Kolejna pozycja w kalendarzu Marvela odhaczona. Liczący sześć odcinków Ironheart dobiegł końca, a Riri Williams z większym impetem wchodzi do MCU. Tak więc Tony Stark budował pierwszą maszynę w jaskini, Riri buduje w chicagowskim garażu – pytanie, czy to wystarczający fundament?
Ironheart zastaje Riri Williams po wydarzeniach z Wakandy Forever, a sytuacja jest raczej niewesoła. Projekty „umysłu tysiąclecia” jakoś nie idą do przodu, więc Riri traci stypendium oraz miejsce na uniwersytecie. Wciąż niepogodzona ze stratą bliskich sprzed lat, wraca do rodzinnego domu, gdzie trafia w szemrane towarzystwo, zarabiające bardzo nielegalnie. Na czele grupy stoi Parker aka The Hood, który dzięki magicznej pelerynie sprawnie zapewnia drużynie dopływ środków. I chociaż Riri nie po drodze z przestępczością, to pieniądze stanowią priorytet.
Najlepsze momenty serialu to moim zdaniem właśnie te heistowe. Napady zapewniają trochę akcji, kilkoro bohaterów może popisać się ciekawszymi umiejętnościami, a wszelkie tarcia w grupie się kumulują. Podobnie samo przygotowanie do akcji. Tutaj działa formuła planowania, budowania maszyn czy wprowadzania poprawek. jeżeli natomiast chodzi o resztę…eh.
Status Riri Williams jako nowego Iron Mana nie jest dla mnie szczególnie istotny, bo wszelcy bohaterowie-dziedzictwa są trudni do wprowadzenia. Dla mnie sama Riri jest po prostu nieprzyjemną postacią. Może da się jej trochę współczuć, ale arogancja i oschłość na ekranie strasznie mnie umęczyły. Nie pomaga fakt, iż inni bohaterowie są raczej bezcharakterni. Członkowie grupy Parkera mają jedną cechę i nie pamiętam choćby ich imion. Przyjaciele i rodzina Riri nie mają nic swojego, tylko się o nią martwią. Nic się nie zmienia, nie rozwija, trochę się choćby dłuży.

Wyjątki są dwa, chociaż też nie tak dobre, jak mogły być. Po pierwsze: Natalie, w tej chwili stworzone przez Riri AI, które odtwarza postać zmarłej przyjaciółki. Ten wątek jest ciekawy, postać charyzmatyczna, a całość dodaje naprawdę interesujący konflikt. Drugim wyjątkiem z kolei jest Parker jako The Hood. Długo nie znamy jego motywacji ani celu (ostatecznie nie są takie ciekawe), ale ta postać jest przynajmniej jakoś rozwinięta. Wiąże się też z nią twist, przez który bardziej interesują mnie teraz losy Parkera niż Riri.
Warto wspomnieć, iż to wszystko nie jest absolutnie problemem aktorstwa. Dominique Thorne wypada świetnie i widać, iż ma solidny warsztat do zaoferowania. Postać może nie budzić sympatii, ale obsadzona została naprawdę dobrze. Anthony Ramos też ma swoje momenty, chociaż cały czas czekam na rolę, w której wykaże się podobnie jak w In the Heights. Alden Ehrenreich jako Zeke (kolejny łącznik z historią Iron Mana) też pokazuje tu trochę charyzmy.
Ogólnie, nie jest źle. Wszystko wygląda ładnie, serial ma energiczny soundtrack, aktorstwo niczego sobie. Brakuje mi natomiast charyzmy. Ile razy można analizować ostatnie lata Marvela? Wygląda na to, iż jeszcze wiele takich zdań przed nami, ale: Ironheart to kolejny przeciętniak MCU. Trochę intryguje, ale nie do przesady. Nie wrócę do niego, ale też pewnie nie zapomnę od razu. Czy chętnie zobaczę dalsze losy Riri? O ile wydarzy się coś znaczącego przed miejscem w panteonie postaci w Avengers: Doomsday.
Fot. główna: Materiały promocyjne.