Nazywam się Kinga, i od lat noszę w sobie historię, z którą nie umiem sobie poradzić. Może gdy wreszcie ją opowiem, poczuję ulgę.
Moja rodzina nigdy nie była wzorem harmonii. Dorastałam w Kielcach, otoczona kłótniami, plotkami, alkoholizmem i upokorzeniami. Mama miała siostrę — Ewę. Jej syn, mój kuzyn Marek, ożenił się z kobietą, która — delikatnie mówiąc — nie słynęła z wierności. Zdrady, awantury, krótki rozwód, który gwałtownie się skończył, bo wracali do siebie jak nałogowcy. Mieli dwójkę dzieci, ale miłości tam nie przybywało. A ciocia Ewa? Ciężko uzależniona od alkoholu, bez stałej pracy. Ciągłe ciągi, zwolnienia — reszta rodziny dawno machnęła na nią ręką.
Pewnego dnia żona Marka zachorowała — poważne problemy z nerkami. Gdy z mamą odwiedziłyśmy babcię, Wandę Józefową, ta opowiedziała nam o chorobie tej kobiety. Mama warknęła przez zęby: „Trzeba było myśleć głową, a nie tym, co niżej”. Wzruszyłyśmy ramionami i pewnie byśmy o tym zapomniały. Ale babcia, człowiek prostolinijny, powtórzyła każde słowo chorej. I zaczęło się.
Skandal rozniósł się po całej okolicy. Pijana ciocia rzucała się na moją matkę, broniąc swojej synowej, jakby to była jej własna córka. Nie wdawałyśmy się w kłótnię — po prostu wyszłyśmy. Ale najboleśniejsze było to, co stało się potem. Babcia stanęła po stronie Ewy i jej rodziny. Przez lata nie odzywała się do nas, nie dzwoniła. Jakbyśmy przestały istnieć. Mama próbowała jakoś to naprawić, ale ja — nie. Tamtego dnia postanowiłam: koniec z tą pijaną familią i z tymi, którzy potrafią tak łatwo cię wymazać z życia.
Minęło osiem lat. Babcia ma już prawie osiemdziesiąt. Ostatnio zadzwoniła do mamy i, łkając, błagała o przebaczenie. Mama, oczywiście, wybaczyła — w końcu to jej matka. Zawsze miała miękkie serce. Ale ja… ja nie potrafię.
Teraz mam małą córeczkę. Moje światło, mój skarb. Mama powiedziała babci o niej, a ta, drżącym głosem, zaczęła prosić choć o zdjęcie. Mówiła, iż marzy, by zobaczyć prawnuczkę, iż co noc modli się, by Bóg dał jej szansę choć raz spojrzeć na to dziecko. Ale ja stanowczo odmówiłam.
Nie z zemsty. Po prostu w moim sercu wciąż jest ta rana. Wciąż boli mnie wspomnienie zdrady, łez mamy, która nie rozumiała, co zrobiła źle. Bo babcia pokazała mi wtedy, iż więzy krwi to nie zawsze miłość — to wybór. A ona wybrała nie nas.
Nie wiem, czy mam rację. Mama mówi: „Nie trzymaj urazy, Kinga, ona jest stara, zmęczona, chce odejść w spokoju.” Ale we mnie wszystko się buntuje. Może jutro będzie za późno, ale ja nie jestem gotowa.
Powiedzcie… wy byście wybaczyli?