Jak sprawiłam, iż mój mąż zerwał z rodziną, która go ciągnęła na dno.

polregion.pl 2 tygodni temu

Zrobiłam tak, iż mój mąż zerwał z rodziną, która ciągnęła go na dno

Jestem Anna i doprowadziłam do tego, iż mój mąż, Wojtek, przestał utrzymywać kontakt ze swoimi krewnymi. Nie żałuję tego – oni wciągali go w przepaść, a ja nie mogłam pozwolić, by zabrali tam także naszą rodzinę. Rodzina Wojtka to nie pijacy ani lenie, ale ich sposób myślenia był toksyczny. Wierali, iż życie powinno samo przynieść im wszystko na tacy, bez wysiłku. Ale na tym świecie nic nie przychodzi za darmo, a ja nie chciałam, by mój mąż, pełen potencjału, utonąl w ich bagnie beznadziei.

Wojtek to prawdziwy pracuś, ale potrzebował iskry, motywacji. Jego rodzina z małej wsi pod Białymstokiem nigdy tej iskry nie szukała. Tylko narzekali: na rząd, na sąsiadów, na pech – na wszystkich, tylko nie zawsze siebie. Rodzice Wojtka, Marek i Grażyna, całe życie żyli w biedzie, licząc każdą złotówkę, ale nie próbowali niczego zmienić. Ich filozofia sprowadzała się do jednego: „Takie jest życie, trzeba się z tym pogodzić”. Wojtek ma młodszego brata, Darka. Jemu też się nie powiodło: ożenił się, ale żona odeszła do bogatszego faceta, zostawiając go z przekonaniem, iż kobietom chodzi tylko o pieniądze. Ta rodzina była jak czarna dziura, wysysająca nadzieję.

Kochałam Wojtka i wierzyłam w niego. Ale po kilku latach małżeństwa, żyjąc w ich wsi, zrozumiałam: jeżeli nic nie zmienimy, do starości będziemy chodzić w tych samych ubraniach i oszczędzać na chlebie. Mimo iż to mała miejscowość, można było znaleźć dobrą pracę, ale rodzina męża wmawiała coś przeciwnego. „Po co pracować dla jakiegoś szefa? Wyrzucą cię bez grosza, i sąd nie pomoże” – powtarzał teść. On z Wojtkiem pracowali w lokalnej fabryce, gdzie wypłatę opóźniali o miesiące. „Zmiana pracy nie ma sensu, wszędzie trzeba mieć znajomości” – powtarzał Wojtek, jak echo swojego ojca. Teściowa choćby nie uprawiała ogródka, mówiąc: „I tak ukradną, po co się męczyć?”. Ich bierność mnie zabijała.

Widziałam, jak Wojtek, utalentowany i pracowity, gasł pod ich wpływem. Oni nie tylko żyli w biedzie – pogodzili się z nią jak z wyrokiem. Nie chciałam takiego losu ani dla niego, ani dla siebie. Pewnego dnia krew mnie zalała. Usiadłam naprzeciw męża i powiedziałam: „Albo wyjeżdżamy do miasta i zaczynamy od nowa, albo jadę sama”. Opierał się, powtarzał rodzicielskie mantry, iż nic z tego nie wyjdzie. Teść i teściowa naciskali, przekonując, iż niszczę rodzinę. Ale ja się nie ugięłam. To była nasza jedyna szansa, by wyrwać się z ich szponów. W końcu Wojtek się zgodził i przeprowadziliśmy się do Białegostoku.

Przeprowadzka stała się punktem zwrotnym. Zaczynaliśmy od zera: szukaliśmy pracy, wynajmowaliśmy kąt, liczyliśmy każdą złotówkę. Było ciężko, ale widziałam, jak w Wojtku zapala się ogień. Znalazł pracę w firmie budowlanej, ja zostałam recepcjonistką w salonie kosmetycznym. Pracowaliśmy, uczyliśmy się, nie spaliśmy po nocach, ale szliśmy do przodu. Minęło piętnaście lat. Dziś mamy własne mieszkanie, samochód, co roku jeździmy na wakacje. Mamy dwoje dzieci – starszego syna Adasia i młodszą córkę Zosię. Wszystko osiągnęliśmy sami, bez niczyjej pomocy. Wojtek teraz kieruje działem, a ja prowadzę małą firmę. Nasze życie to efekt naszej pracy, nie szczęścia.

Do rodziców Wojtka czasami zaglądamy, wysyłamy im trochę pieniędzy, żeby im pomóc. Ale oni się nie zmienili. Darek Darka, jego brat, wciąż mieszka z rodzicami, pracuje w tej samej fabryce, gdzie wypłaty się spóźniają. Nazywają nas szczęściarzami, jakbyśmy się nie narobili dla tej życia. „Wam się po prostu udało” – mówią, ignorując nasze nieprzespane noce, nasze poświęcenia, naszą determinację. Ich słowa to jak policzek. Nie widzą, ile włożyliśmy, by wydostać się z tej samej dziury, w której oni tkwią z własnej woli.

Dopiero niedawno Wojtek przyznał mi się, iż przeprowadzka była najlepszą decyzją w jego życiu. Zrozumiał, jak jego rodzina tłumiła w nim pragnienie czegoś lepszego, jak ich narzekania i bierność ciągnęły go w dół. Jestem dumna, iż udało mi się wyciągnąć go z tego bagna. Ale by ochronić naszą rodzinę, musiałam postawić mur między Wojtkiem a jego bliskimi. Nie zakazywałam mu kontaktów, ale zadbałam, by ich wpływ nie zatruwał naszego życia. Każdy ich telefon, każde narzekanie przypominało mi, jak blisko byliśmy, by utonąć w ich beznadziei.

Czasem ściska mi się serce na myśl, iż Wojtek mógł tam zostać, w tym szarym świecie bez marzeń. Ale kiedy patrzę, jak spogląda na nasze dzieci, na nasz dom, wiem: zrobiłam dobrze. Jego rodzina przez cały czas żyje w swoim świecie, gdzie wszystko zależy od losu, a nie od wysiłku. A my wybraliśmy inną drogę. I nie pozwolę, by ich trujące słowa czy stare nawyki wróciły do naszego życia. Razem z Wojtkiem zbudowaliśmy swoje szczęście i nikt nam go nie odbierze.

Idź do oryginalnego materiału