Jesteś tylko wygodny. Kiedy nie będą cię potrzebować, zapomną o tobie.

twojacena.pl 2 dni temu

Jesteś po prostu wygodny. Dopóki jesteś potrzebny, to pamiętają, ale jak nie – to zapominają.

Marek przyjechał po żonę do teściowej, żeby zabrać ją do domu po kolejnej „małej sprzeczce”. Zatrzymał samochód pod starym dziewięciopiętrowym blokiem, poprawił kołnierzyk i skierował się do klatki schodowej. Był już prawie przy drzwiach, gdy nagle zauważył kogoś w oknie na parterze. Serce mu zamarło.

— Mamo? Co ty tu robisz? — zapytał zdezorientowany, rozpoznając swoją matkę.

— Cicho — szepnęła Wanda Stanisławowa. — Chodź tu.

— Co się dzieje? — zmarszczył brwi.

— Po prostu podejdź i posłuchaj — wskazała na uchylone okno.

Z mieszkania teściowej dochodziły kobiece głosy. Mówiły głośno, bez zahamowań. To była Kasia — jego żona — i jej matka.

— Mamo, powinnaś była widzieć, jak się wystraszyli. Zwłaszcza ta jedna — ze łzami w oczach. „To moja wina, nie uchroniłam wnuka!” — Kasia parsknęła śmiechem. — Wszystko idzie po naszej myśli. A mój Mareczek to prawdziwy skarb: jak tylko coś się dzieje, od razu biegnie ratować, jak piesek. choćby do szpitala zawiózł. Wiedziałam, iż jeżeli nie przycisnę go tą „ciążą”, to nigdy nie doczekam się oświadczyn.

— Kasia… no przecież to podłe — niepewnie zaprotestowała jej matka.

— Mamo, ty nic nie rozumiesz. Teraz najważniejsze, żeby wyciągnąć od niego mieszkanie. Oni mają trzypokojowe w centrum, pamiętasz. Już mu powiedziałam — trzeba się wprowadzić, skoro dziecko w drodze. A potem jakoś odsuniemy tych starych. Najważniejsze, iż Marek wszystko łyknie. Nie jest z tych, co drzwiami trzaskają. Można go cicho, delikatnie… prowadzić. Tam, gdzie ja chcę.

Marek stał, jakby ktoś wyjął mu serce z piersi. Słuchał każdego słowa, nie mogąc się poruszyć. Obok matka mocno ścisnęła jego dłoń.

— Słyszałeś? — cicho zapytała.

Skinął głową. Twarz zrobiła się biała jak papier.

— Chodź.

Weszli do mieszkania. Marek gwałtownie nacisnął dzwonek. Drzwi otworzyła Kasia, promieniejąca — widocznie wciąż pod wrażeniem własnego przemówienia.

— Kochanie! A ty czego tak wcześnie? — powiedziała, wymuszając uśmiech.

— Nie przygotowuj przemówień. Swoje rzeczy sam ci przywiozę — spokojnie odpowiedział Marek. — A jutro składam pozew o rozwód.

— Co?! Oszalałeś? Dlaczego?

— Bo wszystko usłyszałem. O „ciąży”, o mieszkaniu, o tym, jaki jestem wygodny. Dzięki, iż tak gwałtownie pokazałaś, kim naprawdę jesteś.

Kasia próbowała coś powiedzieć, ale słowa utknęły jej w gardle.

Wanda Stanisławowa tylko rzuciła w stronę byłej synowej:

— A ja się obwiniałam. Myślałam, iż nie zaakceptowałam cię, nie znalazłam wspólnego języka. A okazało się, iż serce matki wszystko wyczuwa. Po prostu nie chciało widzieć.

Wyszli. Marek się nie odwrócił. W piersi zrobiło się lżej — jakby w końcu zdjął z siebie ogromny ciężar. Szedł w milczeniu, a obok niego matka — pierwszy raz od wielu lat — też nic nie mówiła, tylko mocno trzymała jego dłoń. Ciche wsparcie, które znaczyło więcej niż wszystkie słowa.

Idź do oryginalnego materiału