Obawiam się, iż niedługo będę siedział w Waszej lodówce i promował swoją biografię Lema. Zaczyna się niewinnie, od tekstu w najnowszych „Książkach” o tym, czego się dowiedziałem, pisząc ją.
Tu się skupię na jednej kwestii. Wiedziałem już przedtem, jak każdy początkujący lemolog, iż Lem swoje najsłynniejsze dzieła pisał tak, iż jego samego zaskakiwała akcja powieści.
Nie wiedział, dlaczego Snaut się przestraszył Kelvina na „Solaris” i nie wiedział, dlaczego społeczeństwo w „Powrocie z gwiazd” zachowuje się tak obco. Wymyślał to w trakcie pisania. Tak powiedział w wywiadzie-rzece Beresiowi.
I to jest oczywiście prawda. Tylko iż ta prawda ma rewers, który zrozumiałem dopiero pisząc tę biografię.
Lem pisał te książki w pośpiechu, bo w 1958 roku pilnie potrzebował pieniędzy na wykończenie domu, kupionego w opłakanym stanie. Podpisał więc trzy umowy z trzema wydawnictwami, żeby dostać trzy zaliczki.
Pośpiech przy ich pisaniu nie wynikał więc z przyjętego planu pisarskiego, tylko z życiowych okoliczności. Lem pisał „Solaris” w tempie 6 stron maszynopisu dziennie.
Mogę to dość dokładnie oszacować, bo Lem raportował postęp przyjaciołom. „Prawda, że ja tu zesrywając się (już to Wmość Pan wybaczysz mnie chamowi takie zawiesistości w tym Officjalnym Liście) od 1 czerwca 120 stron napisałem, a i te tylko dlatego jeszcze stołu się trzymają, a sraczem nie żeglują, bom się przeczytać ich bojący”, pisał w liście z 23 czerwca 1959.
Z tym „żeglowaniem sraczem”, to chyba metafora. Lem nieudane maszynopisy raczej palił, niż spuszczał (przecież by się zapchało!).
Ale to był kolejny aspekt jego metody twórczej. Owszem, pisywał bez konspektu, ale to często oznaczało, iż niszczył pierwotną wersję i pisał następną – i ta pierwotna była niejako konspektem.
Zniszczył pierwotne wersje „Głosu Pana”, „Kataru” i „Wizji lokalnej”. Ponieważ streszczał je w listach, można przynajmniej zrekonstruować rożnice, co robię w książce.
„Solaris”, tak jak wiele innych arcydzieł, Lem pisał w Domu Pracy Twórczej ZLP pod Zakopanem. Naiwnie to sobie wyobrażałem jako idealne miejsce pracy – jak współczesny hotel z widokiem na góry.
Własną twórczą indolencję lubię usprawiedliwiać tym, iż „nie mam warunków do pracy”. Na swoją obronę powiem, iż chyba nie ja jeden? I tak sobie fantazjowałem, iż gdyby ktoś mi zafundował miesiąc w górskim pensjonacie, to ho ho, czego bym nie napisał.
Warunki, w jakich pisał Lem, wyglądały tymczasem tak: łazienka była na dole, więc im wyżej położony pokój, tym mniej był atrakcyjny, bo trudniej było pilnować miejsca w kolejce do prysznica. A ten najwyżej położony pokój, w który powstało „Solaris”, był dodatkowo na poddaszu – więc w dzień było w nim zbyt duszno, żeby pisać.
Lemowi to odpowiadło, bo przynajmniej nikt mu nie tupał nad głową. W dzień spacerował i obmyślał to, o czym będzie pisać w nocy. Miał ciągłe problemy z bezsennością, brał coraz mocniejsze prochy, ale to nie pomagało. To zrozumiałe, jeżeli uwzględnić co przeżył podczas wojny.
Bezsenność też eliminowała problem kolejki do łazienki. O czwartej rano była jednak przeważnie wolna.
Myślę, iż w „Solaris” widać rytm dobowy w Domu Pracy Twórczej. Na zmianę stacja robi wrażenie opustoszałej – jak kiedy Lem schodzi po schodach do łazienki – i zaludnionej.
W dzień przecież pisarze spotykali się na wspólnych posiłkach. Czasem chcieli mówić o „tworach F”, z którymi borykają się w swoich pokojach – czyli o bohaterach swoich powieści – czasem odpowiadali burkliwym wykrętem, jak Sartorius.
Ze zgromadzonych przeze mnie materiałów wynika, iż Lem warunki do pracy miał wtedy koszmarne. Wysiadło mu zdrowie. Wszystko na raz: nerki, reumatyzm, katar sienny, a do tego paraliżujący ból w klatce piersiowej. Na szczęście prawdopodobnie był to „tylko” nerwoból, ale Lem miał powody oczekiwać najgorszego.
Krótko mówiąc, panie, panowie – jeżeli nie piszemy tak wspaniałych książek, to nie dlatego, iż mamy gorsze warunki do pracy – tylko dlatego, iż w porównaniu z Nim jesteśmy cienkimi Bolkami. Ale przy Nim to każdy był…