Grinch narodził się w 1957 roku, wymyślony przez Dr. Seussa jako zgorzkniały samotnik, który świąt nienawidzi tak bardzo, iż postanawia je po prostu ukraść. Bohater książki "Grinch: Świąt nie będzie" nie lubi kolęd, prezentów i dekoracji, nie znosi euforii sąsiadów, a hasło "świąteczny entuzjazm" działa na niego jak płachta na byka. Chce zniszczyć Gwiazdkę i mieć w końcu święty spokój.
Dopiero historia z Cindy Lou Who sprawia, iż zaczyna widzieć sens we wspólnocie i bliskości. Jego serce ostatecznie rośnie, co wcale nie zmienia faktu, iż przez większość tej opowieści Grinch jest personifikacją antyświąteczności.
"Grinch: Świąt nie będzie"? Dziś to raczej "Bez Grincha świąt nie będzie"
Dr. Seuss stworzył Grincha, a potem wkroczyła popkultura. Kultowa animacja z 1966 roku, film "Grinch: Świąt nie będzie" z Jimem Carreyem z 2000 roku, animowany hit "Grinch" sprzed siedmiu lat i cała masa słuchowisk, krótkometrażówek, gościnnych występów w telewizji. Ba, powstał choćby musical.
Stopniowo Grinch stawał się popkulturową świąteczną ikoną, a w ostatnich latach ta zielona, wykrzywiona buzia pojawia się przed Gwiazdką tak samo często, jak brodata twarz świętego Mikołaja.
W tym roku szał wydaje się jeszcze większy – wystarczy zajrzeć do sklepów. Złośliwy stwór z Ktosiowa awansował do roli pełnoprawnego symbolu świąt Bożego Narodzenia, tuż obok Mikołaja, reniferów i pierniczków. Fartuchy, bombki, skarpetki, pluszaki, ścierki, kubki, piżamy – sklepy są w tym roku wypchane gadżetami z Grinchem.
I mam z tym dwa problemy.
Grinch stał się symbolem Bożego Narodzenia, choć nienawidził świąt. Widzicie ironię?
Po pierwsze, Grinch z założenia jest antysymbolem świąt, dokładnie tak jak Ebenezer Scrooge. I teraz pytanie: czy ktokolwiek wyobraża sobie dekorowanie domu na Boże Narodzenie poduszkami z ponurym bohaterem "Opowieści wigilijnej"? No właśnie.
Owszem, obie te postaci, kulturowe i popkulturowe ikony, przechodzą w swoich historiach przemianę, ale wciąż pozostają antybohaterami, których zadaniem było podważać świąteczną atmosferę, a nie ją tworzyć.
Gdzieś po drodze zgubiła nam się więc symbolika Grincha. Zwłaszcza iż jego imię dosłownie oznacza kogoś niechętnego świętowaniu, zwłaszcza Gwiazdki. Cambridge Dictionary definiuje "grincha" jako: "osobę, która nie lubi, gdy inni świętują lub dobrze się bawią, zwłaszcza kogoś, kto nie lubi świąt Bożego Narodzenia".
Dlatego, choć rozumiem, jak popkultura wyniosła Grincha na piedestał (jest zabawny, złośliwy, charakterystyczny), sama nigdy nie kupuję niczego z jego podobizną.
Dla mnie osobiście to nie symbol Bożego Narodzenia, tylko ktoś, kto – mimo ostatecznego "nawrócenia" – próbował wysadzić święta w powietrze, bo zwyczajnie ich nie znosił. A ja zbyt lubię święta, żeby świętować z Grinchem. Szczerze mówiąc, nie widzę też logiki w nazywaniu marudnego znajomego, który ma alergię na grudniowy klimat, "Grinchem", a jednocześnie kupowaniu sobie kubka z zieloną twarzą na gwiazdkę.
Dr. Seuss stworzył Grincha jako krytykę kapitalizmu. Chyba coś nie wyszło...
A po drugie i najważniejsze: Grinch został stworzony przez Dr. Seussa jako krytyka konsumpcjonizmu i kapitalizmu, o czym chyba kilka osób dziś pamięta.
Jego niechęć do świąt wynika z faktu, iż mieszkańcy Ktosiowa skupiają się głównie na prezentach i dekoracjach, które wydają mu się puste, hałaśliwe i bezsensowne. Plan kradzieży tych wszystkich rzeczy miał pokazać, jak bardzo święta stały się materialistyczne. Ostatecznie jednak Grinch odkrywa, iż Boże Narodzenie to coś znacznie więcej – bliskość, relacje i bycie razem.
Tymczasem postać stworzona po to, by pokazać, iż święta to nie prezenty, ale emocje, dziś została sprowadzona do roli najbardziej komercyjnego świątecznego nadruku. Grinch, który miał krytykować świąteczną przesadę, stał się jej twarzą. Ups.
W masowym zachwycie nad zielonym futerkiem zapomnieliśmy więc, iż Grinch miał być przestrogą. Lekko zgryźliwą, trochę śmieszną, ale jednak przestrogą. A my zrobiliśmy z niego patrona grudnia. A może nie my sami, ale filmowe wytwórnie i wielkie korporacje? Chociaż w sumie gdzie popyt, tam podaż... Chyba naprawdę musimy bardzo Grincha lubić.
Może więc warto sięgnąć po książkę albo obejrzeć animację z 1966 roku, by przypomnieć sobie, iż Grinch nie jest tu po to, by zdobić świąteczne fartuchy, ale by przypominać, iż prawdziwa magia świąt wcale nie tkwi w dekoracjach. Bo nieżyjący od 1991 roku Dr. Seuss raczej nie byłby zadowolony, gdyby zobaczył, co dziś stało się z Grinchem.


