlepszych jakie powstały w ramach cyklu – wprowadza nas w nowy etap.

Kiedy Mirmił zapowiada poddanym wielkie obchody z okazji setnej rocznicy założenia Mirmiłowa wiemy, iż zapowiada się wyjątkowe widowisko pełne biesiad, turniejów, zabawy, może choćby chwilowego pojednania ze Zbójcerzami. I w pewnym sensie tak jest. Mamy biesiady. Mamy turniej, czyli tytułowy konkurs na najlepszą czarownicę. Mamy choćby rozejm z bandą Hegemona. Ale…

…ale najpierw musimy wiedzieć, o czym mówimy.

Rocznica powstania Mirmiłowa to okazja do festiwalu czarownic, którego zwyciężczyni otrzyma luksusowy jacht. Dochodzi do zwyczajowej utarczki ze Zbójcerzami, w wyniku której Hegemon zobowiązuje się do ugoszczenia w swojej warowni miejsc gościnnych dla mirmiłowych gości. W międzyczasie kapral wraca z misji, w wyniku której do warowni Zbójcerzy przybywa ich nowy sojusznik – Rarogowie pod wodzą Walwucha. A ten ma plan związany z turniejem czarownic. Dochodzi do konfrontacji, której wynik jest z góry znany.

Zapowiada się ciekawie, prawda? Wielki jubileusz, czary, złowrogi sojusz i finałowa bitwa. Mogło być epicko. Wyszło… tak sobie.

Jest to chyba pierwszy album, który zaskoczył mnie niekonsekwencją, słabym humorem i taką wewnętrzną pustką. Jakby Bóg Ojciec nie wiedział, w którą stronę ruszyć. Nie złorzeczcie na mnie, spróbuję wam to wytłumaczyć.

Do tej pory przygody „Kajka i Kokosza” były precyzyjnymi historiami, w którym estetyczna, bardzo przyjemna kreska współgrała ze świetnym scenariuszem, bohaterami, zaskakującymi zwrotami akcji, a przede wszystkim rewelacyjnym humorem.

Christa, jako doskonały gawędziarz potrafił w ramach jednego obrazka rozbawić nas do łez, ale również w ramach jednego kadru potrafił nas wzruszyć.

Z „trylogii Milusia” wiemy, iż potrafi wprowadzić bohatera, którego wszyscy pokochali. Dzięki smokowi poznaliśmy nowe cechy bohaterów, z którymi zżyliśmy się jeszcze bardziej. Poznaliśmy miejsca, w których czai się śmierć. I to dosłownie.

Kajko i Kokosz oraz ich świat krzepli, dojrzewali razem z nami, oczywiście w ramach zaprojektowanego przez Janusza Christę świata. W jakiś cudowny sposób Bóg Ojciec zachował idealną równowagę, dzięki której w opowiadanych historiach świetne fabuły zawierały wszystko, co najlepsze w jego twórczości.

Wydaje mi się, iż twórca chciał odreagować po „Zamachu na Milusia” „Skarbach Mirmiła” i „Cudownym leku”. To normalne w świecie popkultury, gdy realizatorzy zmagają się z cyklami. Tak było w „Parku Jurajskim”, tak było w świecie „Indiany Jonesa”, gdzie po mrocznych przygodach w świątyni zagłady otrzymaliśmy chyba najlepszą część cyklu, czyli „Ostatnią krucjatę”. Z kolei w historii „Parku Jurajskiego” ponurą drugą część zastąpiła cyrkowa „trójka” w której było wszystko, ale tak naprawdę nic.

Dlatego nie dziwię się Chriście, iż postanowił spróbować czegoś nowego. Czegoś co będzie nie tylko krokiem naprzód, ale będzie wprowadzeniem czytelników w nową rzeczywistość doskonale znanego świata.

I teraz dochodzimy do momentu, którego do tej pory unikałem. Autor wprowadza do słowiańskiej krainy elementy adekwatne dla świata bajek. Do tej pory było to miejsce względnie realne. Spójne mimo elementów adekwatnych dla tego typu baśni. Mieliśmy rękawicę siły, eliksir prawdy, w końcu pojawił się Miluś, niemniej był to świat w miarę zrównoważony. Teraz zostało to naruszone.

To tak jak w filmach o przygodach Indiany Jonesa. Tam też były artefakty i zdarzenia, które nie miały prawa mieć miejsca. Ale były tak opowiedziane, iż ramach przedstawionego świata przyjmowaliśmy je za możliwe. Aż zdarzyło się „Królestwo Kryształowej Czaszki”. Po prostu było tego za dużo. Za mocno. Za szybko. Nieśmiesznie.

Musiałem o tym wspomnieć, byście wiedzieli, jakie uczucia towarzyszyły mi podczas czytania „Festiwalu Czarownic”.

Pojawiają się krasnoludki. W czasie turnieju mamy do czynienia z czarami, które mogą zabić. Ok, rozumiem – na tym tle wynalazek Jagi ma umocnić jej wizerunek jako tej jedynej dobrej czarownicy. Ale przecież pamiętamy, iż jej siłą był spryt i siła sugestii. Mamy zaczarowany klej, za pomocą którego Rarogowie ponoszą klęskę. Wreszcie mamy zmieniającego rozmiary Mirmiła. Od olbrzyma, do krasnoludka. Za dużo tego. Do tego najsilniejsza jak dotąd satyra na socjalistyczną rzeczywistość, w której tworzył Christa.

Naprawdę jest tego zbyt dużo. Autor tak bardzo chciał stworzyć nowe danie, iż wrzucił do kotła stare składniki, dodał do nich zupełnie nowe przyprawy, zabełtał i nastawił zbyt duży ogień.

Nie mówię, iż ten komiks jest zły. Rozumiem chęć rozwoju, bo ileż można rysować to samo przez lata. Sam próbowałbym czegoś nowego; a może dodamy krasnalka? A może zaczarowany rozpuszczalnik hahaha boki zrywać? Jakieś nawiązania do współczesności hihihi? A może Zbójcerze okażą się w końcu niegroźnymi palantami, którym pozwalamy żyć, bo tak naprawdę to ich lubimy?

Są takie rzeczy, jak np. film „Podróże Pana Kleksa”, którego obejrzenie po latach boli. Do niektórych rzeczy lepiej nie wracać. Lepiej by zostały w życzliwej pamięci dziecinnych wspomnień.

Nie mówię, iż tak jest w przypadku „Festiwalu Czarownic”. Po prostu z perspektywy całego cyklu jest to tytuł, który najmniej lubię. A „Milusie” cenię najbardziej. Mimo iż kiedyś odbierałem je jako zapychacze.

Oczywiście, iż będę wracał do tego odcinka. W końcu to tutaj Kapral dokonał przewrotu. W końcu to tutaj Christa spróbował bardziej realistycznej kreski. W końcu to tutaj Mirmił wykazuje wyraźne oznaki depresji. I tylko przy okazji będę zastanawiał się jak to jest z tą setną rocznicą Mirmiłowa, które zostało zniszczone przez Czarne Trójkąty już w pierwszym albumie cyklu? No nieważne, i tak wiem co powiecie


“Festiwal Czarownic” pierwotnie ukazał się na łamach “Świata Młodych” w 1982 roku


Idź do oryginalnego materiału