Emisja „Rambo 2” w telewizji publicznej wzbudziła we mnie nostalgię za kinem akcji lat 80. Poświęcę mu listopadowy ranking od czapy, bo w tej kategorii „Rambo 2” to krul kruluff.
Ma wszystko, czego można oczekiwać po filmie tego gatunku. Drewniane aktorstwo. Nóż i łuk, które się okazują bronią potężniejszą od bazooki czy helikoptera. Scenografię skleconą byle jak i eksplodującą w superfajoskich płomieniach. Statystów ginących tłumnie i wydających z siebie przed śmiercią okrzyki w niezrozumiałym języku, „derka derka!”.
I mamy dwie obowiązkowe postacie. Zdradzieckiego biurokratę w krawacie, którego nie obchodzi nasz bohater ani jego misja (cudowny Charles Napier). Oraz Bola, jak na własny użytek nazywam ten rodzaj „stock charactera”, oczywiście na czesć Bola Bolów, czyli, erm, Bola z „Wejścia smoka”.
Dobry Bolo nie musi mieć żadnych ról mówionych, ale powinien mieć imię – bo jego szef powinien zawołać w jakimś momencie „Bolo!”, żeby na arenę wszedł, erm, Bolo. I był straszny, muskularny, potężny i bezczelnie uśmiechnięty, aż do tej ostatniej sekundy, gdy już zrozumie, iż nasz bohater wygra.
Bolo z „Rambo” nazywa się Yushin. Wspaniała jest scena tortur, w której sadystyczny rosyjski oficer przesłuchuje Rambo. Rambo się nie boi – tortury, jak wszystko, robią w tym filmie nieprzekonujące wrażenie, ale gdy po okrzyku „Yushin!” wkracza Yushin, jego groźna mina choćby na Rambo robi wrażenie.
Nieco niżej w tej kategorii oceniam „Commando”, bo Schwarzenegger jest paradoksalnie lepszym aktorem. Komediowe onelinery („pamiętasz, jak ci obiecałem, iż zabiję cię na końcu? skłamałem!”) Arnold rzuca z vis comica, którą nieco później tryskał już w normalnych komediach.
„Rambo” jest śmieszniejszy przez to, iż jest drewniany, koturnowy, sztywny i rozpaczliwie na serio. Ale do „Commando” też mam sympatię, choćby dlatego, iż tam też był fajny Bolo, mianowicie niejaki Henriques. Wygląda bardzo groźnie i szef szefów każe mu pilnować Arnolda.
A Arnold, jak to Arnold, szast prast i po wszystkim. „Proszę nie budzić mojego kolegi, jest śmiertelnie zmęczony”.
Oczywiście, jeżeli chodzi od drewno, to są aktorzy, którzy grają jak drewno. I jest Chuck Norris.
How much wood would a woodchuck chuck if a woodchuck could be played by Chuck Norris? A woodchuck would chuck as much wood as a woodchuck would because Chuck Norris could play both the wood and the woodchuck simultaneously.
Jeśli więc „Delta Force” nie jest na pierwszym miejscu mojego rankingu, to tylko dlatego, iż nie wiedzieć czemu zaplątał się w nim Lee Marvin. Znaczy, ja się choćby domyślam, dlaczego się zgodził w tym wystąpić, ale to po prostu za dobry aktor na taki film. Każde jego pojawienie się, to zgrzyt. Utrudnia rozkoszowanie się debilizmem fabuły.
Na szczęście z kolei tu był bardzo fajny Bolo, w postaci Mustafy. Krwiożerczego, okrutnego, sadystycznego, psychopatycznego islamisty, o bardzo stereotypowym wyglądzie Araba w kinie klasy B.
I jak zwykle w kinie klasy B, nie grał go chyba Arab. W każdym razie, aktor grający Mustafę nazywał się David Menachem. Derk derk.
Zastanawiam się na ile na porypane poglądy polityczne mojego pokolenia – na naszą histeryczną islamofobię, patologiczną proamerykańskość i neokońskie neolibstwo wpłynęło oglądanie tych filmów z opadniętą z zachwytu koparą?