„Jakaś inna kobieta” (2023)

horror-buffy1977.blogspot.com 3 godzin temu
Eve Simmons od dwóch lat mieszka ze swoim mężem Peterem na tropikalnej wyspie, bezskutecznie próbując zajść w ciążę i tęskniąc za poprzednim życiem. Pewnego wieczora zauważa jakąś obcą kobietę wynurzającą się z morza i nieodpowiadającą na jej nawoływania. Nieznajoma w upiornym milczeniu podąża za Eve pod jej dom i znika, gdy zjawia się Peter. W kolejnych dniach Eve nabiera pewności, że jest obserwowana przez tajemniczą kobietę, na domiar złego jej wspomnienia coraz bardziej różnią się od wspomnień Petera i ich znajomych, a wszystkie materialne dowody dobitnie przemawiają przeciwko pamięci zdesperowanej żony. Ofiary legendarnej istoty czy jednostki w nietypowy sposób przechodzącej załamanie nerwowe?

Plakat filmu. „Some Other Woman” 2023, Balcony 9 Productions, Productivity Media

Supernatural psychological thriller twórcy „Spiral” (2007), „Młodości w Oregonie” (2016) oraz „Hide and Seek” (2021), amerykańskiego reżysera i aktora (m.in. „Topór” Adama Greena, „Avatar”i „Avatar: Istota wody” Jamesa Camerona, „Zaginiona” Heitora Dhalii, „Gość” Adama Wingarda, „Grace: Opętanie” Jeffa Chana) Joela Davida Moore'a. Scenariusz „Some Other Woman” (pol. „Jakaś inna kobieta”) opracowali Josh Long, Yuri Baranovsky i Angela Gulner, twórczyni wydanego później horroru „The Beldham” (2024). Film nakręcono na Kajmanach w 2021 roku, a światowa premiera odbyła się w marcu 2023 na Mammoth Film Festival. W pierwszym tygodniu stycznia 2024 roku obraz został wpuszczony do wybranych amerykańskich kin (wyłącznie Regal Cinemas), a w lutym na platformy streamingowe w Wielkiej Brytanii. Dystrybucja internetowa w Stanach Zjednoczonych ruszyła dopiero w styczniu, a w Polsce (HBO Max) w lutym 2025.

Amanda Crew, fanom kina grozy znana chociażby z „Oszukać przeznaczenie 3” Jamesa Wonga, „Udręczonych” Petera Cornwella i „Coś jest nie tak z dzieciakami” Roxanne Benjamin, jako tak zwana narratorka niewiarygodna, rozczarowana życiem na rajskiej wyspie i w swoim przekonaniu okradana przez zagadkowe stworzenie, Eve Simmons. Aktorka mocno utożsamiająca się z fikcyjną postacią, mająca za sobą podobne przeżycia (hipotetyczna realizacja cudzych pragnień, dręczące myśli o życiu pod dyktando, o przekonaniu samej siebie, że cele wytyczone przez innych, zawsze były jej marzeniami) i choćby z tego powodu publicznie deklarująca, iż przygoda z „Jakąś inną kobietą” była jednym z najbardziej oczyszczających, odświeżających doświadczeń w jej karierze. I przyznająca, że nigdy nie widziała najsłynniejszej kreacji (Draco Malfoy) wzorowo partnerującego jej na planie słonecznego dreszczowca Joela Davida Moore'a, Toma Feltona (m.in. „Zniknięcia” Johnny'ego Kevorkiana, „Nocna bestia” Jonathana Glendeninga), który na tym filmowym pokładzie spotkał koleżankę ze „Zjaw” Todda Lincolna, niezawodną Ashley Greene - tutaj jako Ashley Greene Khoury – która poza tym wystąpiła choćby w takich produkcjach, jak „Pogrzebać byłą” Joe Dantego, „Impuls” Aarona Kaufmana, „Gorący temat” Jaya Roacha, „Dom z koszmarów” Petera Winthera i oczywiście pseudowampiryczna seria „Zmierzch” oparta na bestsellerowych powieściach Stephenie Meyer. Greene przyznała, że musiała kilkukrotnie przeczytać scenariusz „Jakiejś innej kobiety”, żeby go zrozumieć. Na swój sposób, bo jak słusznie zauważyła, to historia mocno uzależniona od odbiorcy – odczyt determinują osobiste przeżycia widza, jak to ujęła, „zmuszanego do pracy przy tym [włączającym myślenie] filmie”. Pierwszą przewodniczkę po pozornie bajecznym świecie przedstawionym w „Jakiejś innej kobiecie” Joela Davida Moore'a, malowniczej wyspie obleganej przez turystów, poznajemy jako niezupełnie szczęśliwą żonę marzącą o założeniu rodziny w „bardziej rzeczywistym miejscu”. Najlepiej w mieście, w którym się wychowała, gdzie wciąż mieszkają jej rodzice, ewentualna pomoc w godzeniu obowiązków domowych z zawodowymi w razie spełnienia największego marzenia Simmonsów: przyjścia na świat wytęsknionego dziecka. Eve wierzy – albo chce wierzyć – że macierzyństwo przywróci jej euforia istnienia, uwolni od wątpliwości dotyczących „zabawy w dom”. Ma nadzieję, że dziecko sprawi, iż przestanie wyrzucać sobie, iż porzuciła pierwotny plan na życie; przestanie żałować, iż poświęciła własny rozwój zawodowy na rzecz rozwoju małżonka. Zawsze marzyła o zostaniu sławną piosenkarką, ale podejrzewa, iż byłaby zadowolona choćby z dalszych regularnych niedarmowych występów w nocnych knajpach „z lepiącym się podłogami”. Wolałaby marnować swój talent w jakichś spelunach, niż umierać z nudów we właśnie budującym się wyspiarskim imperium, gdzie jej mąż jest „drugim po bogu”. Peter wiceprezesem, a Eve szeregową sekretarką w już całkiem dochodowym biznesie Salvadora Ranzy (Rick Fox, m.in. serial „iZombie” Diane Ruggiero-Wright i Roba Thomasa), męża najlepszej przyjaciółki rozgoryczonej pani Simmons, świeżo upieczonej matki imieniem Chelsea (Brooke Lyons; i znowu między innymi serial „iZombie” Diane Ruggiero-Wright i Roba Thomasa). Peter stara się wspierać ukochaną w tym niewątpliwie trudnym dla niej okresie – pociesza, rozśmiesza i po prostu spędza z nią każdą wolną chwilę. Prawie każdą, bo wieczorna tradycja ich paczki najwidoczniej jest ważniejsza od dotrzymywania towarzystwa przygnębionej małżonce. Może Peter chce dać jej trochę prywatności, przestrzeni w jego mniemaniu koniecznej do poukładania sobie wszystkiego w głowie, dojścia do ładu z samą sobą? Może nie chce dawać jej kolejnego powodu do czucia się więźniarką, nie chce umacniać jej w przeświadczeniu, że utknęła na wyspie niemającej jej wiele do zaoferowania? A może Peterowi kończy się już cierpliwość do ciągle narzekającej, wiecznie nieusatysfakcjonowanej żony i jej obsesji na punkcie urodzenia dziecka? Życie pod podwójną presją (kariera, spłodzenie potomka).

Plakat filmu © Radiant Films International. „Some Other Woman” 2023, Balcony 9 Productions, Productivity Media

Na wstępie „Jakiejś innej kobiety” Joela Davida Moore'a chwilowo niewidzialna narratorka (głos z offu) przedstawia legendę o żonie rybaka porwanej przez Morze Karaibskie i wieloletnich poszukiwaniach ukochanej zakończonych identyczną śmiercią. Trudno nie łączyć tej opowieści z tytułową postacią, hipnotycznie wykreowaną przez Ashley Greene, której warto dodać, Amanda Crew bez widocznego trudu dotrzymywała kroku. Efektywny duet aktorski! Wzmocniony przez Toma Feltona, jak się wydaje, wcielającego się w podmiot sporu silnie zdeterminowanych kobiet. Nadnaturalna walka o mężczyznę lub wewnętrzne zmagania kobiety psychicznie złamanej. Nie bez znaczenia może być fakt, iż tajemnicza niewiasta - później przedstawiająca się jako Renata Cordova - przybywa w momencie rozpaczy Evy Simmons. Opłakiwania niepierwszej „straconej szansy”, żegnania z fałszywą nadzieją, której kurczowo trzymała się w ostatnich tygodniach, upajającej myśli o zajściu w ciążę po długich staraniach. Cierpi w samotności, na mrocznej plaży tuż przed przytulnym domkiem, gdzie w tym czasie do snu szykuje się jej niedoinformowany mąż. Chcąc oszczędzić Peterowi kolejnego rozczarowania, zdecydowała się nie dzielić swoim podejrzeniem o cudownym poczęciu do upewnienia się, potwierdzenia przez specjalistę (jej zaufanego ginekologa). Dlatego jest zupełnie sama w studni rozpaczy, gdy z wody wyłania się „syrena”. Jej przybycie zapowiada rozdzierający lament/krzyk, ale gdy wreszcie pojawia się w polu widzenia naturalnie mocno zaskoczonej protagonistki, uparcie milczy. I powoli zbliża do w końcu lekko panikującej Eve. Uciekającej do domu, do męża. Trzymająca w napięciu scena z punktem kulminacyjnym, który spokojnie mógłby zostać wykorzystany w jakimś rasowym horrorze o duchach (ewentualnie slasherze, bo szczerze mówiąc niepokojący widok z okna Simmonsów przypomniał mi „Krzyk 3” Wesa Cravena). Powtórka – już mniej skuteczna – w pełnym świetle dziennym; nieukradkowa obserwacja obcej kobiety, która najwyraźniej polazła za Eve do pracy. Stalkerka z niezwykłymi mocami? Uwięziona między światami, od dawien dawna szukająca drogi powrotnej i niechcący przywołana przez zanoszącą się płaczem, ograbioną z resztki nadziei śmiertelniczkę, którą okradnie z innych dóbr? Ulubionego kubka, oprawionej fotografii i figurki wiatraka z Amsterdamu, nielubianej pracy, wystroju salonu... Para oddalająca się od siebie na skutek coraz większej rozbieżności wspomnień. Zaczyna się od małych rzeczy, ale każdy kolejny dzień w życiu Eve przynosi zmiany większe od poprzednich. Postępująca niezgodność wspomnień małżeńskich i towarzyskich. Stopniowe przearanżowanie małego świata Eve, „wylogowywanie jej z rzeczywistości”, sprawianie, że czuje się coraz bardziej obco wśród znajomych twarzy, a najgorsze, iż nie może ufać choćby sobie. Jej podejrzenia oczywiście skupiają się na Renacie Cordovie, ale bardziej od istoty z nieziemską mocą boi się tego drugiego, przyziemnego wyjaśnienia jej strasznego stanu. Z najwyższym zainteresowaniem śledziłam perypetie wątpliwej bohaterki, która w pewnym momencie ustąpi miejsca wątpliwej antybohaterce. Która z nich jest złodziejką życia? Faktyczną ofiarą utonięcia, która doczekała się własnej legendy lub całkowicie fikcyjną postacią wcieloną do lokalnej „mitologii” (bajki i baśnie sprzedawane turystom). Która jest żoną ciemnoskórego rybaka cierpliwie czekającego na gotową pasażerkę? I, rozmyślnie lub przypadkiem, przywodzącego mi na myśl Charona z mitologii grackiej. Chronologia wydarzeń może być myląca; niewykluczone, iż autorzy „Jakiejś innej kobiety” już na początku wrzucili nas w środek akcji, tym samym budując błędne przekonanie, iż ofiarą jest Eve. UWAGA SPOILER Zakończenie zdecydowanie bardziej podoba mi się w drugiej interpretacji - wewnętrzna bitwa Eve Simmons - w której Renata Cordova albo nie istnieje (imaginacja osoby z zaburzeniem równowagi psychicznej), albo jest jej przyjaciółką, albo Renatą Simmons, idealną gospodynią domową, oddaną żoną i matką z (nie)skromnymi ambicjami zawodowymi, prześladowaną przez oszalałą z miłości (nieodwzajemnionej) Eve. W pierwszej interpretacji mamy happy end - Eve i Renata dostają swoje wymarzone życia i tylko Petera czasami ukuje tęsknota za kimś, kogo nie pamięta (figurka wiatraka w epilogu) - a druga, iż tak to ujmę jest bardziej, elastyczna. Nie tylko opcja dla zwolenników szczęśliwych zakończeń (upragniony powrót Eve do poprzedniego życia), bo równie dobrze można to odczytać jako urządzenie się w „króliczej norze”, całkowite zerwanie kontaktu z rzeczywistością KONIEC SPOILERA.

Thriller może niedostatecznie mroczny, ale fabuła nielicho mnie zafrapowała. Bezsprzecznie wkręciłam się w niewiarygodne przejścia niespełnionej piosenkarki na rzekomo rajskiej wyspie. Ale nie wiem, czy poleciłabym „Jakąś inną kobietę” Joela Davida Moore'a znajomym, bo nie przychodzi mi do głowy nikt (z tego bliższego otoczenia), kto przepadałby za „taaakimi” niedopowiedzeniami. Pozostaje zarekomendować „jakimś innym osobom” - przychylnie nastawionym do filmów polegających na wyobraźni odbiorców.

Idź do oryginalnego materiału