It ends with us – recenzja filmu. Za zamkniętymi drzwiami

popkulturowcy.pl 4 miesięcy temu

Ekranizacja bestsellerowej powieści Colleen Hoover budziła emocje od samego jej ogłoszenia. W końcu nadszedł moment premiery, a my możemy zobaczyć efekt końcowy.

It ends with us opowiada historię Lily Bloom, która po przeprowadzce do Bostonu postanawia otworzyć swoją wymarzoną kwiaciarnię. W nieoczekiwanym momencie poznaje przystojnego, wysportowanego neurochirurga, z którym niemal momentalnie rozpoczyna romans. Jednocześnie dziewczyna walczy z demonami przeszłości i stara się nie powielać złych wzorców w dorosłości.

W rolach głównych wystąpili Blake Lively oraz Justin Baldoni. I tu pojawia się pierwszy zgrzyt: są oni znacznie starsi niż ich książkowe pierwowzory. Przez to całość zamiast być o młodych ludziach wchodzących w dorosłość, jest o już dojrzałych dorosłych. Jednocześnie ich zachowania były typowe dla dwudziestokilkulatków. Nie zmienia to jednak faktu, iż oboje dali naprawdę dobry pokaz swoich umiejętności aktorskich. Trochę lepiej oceniam Justina, ponieważ dotychczas widziałam go jedynie w rolach mężczyzn niesamowicie przystojnych, ale też i całkowicie dobrych, a czasem też płaskich. Tym razem odgrywany przez niego Ryle wymagał wielopoziomowego pokazania emocji i rozterek wewnętrznych, w czym Baldoni – jak widać – się odnalazł. Blake była jak zwykle piękna i nie mogę jej nic zarzucić, jednak to nie jest jej przełomowa rola.

It ends with us dla wielu osób miało być opowieścią o przemocy domowej i walce z nią, o wyjściu z zaklętego kręgu i niepowielaniu schematów. Sam tytuł sugeruje, iż film będzie przede wszystkim o tym. Z wywiadów i pogłosek zakulisowych wiemy, iż reżyserowi (którym jest odtwórca głównej roli męskiej, czyli Justin Baldoni) zależało na ukazaniu i nagłośnieniu tego problemu. Jednak w produkcji widać bardzo duże wpływy samej Hoover, która wolała zrobić z tego bardziej komedię romantyczną niż dramat. I niestety, tak jak w przypadku książki, przez to zmarnowano ogromny potencjał.

Całość jest tak na dobrą sprawę opowieścią o tym, jak główni bohaterowie się w sobie zakochali i jacy byli przez jakiś czas szczęśliwi. Sam motyw tego, co to szczęście zniszczyło, potraktowano po macoszemu. Sceny przemocy pokazane były w niejednoznaczny sposób – tak naprawdę dwie pierwsze sytuacje wyglądały, jakby rzeczywiście mogły być wypadkiem. Dopiero w retrospekcjach mamy migawki pokazujące celowość zachowania Ryle’a. To mógł być bardzo interesujący zabieg: najpierw widzimy to oczami Lily, która nie chce do siebie dopuścić tego, iż mogła paść ofiarą przemocy, a potem to, jak wyglądało to rzeczywiście. Niestety różnice między tymi podejściami były niemalże kosmetyczne, łatwe do przeoczenia. Zauważyłam je tylko dlatego, iż zwracałam szczególną uwagę na ruchy rąk Ryle’a, żeby dowiedzieć się, czy rzeczywiście to zrobił.

Źródło: kadr z filmu

It ends with us mogło pokazać trochę bardziej motywacje czy rozterki wewnętrzne bohaterów. Bardzo dużo dowiedzieliśmy się na temat relacji romantycznej Lily i Ryle’a, retrospekcje pokazały nam też historię dziewczyny i Atlasa – jej pierwszej miłości. Jednak o tym, co wpłynęło na Ryle’a, dowiadujemy się tak na dobrą sprawę na sam koniec filmu. Cały czas wygląda to tak, jakby był porywczy i nie panował nad sobą, ale dlatego, iż po prostu taki jest. Nie mamy wglądu w jego historię. I tak jak daleko mi do jakiegokolwiek usprawiedliwiania agresorów, tak uważam, iż dobrze byłoby trochę głębiej wejść w jego wewnętrzne motywy. Dla niektórych mógłby to być sygnał, iż nieprzepracowana trauma może doprowadzić do przyszłych tragedii.

To, co mnie raziło, to… garderoba Lily. W scenach codziennych wszystko było okej, jednak jak już miała być ubrana na jakieś wyjście – wychodziła z niej Blake. I oczywiście – stroje były przepiękne. Ale skąd dziewczyna, która wydała wszystkie oszczędności na otworzenie własnej kwiaciarni, miałaby środki na takie ubrania? Było to piękne, ale zbyt nierealistyczne.

Źródło: kadr z filmu

Na pewno dużym plusem filmu była grająca nastoletnią Lily Isabela Ferrer. Aktorka jest bardzo podobna do Blake i idealnie odwzorowuje charakterystyczną mimikę Lively. Dodatkowo jej głos świetnie pasuje do starszej wersji. W pierwszej chwili zastanawiałam się, czy nie zrobiono komputerowo młodej wersji Blake. Potem zobaczyłam różnice, jednak nie zmienia to faktu, iż był to bardzo udany casting. Z kolei ciężko było dopatrzeć się podobieństwa między młodym Atlasem (Alex Neustaedter), a jego dojrzałą postacią (Brandon Sklenar).

Kolejnym pozytywem jest ścieżka dźwiękowa. Muzyka została dobrze dobrana do scen i odgrywanych emocji. Szczególnie podobało mi się, iż użyto muzyki Birdy w retrospekcjach – czas, w którym te utwory przeżywały szczyt popularności, przypadał właśnie na okres nastoletni Lily i Atlasa.

Źródło: kadr z filmu

It ends with us miało potencjał być naprawdę dobrym filmem, mimo dosyć słabego moim zdaniem pierwowzoru. Byli dobrzy aktorzy, istotny temat. Niestety w całości jest trochę za dużo romansu, a za mało powagi. Można powiedzieć, iż jest to pod tym kątem wierne odwzorowanie książki, jednak można było to zrobić lepiej. To nie jest zły film, ale taki z rodzaju tych, o których się zapomina po 2 dniach. A nie o to przecież chodziło.


Źródło obrazka wyróżniającego: kadr z filmu
Idź do oryginalnego materiału