Eve
Simmons od dwóch lat mieszka ze swoim mężem Peterem na tropikalnej
wyspie, bezskutecznie próbując zajść w ciążę i tęskniąc za
poprzednim życiem. Pewnego wieczora zauważa jakąś obcą kobietę
wynurzającą się z morza i nieodpowiadającą na jej nawoływania.
Nieznajoma w upiornym milczeniu podąża za Eve pod jej dom i znika,
gdy zjawia się Peter. W kolejnych dniach Eve nabiera pewności, że
jest obserwowana przez tajemniczą kobietę, na domiar złego jej
wspomnienia coraz bardziej różnią się od wspomnień Petera i ich
znajomych, a wszystkie materialne dowody dobitnie przemawiają
przeciwko pamięci zdesperowanej żony. Ofiary legendarnej istoty czy
jednostki w nietypowy sposób przechodzącej załamanie nerwowe?
 |
Plakat filmu. „Some Other Woman” 2023, Balcony 9 Productions, Productivity Media |
Supernatural
psychological thriller twórcy „Spiral” (2007), „Młodości
w Oregonie” (2016) oraz „Hide and Seek” (2021), amerykańskiego
reżysera i aktora (m.in. „Topór” Adama Greena, „Avatar”i
„Avatar: Istota wody” Jamesa Camerona, „Zaginiona” Heitora
Dhalii, „Gość” Adama Wingarda, „Grace: Opętanie” Jeffa
Chana) Joela Davida Moore'a. Scenariusz „Some Other Woman” (pol.
„Jakaś inna kobieta”) opracowali Josh Long, Yuri Baranovsky i
Angela Gulner, twórczyni wydanego później horroru „The Beldham”
(2024). Film nakręcono na Kajmanach w 2021 roku, a światowa
premiera odbyła się w marcu 2023 na Mammoth Film Festival. W
pierwszym tygodniu stycznia 2024 roku obraz został wpuszczony do
wybranych amerykańskich kin (wyłącznie Regal Cinemas), a w lutym
na platformy streamingowe w Wielkiej Brytanii. Dystrybucja
internetowa w Stanach Zjednoczonych ruszyła dopiero w styczniu, a w
Polsce (HBO Max) w lutym 2025.
Amanda
Crew, fanom kina grozy znana chociażby z „Oszukać przeznaczenie
3” Jamesa Wonga,
„Udręczonych”
Petera Cornwella i „Coś jest nie tak z dzieciakami”
Roxanne Benjamin, jako tak zwana narratorka
niewiarygodna, rozczarowana życiem na rajskiej wyspie i w swoim
przekonaniu okradana przez zagadkowe stworzenie, Eve Simmons. Aktorka
mocno utożsamiająca się z fikcyjną postacią, mająca za sobą
podobne przeżycia (hipotetyczna realizacja cudzych pragnień,
dręczące myśli o życiu pod dyktando, o przekonaniu samej siebie,
że cele wytyczone przez innych, zawsze były jej marzeniami) i
choćby z tego powodu publicznie deklarująca, iż przygoda z „Jakąś
inną kobietą” była jednym z najbardziej oczyszczających,
odświeżających doświadczeń w jej karierze. I przyznająca, że
nigdy nie widziała najsłynniejszej kreacji (Draco Malfoy) wzorowo
partnerującego jej na planie słonecznego dreszczowca Joela Davida
Moore'a, Toma Feltona (m.in. „Zniknięcia” Johnny'ego Kevorkiana,
„Nocna bestia” Jonathana Glendeninga), który na tym filmowym
pokładzie spotkał koleżankę ze „Zjaw” Todda Lincolna,
niezawodną Ashley Greene - tutaj jako Ashley Greene Khoury – która
poza tym wystąpiła choćby w takich produkcjach, jak
„Pogrzebać byłą”
Joe Dantego,
„Impuls”
Aarona Kaufmana, „Gorący
temat” Jaya Roacha,
„Dom z koszmarów”
Petera Winthera i
oczywiście pseudowampiryczna seria „Zmierzch” oparta na
bestsellerowych powieściach Stephenie Meyer. Greene przyznała, że
musiała kilkukrotnie przeczytać scenariusz „Jakiejś innej
kobiety”, żeby go zrozumieć. Na swój sposób, bo jak słusznie
zauważyła, to historia mocno uzależniona od odbiorcy – odczyt
determinują osobiste przeżycia widza, jak to ujęła, „zmuszanego
do pracy przy tym
[włączającym myślenie] filmie”.
Pierwszą przewodniczkę po pozornie bajecznym świecie
przedstawionym w „Jakiejś innej kobiecie” Joela Davida Moore'a,
malowniczej wyspie obleganej przez turystów, poznajemy jako
niezupełnie szczęśliwą żonę marzącą o założeniu rodziny w
„bardziej rzeczywistym miejscu”. Najlepiej w mieście, w którym
się wychowała, gdzie wciąż mieszkają jej rodzice, ewentualna
pomoc w godzeniu obowiązków domowych z zawodowymi w razie
spełnienia największego marzenia Simmonsów: przyjścia na świat
wytęsknionego dziecka. Eve wierzy – albo chce wierzyć – że
macierzyństwo przywróci jej euforia istnienia, uwolni od
wątpliwości dotyczących „zabawy w dom”. Ma nadzieję, że
dziecko sprawi, iż przestanie wyrzucać sobie, iż porzuciła
pierwotny plan na życie; przestanie żałować, iż poświęciła
własny rozwój zawodowy na rzecz rozwoju małżonka. Zawsze marzyła
o zostaniu sławną piosenkarką, ale podejrzewa, iż byłaby
zadowolona choćby z dalszych regularnych niedarmowych występów w
nocnych knajpach „z lepiącym się podłogami”. Wolałaby
marnować swój talent w jakichś spelunach, niż umierać z nudów
we właśnie budującym się wyspiarskim imperium, gdzie jej mąż
jest „drugim po bogu”. Peter wiceprezesem, a Eve szeregową
sekretarką w już całkiem dochodowym biznesie Salvadora Ranzy (Rick
Fox, m.in. serial „iZombie” Diane Ruggiero-Wright i Roba
Thomasa), męża najlepszej przyjaciółki rozgoryczonej pani
Simmons, świeżo upieczonej matki imieniem Chelsea (Brooke Lyons; i
znowu między innymi serial „iZombie” Diane Ruggiero-Wright i
Roba Thomasa). Peter stara się wspierać ukochaną w tym
niewątpliwie trudnym dla niej okresie – pociesza, rozśmiesza i po
prostu spędza z nią każdą wolną chwilę. Prawie każdą, bo
wieczorna tradycja ich paczki najwidoczniej jest ważniejsza od
dotrzymywania towarzystwa przygnębionej małżonce. Może Peter chce
dać jej trochę prywatności, przestrzeni w jego mniemaniu
koniecznej do poukładania sobie wszystkiego w głowie, dojścia do
ładu z samą sobą? Może nie chce dawać jej kolejnego powodu do
czucia się więźniarką, nie chce umacniać jej w przeświadczeniu,
że utknęła na wyspie niemającej jej wiele do zaoferowania? A może
Peterowi kończy się już cierpliwość do ciągle narzekającej,
wiecznie nieusatysfakcjonowanej żony i jej obsesji na punkcie
urodzenia dziecka? Życie pod podwójną presją (kariera, spłodzenie
potomka).
 |
Plakat filmu © Radiant Films International. „Some Other Woman” 2023, Balcony 9 Productions, Productivity Media |
Na
wstępie „Jakiejś innej kobiety” Joela Davida Moore'a chwilowo
niewidzialna narratorka (głos z offu) przedstawia legendę o żonie
rybaka porwanej przez Morze Karaibskie i wieloletnich poszukiwaniach
ukochanej zakończonych identyczną śmiercią. Trudno nie łączyć
tej opowieści z tytułową postacią, hipnotycznie wykreowaną przez
Ashley Greene, której warto dodać, Amanda Crew bez widocznego trudu
dotrzymywała kroku. Efektywny duet aktorski! Wzmocniony przez Toma
Feltona, jak się wydaje, wcielającego się w podmiot sporu silnie
zdeterminowanych kobiet. Nadnaturalna walka o mężczyznę lub
wewnętrzne zmagania kobiety psychicznie złamanej. Nie bez znaczenia
może być fakt, iż tajemnicza niewiasta - później przedstawiająca
się jako Renata Cordova - przybywa w momencie rozpaczy Evy Simmons.
Opłakiwania niepierwszej „straconej szansy”, żegnania z
fałszywą nadzieją, której kurczowo trzymała się w ostatnich
tygodniach, upajającej myśli o zajściu w ciążę po długich
staraniach. Cierpi w samotności, na mrocznej plaży tuż przed
przytulnym domkiem, gdzie w tym czasie do snu szykuje się jej
niedoinformowany mąż. Chcąc oszczędzić Peterowi kolejnego
rozczarowania, zdecydowała się nie dzielić swoim podejrzeniem o
cudownym poczęciu do upewnienia się, potwierdzenia przez
specjalistę (jej zaufanego ginekologa). Dlatego jest zupełnie sama
w studni rozpaczy, gdy z wody wyłania się „syrena”. Jej
przybycie zapowiada rozdzierający lament/krzyk, ale gdy wreszcie
pojawia się w polu widzenia naturalnie mocno zaskoczonej
protagonistki, uparcie milczy. I powoli zbliża do w końcu lekko
panikującej Eve. Uciekającej do domu, do męża. Trzymająca w
napięciu scena z punktem kulminacyjnym, który spokojnie mógłby
zostać wykorzystany w jakimś rasowym horrorze o duchach
(ewentualnie slasherze, bo szczerze mówiąc niepokojący
widok z okna Simmonsów przypomniał mi „Krzyk 3” Wesa Cravena).
Powtórka – już mniej skuteczna – w pełnym świetle dziennym;
nieukradkowa obserwacja obcej kobiety, która najwyraźniej polazła
za Eve do pracy. Stalkerka z niezwykłymi mocami? Uwięziona między
światami, od dawien dawna szukająca drogi powrotnej i niechcący
przywołana przez zanoszącą się płaczem, ograbioną z resztki
nadziei śmiertelniczkę, którą okradnie z innych dóbr? Ulubionego
kubka, oprawionej fotografii i figurki wiatraka z Amsterdamu,
nielubianej pracy, wystroju salonu... Para oddalająca się od siebie
na skutek coraz większej rozbieżności wspomnień. Zaczyna się od
małych rzeczy, ale każdy kolejny dzień w życiu Eve przynosi
zmiany większe od poprzednich. Postępująca niezgodność wspomnień
małżeńskich i towarzyskich. Stopniowe przearanżowanie małego
świata Eve, „wylogowywanie jej z rzeczywistości”, sprawianie,
że czuje się coraz bardziej obco wśród znajomych twarzy, a
najgorsze, iż nie może ufać choćby sobie. Jej podejrzenia
oczywiście skupiają się na Renacie Cordovie, ale bardziej od
istoty z nieziemską mocą boi się tego drugiego, przyziemnego
wyjaśnienia jej strasznego stanu. Z najwyższym zainteresowaniem
śledziłam perypetie wątpliwej bohaterki, która w pewnym momencie
ustąpi miejsca wątpliwej antybohaterce. Która z nich jest
złodziejką życia? Faktyczną ofiarą utonięcia, która doczekała
się własnej legendy lub całkowicie fikcyjną postacią wcieloną
do lokalnej „mitologii” (bajki i baśnie sprzedawane turystom).
Która jest żoną ciemnoskórego rybaka cierpliwie czekającego na
gotową pasażerkę? I, rozmyślnie lub przypadkiem, przywodzącego
mi na myśl Charona z mitologii grackiej. Chronologia wydarzeń może
być myląca; niewykluczone, iż autorzy „Jakiejś innej kobiety”
już na początku wrzucili nas w środek akcji, tym samym budując
błędne przekonanie, iż ofiarą jest Eve. UWAGA SPOILER
Zakończenie zdecydowanie bardziej podoba mi się w drugiej
interpretacji - wewnętrzna bitwa Eve Simmons - w której Renata
Cordova albo nie istnieje (imaginacja osoby z zaburzeniem równowagi
psychicznej), albo jest jej przyjaciółką, albo Renatą Simmons,
idealną gospodynią domową, oddaną żoną i matką z
(nie)skromnymi ambicjami zawodowymi, prześladowaną przez oszalałą
z miłości (nieodwzajemnionej) Eve. W pierwszej interpretacji mamy
happy end - Eve i Renata dostają swoje wymarzone życia i tylko
Petera czasami ukuje tęsknota za kimś, kogo nie pamięta (figurka
wiatraka w epilogu) - a druga, iż tak to ujmę jest bardziej,
elastyczna. Nie tylko opcja dla zwolenników szczęśliwych zakończeń
(upragniony powrót Eve do poprzedniego życia), bo równie dobrze
można to odczytać jako urządzenie się w „króliczej norze”,
całkowite zerwanie kontaktu z rzeczywistością KONIEC SPOILERA.
Thriller
może niedostatecznie mroczny, ale fabuła nielicho mnie zafrapowała.
Bezsprzecznie wkręciłam się w niewiarygodne przejścia
niespełnionej piosenkarki na rzekomo rajskiej wyspie. Ale nie wiem,
czy poleciłabym „Jakąś inną kobietę” Joela Davida Moore'a
znajomym, bo nie przychodzi mi do głowy nikt (z tego bliższego
otoczenia), kto przepadałby za „taaakimi” niedopowiedzeniami.
Pozostaje zarekomendować „jakimś innym osobom” - przychylnie
nastawionym do filmów polegających na wyobraźni odbiorców.