„Jason X” – Maczetą zabija w kosmosie [CAMPING #65]

filmawka.pl 4 dni temu

Kiedy próbowałem niedawno sięgnąć pamięcią do momentu, gdy faktycznie zacząłem żywić zainteresowanie kinem, odnalazłem dość niecodzienną odpowiedź. Poza sporadycznym oglądaniem pojedynczych filmów, z których czerpałem radość, musiała przecież nadejść chwila, kiedy zaczęło obchodzić mnie powiązanie ze sobą kolejnych części jakiejś marki, popkulturowa waga postaci, zjawisko crossoverów itd. I choć odruchowo chciałem odtworzyć wspomnienie polowania na seans pierwszego Iron Mana, to jednak nie było to. Pierwsza filmowa marka, której skalą i losem zacząłem się autentycznie przejmować, to Piątek 13-ego. Miałem wtedy 11 lat… I nie ukrywajmy, choćby osoby kompletnie niezainteresowane kultowym slasherem bez problemu rozpoznają charakterystyczną hokejową maskę Jasona Voorheesa i powiążą ją z długą listą filmowych ofiar. Ja jednak chciałbym się dzisiaj skupić na nieco bardziej obskurnej pozycji (co, biorąc pod uwagę niektóre z przygód naszego mordercy, nie jest tak oczywiste), która w pewnym sensie zastopowała już i tak słabnącą popularność serii. Zapnijcie pasy, bo wyruszamy w kosmos.

Zakładam optymistycznie, iż dotarli tutaj także ci, którzy o Piątku 13-ego nie wiedzą wiele, zatem pozwolę sobie streścić o co w tej serii chodzi. Nad malowniczym jeziorkiem Crystal Lake, przed wielu laty, w czasie letniego obozu, utonął młodziutki Jason Voorhees. Szykanowany przez rówieśników z powodu swojej fizycznej deformacji chłopak był niegdyś oczkiem w głowie swojej matki, Pameli, która w przypływie gniewu i szaleństwa morduje teraz wszystkich przybywających do obozu gości. Ale oczywiście to nie ona będzie przez kolejne lata nosić słynną hokejową maskę. Dość kameralny film okazał się sporym sukcesem finansowym, więc studio Warner Bros postanowiło kontynuować historię. Wymyślono, iż młody Jason cudem jednak uniknął śmierci w głębinach jeziora i z biegiem lat, ukryty w leśnej gęstwinie, planował zemstę za (spoiler) zabicie swojej matki oraz wyrządzone mu przed laty krzywdy. Od tego czasu każdy kto nieopatrznie trafi na obozowisko, staje się potencjalną ofiarą mordercy. I w swojej esencji tak wygląda cała seria. Po drodze jednak nasz bohater zostanie zabity, doczeka się naśladowcy, powstanie z grobu, trafi na Manhattan, a także pójdzie do piekła. Wiecie, klasycznie. Ale jednak najbardziej szalony z pomysłów miał dopiero nadejść. Jako iż seria powoli straciła swoją siłę napędów, podobnie jak inne wydawane symultanicznie slashery, trzeba było co chwilę szukać tam, gdzie jeszcze nas nie było. I dlatego np. Freddy Krueger i Pinhead trafili do cyfrowego świata gier, a Leprechaun wylądował w czarnej dzielnicy Nowego Jorku. Toteż i Jason Voorhees musiał po raz kolejny zmienić miejsce działania.

fot. „Jason X” / materiały prasowe New Line Cinema

Zarządcy studia wpadli na świetny pomysł, aby skonfrontować ze sobą dwóch największych gigantów „kina szlachtowanego”, czyli naszego zamaskowanego topielca oraz mordercę z ulicy Wiązów. Z resztą ostatnie ujęcie Piątku 13-ego XI: Jason idzie do piekła to wciągnięcie hokejowej maski pod ziemię przez dłoń w rękawiczce pokrytej ostrzami. Fani na całym świecie z niecierpliwością oczekiwali tego starcia, ale niestety prace posuwały się w tempie dalekim od satysfakcjonującego. Niezadowolony przede wszystkim był producent wykonawczy Sean S. Cunningham, który dopiero co powołał do życia Crystal Lake Entertainment, a nie miał w zanadrzu żadnego nowego filmu. Zaczęto zatem przerzucać się pomysłami. Jason miał pojawić się na torze wyścigów NASCAR, na Arktyce, wypłynąć na głębokie morze, trafić na safari albo do niebezpiecznych dzielnic Los Angeles niczym w drugiej części Predatora. Cunningham chciał jednak zaczerpnąć z korzeni serii i wrócić nad słynne jezioro. Jednak tym razem w czasie ekstremalnej zimy. Jednakże ostatecznie zdecydowano się na pomysł, który już dwa razy nie wypalił… Jason, tak jak wcześniej Pinhead (Hellraiser) i Leprechaun, został wysłany w kosmos. Dlaczego ostatecznie zdecydowano się na ten ruch? Cytując wiernie za producentem: “Uznaliśmy: j*bać to, będzie fajnie”. Jason X stał się czymś, co miało z jednej strony przekonać wykładającą pieniądze część zainteresowanych (mówimy zarówno o widzach, jak i producentach) przecieraniem nowych szlaków, a z drugiej sięgać do kiczu i samoświadomości poprzedników, z naciskiem na część szóstą. Niestety, z oryginalnego planu ponoć nie zostało zbyt wiele.

Nie wszyscy w wielkiej machinie produkcyjnej odpowiedzialnej za powstanie filmu byli równie entuzjastycznie nastawieni do projektu. Podczas gdy scenariusz napisany przez Todda Famera bywał złośliwie określany jako „pierwsza wersja szkicu”, w mniemaniu niektórych było to sformułowanie zbyt optymistyczne. Zaczęto zatem przepisywać, usuwać i wymyślać sceny na nowo. A jaki uzyskano efekt końcowy? By zacytować samego Farmera: “Jeśli nie będzie się ostrożnym, można całkowicie wypisać magię ze scenariusza. I dokładnie to stało się z «Jasonem X»”. Niestety, trudno się nie zgodzić, bo choć film jest w pewnych kręgach uważany za kultowy (nie bez powodu zresztą piszę właśnie wszystkie te słowa), to choćby na tle pozostałych części sagi nie jawi się jako pretendent do topki. Czas chyba wreszcie wyjaśnić, co adekwatnie dzieje się w filmie. W 2008 roku Jason Voorhees wreszcie został pojmany. Przetrzymywany w nowo powstałym Ośrodku Badawczym Crystal Lake ma zostać poddany szeregowi testów, aby zrozumieć zagadkę jego niezniszczalności. Oczywiście coś idzie nie tak i nieumarły psychopata oswobadza się z więzów i rozpoczyna kolejną rzeź. W czasie siania pożogi trafia do komory kriogenicznej, gdzie zostaje podstępem zamrożony i to na ponad 400 lat. Przenosimy się zatem do roku 2455. Nasza planeta, jak to zwykle bywa w przypadku kina science fiction, uległa szeroko zakrojonej degeneracji i nie nadaje się już do życia. Z powodów badawczych grupa studentów z Ziemi 2 przylatuje na obumarły glob, aby zgłębić historię swoich przodków. Tam natrafiają na pozostałości po starym ośrodku naukowym, gdzie odnajdują zamrożone ciało Jasona Voorheesa, które zabierają ze sobą do dalszych badań. Gdy lód topnieje, zamaskowany przystojniak zaczyna oczywiście robić to, co wychodzi mu najlepiej – zmniejszać lokalną populację. Umówmy się, morderca zombie z maczetą na statku kosmicznym nie jest i nigdy nie będzie konceptem w pełni poważnym. Dlatego już na początku eksploracji bazy dowiadujemy się o kilku zdolnościach Voorheesa, takich jak… wyczuwanie napięcia seksualnego. Tak, dobrze przeczytaliście. Okazuje się, iż wielokrotne ukracanie żywota młodych ludzi zaraz przed, w trakcie lub świeżo po stosunku, ma uzasadnienie „naukowe”. Co więcej, jako iż na stacji znajduje się w tej chwili grupa studentów, wokół których unosi się chmura feromonów, a w XXV wieku ubrania są tak skąpe, iż przeciętny konserwatysta zszedłby na zawał, Jason od razu przystępuje do działania. Musicie wiedzieć, iż dochodzi tutaj do absolutnie najlepszego zabójstwa w historii całej serii. I nie zamierzam choćby wyjaśniać którego, bo wie to każdy, kto film widział.

fot. „Jason X” / materiały prasowe New Line Cinema

Przy całym erotycznym potencjale przeróżnych slasherów (a pamiętajmy, iż w ostatnich dwóch dekadach XX wieku nie było o to tak łatwo, jak dziś), Jason X jawnie to zapotrzebowanie obśmiewa. Poza bohaterem tytułowym trudno będzie znaleźć w filmie postać, której jednym z celów nie jest choćby rekreacyjna kopulacja. Prowadzi to do wielu kuriozalnych scen, w której np. jeden z wykładowców oddaje się kiczowatym zabawom sado-maso, a obecny na stacji kobiecy android nie może pogodzić się ze swoją dysfunkcją sutków. Czy jest to zabawne, oceńcie sami, jednak najważniejszy prztyczek w nos wobec napalonych odbiorców i monotematycznych twórców pojawia się w scenie z holograficzną symulacją. W pewnym sensie pułapką na Voorheesa staje się typowy sprzęt każdej placówki badawczej zostają na nim wyświetlone obrazy mające odwrócić uwagę psychopaty. Jakie? Półnagie dziewczęta z butelką alkoholu i skrętem w rękach, jawnie planujące uprawiać seks przedmałżeński, bo cóż by innego. Po dokonaniu dzięki dwóch śpiworów jednej z najciekawszych egzekucji w historii gatunku Jason jednak ani myśli przestać, tym bardziej iż powstrzymanie go stało się jeszcze trudniejsze. Dlaczego?

W pewnym momencie nasz zamaskowany przyjaciel zostaje tymczasowo powstrzymany i rozczłonkowany dzięki potężnej broni palnej. Tutaj jednak zabawa się dopiero zaczyna potężnie uszkodzone truchło trafia bowiem przypadkiem na futurystyczny stół operacyjny. System medyczny bazy podejmuje się próby naprawienia rannego, na skutek czego powstaje przepotężny cyborg, znacznie trudniejszy do unicestwienia. Kuloodporny, silniejszy i jeszcze bardziej wkurzony Uber Jason prze do przodu, jeszcze szybciej i skuteczniej zmniejszając liczbę żywych członków załogi statku. Tutaj jak na dłoni widać artystyczne ambicje Jamesa Isaaca, który wymarzył sobie stworzenie filmu na miarę dwóch pierwszych części Obcego, w czym z resztą wtórował mu scenarzysta. Niestety, jak zostało to kiedyś celnie opisane, panowie mieli ambicje godne Camerona z czasów Decydyjącego starcia przy zdolnościach i pieniądzach godnych Camerona z czasów Piranii 2. Nikt jednak nie odbierze nam eskapistycznej frajdy z obserwowania pięknego cyborga przemierzającego szybkim krokiem korytarze bazy kosmicznej. Poniżej podrzucam garść projektów, pokazującą, jak zachowawczy okazał się ostatecznie zrealizowany projekt, co z jednej strony dodaje pewnej „telewizyjnej” dawki kiczu, ale z drugiej unaocznia, jak bardzo odjechany mógłby być ten film w tej lepszej wersji rzeczywistości. Tym bardziej iż nie dane nam będzie doświadczyć pełnoprawnego tryumfu Voorheesa, bo jakoś się przyjęło, iż główny bohater musi zostać spacyfikowany. A przynajmniej do czasu nadchodzącego sequela. Tutaj, choć zakończenie subtelnie może sugerować powrót Jasona do tego, co od zawsze robił najlepiej, do niczego takiego nie doszło. W pewnym sensie.

Dziedzictwo Jasona X, choć nie zaowocowało pełnoprawną filmową kontynuacją, przybrało formę książkową. Zaczęło się od nowelizacji jakich wiele, rzetelnie przytaczającej fabułę oryginału, wydanej jednak aż cztery lata po premierze filmu. W tym samym roku na półki amerykańskich księgarń trafił sequel Jason X: Planet of the Beast, gdzie tytułowy bohater (a raczej jego truchło) trafia na tajemniczą Planetę 666, celem sklonowania przez złowieszczego Doktora Bardoksa i zamienienia w armię posłusznych cyborgów. Co może pójść nie tak? Potem jeszcze przerzucono go do żeńskiej szkoły z internatem na księżycu, a następnie, lata później, na zgliszczach tejże uczelni zbudowano więzienie o zaostrzonym rygorze, w którym ponownie urządził sobie krwawą, kosmiczną łaźnię. Jak tu nie kochać tej serii? A gdyby proporcje słów do obrazków nie pasowały do waszego modelu obcowania ze slasherem, pozwolę sobie zarekomendować komiks Jason X Special od Avatar Press, napisany przez Briana Pulido i zilustrowany przez Sebastiana Fiumarę. Chociaż „zarekomendować” to w tym wypadku dość optymistyczne określenie.

kompilacja grafik koncepcyjnych do filmu „Jason X” / fot. New Line Cinema

Koneserzy gatunku mogą zapytywać, jakim cudem tak odważny projekt jak slasherowy morderca w kosmosie mógł nie wypalić. Przecież wszyscy kochają Obcego. Odpowiedź jest prosta – internet. Film o nieszczególnie wysokim budżecie (13 milionów dolarów), dostarczył wynik box office’owy wyższy o zaledwie 4 miliony . I niestety, duży wpływ na ten wynik miał wyciek filmu w przestrzeń cyfrową. Fani mogli dostać ten film online wcześniej niż na fizycznych nośnikach, co musiało zauważalnie nadszarpnąć wyniki finansowe. A nie był to jedyny przypadek, kiedy internet zbyt gwałtownie dobrał się do Jasona X, ponieważ zdjęcia z planu zaczęły przeciekać do sieci niedługo po rozpoczęciu kręcenia filmu. I choć była to tylko mała część ówczesnych problemów studia, już i tak przedłużający się proces powstawania filmu na pewno nie wymagał wycieku ze strony Aint It Cool News. Na skutek tego kilka rozwiązań fabularnych stało się jasnych jeszcze przed publikacją materiałów prasowych, publika zaczęła wyrabiać sobie oczekiwania, emocje nie zdążyły rozgorzeć i tym sposobem dotarliśmy do stanu obecnego.

Czy Jason X miał szansę na bycie dobrym filmem? Ludzie, mówimy tutaj o dziesiątej części w serii slasherów, w której zombiak zostaje wysłany w przyszłość i w kosmos jednocześnie. Także, szczerze mówiąc, wątpię. Czy jednak jest on chociaż filmem tak złym, iż aż dobrym? W pewnym sensie. Z odpowiednim nastawieniem naprawdę łatwo czerpać z niego ogrom radości, tożsamy z innymi, kiczowatymi horrorami z wczesnych lat dwutysięcznych. Jednakże, wbrew temu co mogliście zobaczyć w zwiastunie (a nie ma bardziej charakterystycznej rzeczy z początku drugiego milenium rzeczy niż Let the Bodies Hit the Floor od Drowning Pool jako podkład), na zdjęciach promocyjnych czy wyczytać w tekstach podobnych do mojego, nie ma tam wiele ponad chwilową euforią płynącą z kiczu. Zaskakująco gwałtownie przyzwyczajamy się do tego świata, a poza kilkoma udanymi sekwencjami film nie zostawia po sobie większego śladu. Możemy wspomnieć scenę z ciekłym azotem, śpiworami czy strzelaniem z rakietnicy, ale na pewno nie całość. I choć pośród swojego rodzeństwa Jason X jest tym mniej uzdolnionym, nie mogę go odtrącić choćby za te kilka rzeczy. W końcu nie po to napisałem właśnie to wszystko.

Korekta: Aleksandra Kowalewska

Idź do oryginalnego materiału