Frankenrocker & The JailBait Punks (scenariusz: Roel Torres, rysunki: Łukasz Kowalczuk, wydawnictwo KBOOM, 2024)

deathtothezins.blogspot.com 2 dni temu

God save the Queen! Tak w 1977 roku wydarł się do mikrofonu Johnny Rotten. Po lekturze Frankenrockera chce się krzyknąć "Punk save the world!".

Pochodzący z Worcester w stanie Massachusetts Roel Torres zaczyna swoją opowieść od popularnej kliszy - konfliktu międzyplanetarnego. Spokojna planeta zamieszkiwana przez Szarych Ludków pewnego dnia staje się świadkiem brutalnego ataku ze strony Reptillian. Jaszczury cechują się prawie, iż nazistowskimi upodobaniami do sztuki wojennej. W akcie desperacji Prezydent ZMLS wsadza dwóch swoich doradców: KRBL-a i BLKN-a w eksperymentalny teleport, by ci znaleźli gdzieś w kosmosie bohaterów zdolnych ocalić ich świat przez najeźdźcami. A iż eksperymentalna maszyna działała chaotycznie, to wyrzuca owych Szaraków na Ziemię. Wprost w środek koncertu punkowej kapeli. I totalnej demolki z udziałem muzyków. Kosmici widząc ogromną moc w glanach postanawiają przetransportować kapelę na swój glob by pomogli ocalić Szarych Ludków przed destrukcyjnymi akcjami Reptillian...

Po tym skrócie może się wydawać, iż to mało skomplikowana nawalanka ubrana w kosmiczne ciuszki i opatrzona komiczno-cudacznym zestawem 'warriorsów' niczym w Mortal Kombat. Tak, ale... to także (a może przede wszystkim) opowieść o subkulturze punkrockowej, widzianej w krzywym zwierciadle, choć równocześnie będąca swoistym listem miłosnym do całej sceny szarpidrutowych kapel operujących góra trzema akordami. Wielce mówiący jest skład Frankenrocker & The JailBait Punks: Nikki Katastrofa, Alexa Przemoc, Jenny Destrukcja i Adam Frankenrocker - czytelnicy mocniej siedzący w temacie bez problemów wychwycą na kim były wzorowane owe postacie. Torres ewidentnie zna ów światek, o którym pisze. Jego bohaterowie nie są mili, wręcz przeciwnie - edgy, pełni autodestrukcyjnych popędów, traktujący uprawianą muzykę z filozoficzną szczerością. Punk to głos sprzeciwu ku zgnuśniałemu społeczeństwu, pełnego blichtru i wygodnictwa. Stąd krzyk zamiast śpiewu, hałas zamiast słodkich melodii, rebelianckie teksty zamiast pitu-pitu o niczym oraz ćwieki i irokezy dla kontry żurnalowych kreacji. A także alkohol, brud spelun i wpisany w DNA nihilizm. Czyste No future. I pogarda dla wytapirowanych metali brandzlujących się przydługimi solówkami.

Takich oto ludzi Roel postanowił uczynić bohaterami. Zbawcami świata więc. Jak do tego doszło? Nie wiem. Scenarzysta konstruuje opowieść na pełnym pastiszu - kpi sobie z punkowych stereotypów a jednocześnie kocha ich radykalny sposób widzenia świata. Co prawda Torres w posłowiu wymienia także inne inspiracje w postaci niskobudżetowych filmów z końcówki XX wieku, ale w Polsce tytuły takie jak Nazistowscy surferzy muszą umrzeć (ze stajni Troma) mówią niewielu osobom. Aczkolwiek można się domyślać, jakim poziomem absurdu i ubogiego smaku operują Frankenrockersi.

Niemniej jednak nie ma się co szczypać - polskiego czytelnika bardziej rozgrzewa nazwisko rysownika. Więc tak, to kowalczukowy szlam w pełnej krasie, w soczystych, oczojebnych kolorach. Kowalczuk należy do tego pokolenia, dla którego nic nie może się zmarnować. Także cm2 wolnych przestrzeni na kartkach. Zagospodarowuje je więc swoją brzydko-dokładną kreską. Łukasz ma kilka swoich ulubionych tricków, które z powodzeniem od lat stosuje (np. lubuje się w rysowaniu zębów i zmarszczek na pomiętych ubraniach) - jednak to, co najbardziej uderza po otwarciu komiksu to niepoprawna psychodelia rozsadzająca ramki rysunków. Mini i maxi splash-pages, częste zrywanie z klasycznym kadrowaniem, monumentalne pozy i bogactwo drugoplanowych szczegółów... Michael Allred przy Kowalczuku jawi się jako fan Bon Jovi!

Wydanie Frankenrocker & The JailBait Punks w lipcu ubiegłego roku było niczym Gwiazdka do miłośników komiksowego szlamu. W swoim gatunku - prawie-że-doskonała. Historia daleka od bełkotliwości, klarowna, z zacnym undergroundowym pazurem. Czyli to również tytuł non-szlam user friendly, choćby dla tych, kogo jara polskie reggae bądź niemiecki hip-hop. A najlepszą recenzją dla wydawnictwa są słowa samego rysownika, zamieszczone w posłowiu. Opowiada tam o kapelach, w których zdarzało mu się terminować w przeszłości.

Śpiewałem w dwóch kapelach, które nieco się różniły, ale nasze założenia były zawsze takie same. Grać prostą muzykę dla trudnych ludzi.

Słowa te można z powodzeniem zastosować do tego komiksu!


Idź do oryginalnego materiału