Feminawka: Obdarzone mocą, outsiderki, pełne wsparcia – współczesne wiedźmy na taśmie filmowej

filmawka.pl 4 godzin temu

Zło i strach: to właśnie te skojarzenia miała budzić postać kobiety obdarzonej nadnaturalnymi mocami – czy może po prostu takiej, która na czymś zna się lepiej, niż przewidywał skrypt dla jej płci. Folklor najpierw ubrał wiedźmy i czarownice w czarny odstraszający strój i dorobił wielki nos, a następnie kultura stworzyła figurę „dobrej wiedźmy”, wykorzystującej swoje moce w „dobrych” celach – czyli zgodnych ze społecznymi oczekiwaniami. Od całkiem porządnego kawałka czasu możemy obserwować w popkulturze rehabilitację tego tropu, choć może lepszym określeniem byłoby „odzyskiwanie” postaci wiedźmy przez nurt feministyczny. Poniżej redakcja Feminawki prezentuje zestawienie swoich ulubionych wiedźm we współczesnej kinematografii. Šarlota, Elaine, Nancy i inne dziewczyny pokazują swoją siłę i bezkompromisowość na ekranie, a my chcemy przypomnieć i zarekomendować Wam ich glorię i chwałę.


Światłonoc, reż. Tereza Nvotová (2022)

„Światłonoc” / fot. Velvet Spoon

Połączenie postaci wiedźm oraz słowackich gór to wyjątkowo wybuchowa mieszanka dla mnie jako kinomaniaczki i miłośniczki tatrzańsko-pienińskich okolic. Prawdopodobnie dlatego Światłonoc okazała się być dla mnie jednym z najważniejszych oraz najbardziej magicznych seansów Octopus Film Festival w 2023 roku.

Film przybliża wycinek historii Šarloty, która wraca w swoje rodzinne strony po latach od tajemniczego zaginięcia. Dla tamtejszej ludności jej obecność oznacza więc kumulację sił zła oraz ryzyko klątwy. Motywami przewodnimi produkcji są zatem folklor i uprzedzenia społeczne.

Šarlota z ostracyzmem mierzy się już od maleńkości, gdy jako „inna” była piętnowana przez współmieszkańców. Chociaż kobieta poszła dalej, stając się postacią niezależną i żyjącą według własnych zasad, w niewielkiej słowackiej wiosce czas się zatrzymał. Kolejne rodziny wręcz symbolicznie żyją w ciemności jako synonimie trawiących ich lęków i niewiedzy. Właśnie przez te powstałe na przestrzeni czasu rozbieżności Šarlota odbierana jest przez bliskich jako czarownica, która powróciła, by sprowadzić na niewielką społeczność zgubę.

Tytuł Światłonoc odnosi się do legendy o światłach nocy – utożsamianych z duchami czy właśnie czarownicami. Przypieczętowuje to wyraźną w filmie dychotomię. Słowiańska wiedźma w osobie Šarloty jest postacią niejednoznaczną, balansującą między dobrem a złem. Podobnie w wierzeniach odbierane były mityczne światła. Symbolikę tę wzmacnia także nacisk, jaki Nvotová kładzie na korelację natury z duchowością. Sceneria górska zdaje się wręcz oddychać magią, gdy pozostawia wiele niedopowiedzeń i tajemnic skrytych w koronach drzew.

Obok wątku czarów w Światłonocy wybrzmiewa nadzwyczajny feminizm. Nastroje panujące w rodzinnej wiosce bohaterki podkreślają, jak patriarchalna wizja marginalizuje kobiety oraz z dziecinną łatwością przypina im etykietę wiedźmy, by kontrolować ich zachowania. Brakuje zrozumienia dla traumy, z jaką walczy protagonistka, oraz prób pogodzenia się przez nią z własną, sumiennie stworzoną tożsamością w rzeczywistości pełnej przesądów.

Anna Czerwińska


Szkoła czarownic, reż Andrew Fleming (1996)

Plakat „Szkoły czarownic” / materiały Sony

Współcześnie nie sposób nie widzieć silnej liberalno-konserwatywnej narracji Szkoły czarownic. Nancy, bohaterka odtwarzana fenomenalnie przez Fairuzę Balk, jest white trashem nie tylko w strukturze społecznej. Na koniec filmu okazuje się bowiem, iż i w kręgach czarownic moc jest kwestią dziedziczenia, posługiwać się nią należy zgodnie z obowiązującymi (konserwatywnymi) normami, a wszystkie wiedźmy są równe, ale niektóre (te wywodzące się z odpowiednich środowisk) są równiejsze od innych. Nie zmienia to jednak faktu, iż to Nancy, nie „dobra” wiedźma Sarah, zagościła na dłużej w wyobraźni widzów i to przede wszystkim charakterystyczna uroda postaci Balk kojarzy się z filmem. Nancy napędzana jest gniewem – na ojczyma za znęcanie się, na szkolnego playboya za wykorzystywanie i poniżanie dziewczyn. Czary są dla niej środkiem do dokonania zemsty i przywrócenia sprawiedliwości. Nie tłumi swojej wściekłości, jej energia wypełnia fabułę i czyni tę opowieść o outsiderach pociągającą. Oczywiście musi zostać ukarana jakże typową dla wszystkich odmieńców i buntowników karą – zamknięciem w szpitalu psychiatrycznym. Sprawiedliwość oddają jej kolejne seanse Szkoły czarownic, coraz odleglejsze w czasie od lat 90. i oglądane przez kolejne pokolenia, które nie dadzą się łatwo nabrać na czytankowe moralizowanie.

Irena Kołtun


Czarownica miłości, reż. Anna Biller (2016)

„Czarownica miłości”/ fot. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Tarociary, zodiakary – jednoczcie się! To jest jeden z tych filmów, które zdecydowanie pokochają właśnie wymienione grupy, nie wspominając oczywiście o potomkiniach prawdziwych wiedźm. Film Anny Biller jest, moim zdaniem, wciąż nieodkrytą perełką. Reżyserka opowiada historię Elaine – wiedźmy, która po nieudanym małżeństwe przeprowadza się do nowego miasta. Jej specjalizacją jest magia miłości. Kobieta jednym spojrzeniem jest w stanie skraść serce dowolnego mężczyzny. Jest nie tylko wiedźmą, ale przede wszystkim prawdziwą femme fatale. Kocha swoich wybranków… aż po grób.

Jeśli dotychczas kojarzyliśmy czarownice z czernią i mrokiem, to Elaine przełamuje obowiązujące stereotypy. Jej świat jest pełen kolorów. Na ekranie pojawia się dużo czerwieni, żółci i niebieskiego, co zresztą nie jest przypadkowe. Reżyserka dokładnie przemyślała każdy szczegół. Cała kreacja przedstawionego świata jest konsekwentnie prowadzona. Biller choćby na chwilę nie pozwala nam zapomnieć, iż rządzi tu magia. Nieunikniony los, który cały czas widzimy w talii kart.

Sama Elaine nie jest oczywistą postacią. Na pierwszy rzut oka wydaje się ona przeciwieństwem feministki i wyzwolonej kobiety. Jej największym pragnieniem jest miłość i spełnianie potrzeb mężczyzn, jednak właśnie to jest jej siłą. Biller daje nam bohaterkę, od której bije kobiecość. Jest seksowna, wdzięczna, pewna siebie. Jest spełnieniem marzeń każdego mężczyzny. Reżyserka tłumaczy, iż poprzez pokazywanie silnych kobiet jedynie w rolach typowo męskich lub z widocznymi męskimi cechami dalej tkwimy w przekonaniu, iż jedynie męskie role dają kobietą siłę. Dlatego stworzyła najbardziej kobiecą postać, jaką się da – wyidealizowaną i ociekającą stereotypami wiedźmę – bo to właśnie w kobiecości tkwi prawdziwa siła.

Marysia Posiadało


Suspiria, reż. Luca Guadagnino (2018)

„Suspiria”/ fot. Kino Świat

Suspiria Luki Guadagnino to remake słynnego horroru Dario Argento, choć jest filmem zupełnie innym, który należy traktować jako osobne dzieło (zresztą znacznie lepsze). Film opowiada o sabacie czarownic zgromadzonych w murach szkoły tańca w Berlinie roku 1977 (rok premiery oryginalnej Suspirii). Wśród tej kobiecej wspólnoty doszło jednak do polaryzacji, która reprezentuje różnorodne rozłamy – miasta na wschodnie i zachodnie, władze na liberalne i konserwatywne, ludzi stawiających na freudowskie ideały i popędy. To także podział na różne oblicza kobiecości: po jednej stronie sabatu mamy kobiety empatyczne, solidarne i postępowe, a z drugiej – ich całkowite przeciwieństwo. Uwaga, spoiler: główna bohaterka, w którą wciela się Dakota Johnson, okazuje się Matką Westchnień – jedną z najpotężniejszych czarownic, która pod podszewką niewinnej uczennicy przybyła do sabatu, aby sprawdzić, w jakim stanie jest moralna kondycja czarownic.

Suspiria jest filmem pełnym symboliki, który ogląda się jeszcze lepiej za drugim czy trzecim razem. Pojawiają się w nim liczne tropy feministyczne, a postacie męskie odgrywają tu marginalną rolę. Mężczyźni pojawiają się jednak w jednej z najciekawszych scen filmu, gdy czarownice zabawiają się przybyłymi do szkoły policjantami, uderzając w ich genitalia ostrymi hakami. Niejako dokonują ich kastracji – można rozumieć to dwojako, jako reprezentację niepoprawnego feminizmu, który wykracza poza równość płci, czy wręcz przeciwnie – jako zemstę męskiej dominacji, tak w życiu, jak i w kinie. Jest to o tyle ciekawe, iż Dario Argento uznawany był za mizogina, który przyznawał się, iż wielką przyjemność przynosi mu zabijanie atrakcyjnych kobiecych postaci. W Suspirii szalenie istotny jest także motyw matki i macierzyństwa (w rolę rodzicielki protagonistki wciela się tu Małgorzata Bela), jednak rozumiany nie tylko w sposób dosłowny. Główna bohaterka odnalazła Matkę w samej sobie – niezrównaną potęgę i prawdziwe ja.

Suspiria to seans odbierany wieloma zmysłami, a także na poziomie metafizycznym. Czujemy chłód wysokich murów szkoły tańca, głośność każdego westchnienia i szeptu, ból intensywnych treningów i zdeformowanych ciał, obrzydzenie intensywnymi elementami gore, a na koniec… czeka na nas prawdziwe katharsis.

Jakub Nowociński


Totalna magia, reż Griffin Dunne, (1998)

„Totalna magia”/ fot. Warner Bros

Zanim jeszcze film na dobre się zacznie, już dowiadujemy się, jaką karę tym razem odbiegające od norm społecznych kobiety – aka wiedźmy – dostaną. Otóż jeżeli zakochają się z wzajemnością w mężczyźnie, siostry Sally (Sandra Bullock) i Gillian (Nicole Kidman) sprowadzą na niego śmierć. Zabawne, jak współcześnie wykorzystywany przez społeczność redpilli argument o niemożności romantycznego spełnienia przez niezależne kobiety wybrzmiewał już te trzydzieści lat temu w filmie skierowanym właśnie do kobiet. Klątwa sprawia, iż Sally zostaje samotną matką, a Gillian wikła się w nieodpowiednie romanse, z których ostatni, z brutalem, który okaże się seryjnym kobietobójcą, będzie miał konsekwencje dla całej rodziny. Jednak ta toksyczna rama fabularna zostanie w toku akcji wyegzorcyzmowana, dosłownie i w przenośni. Siostrzeństwo Sally i Gillian jest tą więzią, która na długo przed dyskontowaniem jej przez Disneya we Frozen nie tylko ratuje siostry przed agresywnym duchem ex, ale z pomocą sabatu sąsiadek i przyjaciółek przełamuje klątwę. I chociaż oczywiście film z gatunku romance fantasy musi skończyć się pocałunkiem, to w pamięci zostaje scena dziejąca się tuż wcześniej: trzy pokolenia sióstr czarownic, trzymając się za ręce i w strojach, które docelowo miały budzić grozę wśród małych dzieci, sfruwają niczym Mary Poppins z dachu domu przy akompaniamencie wiwatującego tłumu. jeżeli to nie jest empowerment, to nie wiem, co nim jest.

Irena Kołtun


Redakcja i korekta: Oliwia Kramek

Idź do oryginalnego materiału