Oglądając pierwszy sezon serialu blisko rok temu, miałem nieodparte wrażenie, iż produkcja ma dużo większe ambicje niż ciągła akcja i efekciarska rozróba.
Wbrew pozorom twórcy Halo nie nastawili się na pełne rozmachu strzelaniny i kosmiczne starcia. Głównym założeniem stał się rozwój świata i budowanie gęstego klimatu pełnokrwistej opowieści science-fiction. I muszę przyznać, iż mimo wielu niedociągnięć, oba zamierzenia zostały spełnione. Dostaliśmy zapowiedź budowy naprawdę rozległego uniwersum i wielowątkowej fabuły. Logiczne więc, iż ta sama tendencja będzie kontynuowana w kolejnych seriach. Czy jednak pociągnięcie tematu wyszło w drugim sezonie poprawnie?
Halo rozpoczyna się niedługo po zakończeniu finałowego starcia z poprzedniego odcinka. Warto to podkreślić, ponieważ serial, choć z marszu wrzuca nas w kolejny etap konfliktu między ludźmi a Przymierzem, sprawia jednocześnie, iż diabelnie łatwo pogubić się w wydarzeniach. Nie ma co ukrywać, iż fabuła pierwszego sezonu nie była zbyt skomplikowana. Natomiast nowa seria nie dość, iż od początku strasznie pędzi, to ujawnia jak dla mnie pewną niekonsekwencję scenarzystów. Cliffhanger z poprzedniego finału został zignorowany. Pokazano nam nowe status quo. Widzimy nieznane postacie, ale za to kilka znanych jakby wymazano z historii. Powoduje to niemały dysonans u widza, który raz, iż może nie pamiętać wszystkich szczegółów z wcześniejszego sezonu, a dwa – ma wrażenie, jakby pominął odcinek będący pomostem między seriami.
Cortana przepadła. W trakcie dowiadujemy się, iż magicznie usunięto ją z ciała Johna, który z kolei zaczyna zachowywać się jak typowy żołnierz. Czyli taki, któremu nie wycięto implantu blokującego emocje. Nie licząc narastającego sprzeciwu wobec przełożonych bohater wydaje się być pozbawiony nabytych niedawno uczuć – strachu, gniewu, czy niepewności. A pozostali spartanie, mimo wstrząsających odkryć na swój temat, dalej dzielnie służą swoim zwierzchnikom na polu walki.
Jak już wspomniałem, względnie prosta fabuła pierwszego sezonu powinna ułatwić typowemu odbiorcy płynne wejście w kolejny etap. Tymczasem osobiście z trudem odnajdywałem się w tym, co dzieje się w serialu. gwałtownie też zrobiłem sobie przerwę, gdyż byłem dość tą sytuacją zmęczony. Świetna sekwencja walki pod koniec pierwszego odcinka przekonała mnie jednak, żeby mimo tych trudności dać serii szansę.
Przez kilka odcinków bawiłem się więc bardzo dobrze. Drugi sezon okazał się znacznie mocniejszy niż poprzedni. Rozwój fabuły był bardziej dynamiczny, czuć było narastające zagrożenie. Sceny akcji wydawały się dużo lepiej dopracowane. Widać to również po samym głównym aktorze, który tym razem miał do zagrania więcej sekwencji bez pancerza. Wymagało to więc od niego dużo więcej samodzielnej pracy, bez pomocy kaskaderów. Dynamiczne starcia i pojedynki oglądało się naprawdę dobrze, a rewelacyjnie nakręcona batalistyczna scena oblężonej planety wręcz kipiała od napięcia. Nie spodziewałem się, iż będzie zrealizowana tak dobrze.
Wszystkie te starania i pozytywne aspekty z biegiem czasu zostały jednak przykryte przez bardzo chaotycznie prowadzoną fabułę. Od momentu inwazji, cała historia zdawała się rozjeżdżać. Jakby twórcy pisali tę historię bez przykładania się i nieco „na skróty”. Struny zostało ponownie naprężone w ostatnich odcinkach. Tam z kolei mogliśmy napotkać kolejną bolączkę, a mianowicie efekt kurczącego się czasu ekranowego. Luki fabularne wypełniano naprędce, historia znowu nabrała rozpędu, a otaczająca nas nuda w sekundę wyparowała. Trochę tak, jakby ten jeden kumaty scenarzysta powiedział „Dość, teraz ja przejmuję ster, bo coś tu poszło nie tak”.
Nagle wszystko wydawało się wracać na adekwatne tory. Jednocześnie w finale pojawił się nowy wątek, wprowadzony z taką intensywnością, iż gwałtownie skradł całe „show” i wprowadził niemałe zamieszanie. Wyglądało to jednak tak, jakby miał być zapowiedziany nieco wcześniej, ale ktoś się machnął i zapomniał wprowadzić go parę odcinków temu. Dlatego też motyw wirusa kompletnie nie pasował i nie trzymał się kupy. Natomiast cliffhanger, którym zakończył się sezon uważam nie tyle za udany, co wręcz nieco „chamski”. Tu naprawdę brakowało jakiejś kropki nad „i”, która udowodniłaby, iż celowo, nie zaś przypadkowo serial pozostawił nas w takim a nie innym momencie. Na pewno nie będę jedynym, który pomyślał, iż to nie jest koniec, tylko pierwsza część finału drugiej serii.
Podsumowując, drugi sezon Halo delikatnie mówiąc nie był pozbawiony bolączek. W niektórych aspektach bije na głowę poprzednią serię. W innych objawia coraz większą nieporadność twórców. Przyznam szczerze, iż mimo paru nietrafionych rozwiązań, pierwszy sezon dawał więcej frajdy i oglądało się go lepiej. Drugi jest nieco przygotowany staranniej, ale z kolei diabelnie nierówny, przez co nieraz zwyczajnie nuży widza. Z ciężkim sercem oceniam nowe odcinki, ponieważ czuję, iż drzemał w nich spory potencjał. Coś jednak w trakcie poszło mocno nie tak. Liczę na rehabilitację w już w tym momencie intrygującym, kolejnym sezonie.