„Fallout 4” opowiada o przetrwaniu w postnuklearnym świecie. I momentami ta gra to dosłownie walka o przetrwanie. A może Bethesda celowo wystawia nas na próbę? Może chodzi o jakiś perfidny zakład ile partactwa twórców gracz jest w stanie znieść? Może i cierpliwy kamień ugotuje, ale niekoniecznie zdzierży „Fallouta 4”. Dlaczego w takim razie ciągle w niego gramy?
„Fallout 4” jest jak pies. Jednak gdy inni mają piękne czworonogi, rasowe i posłuszne, twój jest stary, niedosłyszy i nie rozumie czego od niego chcesz. Jest pokrzywiony jakby coś go potrąciło, nie ma oka i łapy, wykonuje dziwne ruchy, a na spacerach nie nadąża. Na dodatek notorycznie robi pod siebie. No i co z tego? Oddasz dziada? Nie ma mowy! Chociaż znowu wdepnąłeś w kupę w łazience, to kochasz tego brzydala na zabój.
Więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na
Facebooka i

Bethesda dumna z błędów
Bethesda, delikatnie mówiąc, w 2015 roku nie siliła się na rewolucję. Na co komu jakaś ładna grafika? Warto przypomnieć, iż w tym samym roku premierę miały takie hity jak „Dying Light” (porównajcie zombie z Harran z ghoulami z Bostonu…), „Star Wars: Battlefront”, „Batman: Arkham Knight” i oczywiście „Wiedźmin 3”. Bethesda ma to tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetność. Postawiła na leciwy i rzężący już silnik z „The Elder Scrolls V: Skyrim”, toporne animacje i brzydkie twarze bez mimiki.
Błędy to znak rozpoznawczy Fallouta z którego Bethesda najwyraźniej jest dumna i nie trzyma rąk na kołdrze. To są błędy na miarę naszych możliwości i my tymi błędami otwieramy oczy niedowiarkom! Ech, mogę znieść, iż krowy w osadzie nagle teleportują się na dach albo do łazienki. Mogę przymknąć oko na to, iż poczciwy pies Ochłap nagle zaczyna odpływać w siną dal w powietrzu (i to pieskiem). Zniosę przeciwników idiotów oraz kompanów wtopionych w ściany. Napiję się melisy i wytrzymam, gdy handlarze znowu nie będą mieli pieniędzy, a ja przecież nazbierałem bimbaliony kilogramów broni i pancerzy. Niewybaczalny problem pojawia się, gdy mam porozmawiać z istotną dla fabuły postacią, a ta sama się zastrzeliła. Może miała dość tego co się dzieje wokół?
Wywodzę się z zamierzchłych czasów, kiedy nikt choćby nie słyszał o „klatkach na sekundę”, a Lara Croft miała kanciaste walory płciowe, więc wiele niedoróbek wytrzymam. Jednak podejście Bethesdy mierzi niemiłosiernie.

Fallout 4 – o tym się nie mówi
Wiele mechanik jest upierdliwych do bólu, np. rozkładanie zebranych śmieci na surowce. Wnerwiają ekrany ładowania, windy jadące kilkadziesiąt sekund piętro wyżej oraz chaos w ekwipunku jak u cyganki w tobołku. Samouczka brak, więc mnóstwo mechanik łatwo przegapić, jak np. strzelanie do rzuconych granatów czy wykrywanie min z daleka. Nikt nie powie wam, iż zdobywając perka „samotny wędrowiec”, pies Ochłap nie liczy się jako towarzysz. jeżeli nigdy nie grałeś w Fallouta, nikt nie powie ci jak działa hakowanie komputerów, a to właśnie w nich kryją się najciekawsze historie w grze.
CZYTAJ WIĘCEJ: Recenzja serialu „Fallout” – Amazon zrzucił bombę atomową?

Fallout, czyli prosta gra o zabijaniu
Gra stała się zbyt łatwa? Kiedyś pancerz wspomagany był nagrodą za wielogodzinne trudy. Tym razem na pustkowiu wala się pełno tego żelastwa. Problemem są raczej rdzenie, które taką zbroję zasilają. I niestety, w takich pancerzach gra gwałtownie robi się zbyt prosta. jeżeli ktoś chce dostać wycisk, polecam tryb survival, w którym trzeba dbać o sen, jedzenie i spanie. Bez szybkiej podróży i ciągłego zapisywania gry. Miłego dostawania wpier***lu.
CZYTAJ WIĘCEJ: Wojna nuklearna. Możliwy scenariusz” – Annie Jacobsen. RECENZJA KSIĄŻKI. 72 minuty do końca świata
Grę uproszczono, najwyraźniej z myślą o nowych i młodszych graczach. Z typowej gry RPG, Fallout stał się shooterem z elementami RPG. Okrojono system perków, a ikoniczny system V.A.T.S. zepchnięto na drugi plan. jeżeli ktoś gra w Fallouta pierwszy raz, może choćby nie zorientuje się, iż taka opcja istnieje. Za to można gwałtownie dorwać potężne działko obrotowe, kryć się za osłonami albo siać zagładę wyrzutnią mini atomówek.

Pozbyto się choćby kultowego systemu karmy. Nasze czyny nie wpływają już tak bardzo na świat oraz relacje, a moralnych dylematów jest niewiele. Owszem, możemy zabić lub darować życie psychopacie, który morduje morderców. Możemy sprzedać eskortowane dziecko szemranemu typowi. Możemy współpracować z różnymi frakcjami, co chociaż gwarantuje zupełnie inną drogę do celu, to finał jest niemal identyczny i tak samo rozczarowujący. Ale spokojnie, przecież nie o fabułę w Falloutach chodzi.
CZYTAJ WIĘCEJ: Stare gry na PC – w to grali twoi starzy i pewnie dlatego urodziłeś się później [TOP 9]
Fallout 4 – po co ci fabuła? Historie w terminalach zaklęte
Fabuła – dlaczego wspominam o niej na końcu? Bo szkoda gadać. Nasz bohater, tuż po wybuchu wojny nuklearnej, zostaje zamrożony w krypcie. Budzi się 200 lat później i okazuje się, iż jego żonę zastrzelono, a dziecko porwano. Trzeba odzyskać syna i wymierzyć sprawiedliwość porywaczom z tajemniczego Instytutu. Nic specjalnego, i co z tego? Fabuła w Falloutach to rzecz drugorzędna.

Gdy w „Wiedźminie 3” każdy quest to małe dzieło sztuki, w Falloucie większość zadań pobocznych to chamskie kopiuj-wklej. Zabij, przynieś, zabij, przynieś, itd. Jest oczywiście kilka perełek jak chociażby pogoń za Łowcą, badanie Muzeum Czarnej Magii czy podążanie za radiowym sygnałem przez wyjałowione Morze Blasku. Pasjonujące jest poszukiwanie zaginionego patrolu i odkrywanie prawdy o tragicznej misji. Ciarki przechodzą, gdy nagle na pustkowiu natrafiamy na wrak samolotu pasażerskiego i odczytujemy czarną skrzynkę z nagraniem ostatnich chwil lotu. Szkoda, iż takich momentów w „Fallout 4” jest jak na lekarstwo. zwykle będziemy po prostu zabójczym kurierem.
Jak to Falloucie bywa, fabuła jest tylko pretekstem, by wyjść z krypty i włóczyć się po napromieniowanym pustkowiu. By grzebać w wielkiej piaskownicy i po prostu iść swoją drogą. By sprawdzić co jest za kolejnym wzgórzem i co to za budowla wyłoniła się na horyzoncie. I to jest prawdziwa siła Fallouta 4. Słuchając muzyki z lat 40. i 50. przemierzamy ruiny Bostonu, przeszukujemy opustoszałe osiedla i fabryki, przy okazji eliminując kolejne maszkary. To ty, graczu, piszesz najciekawsze historie.

Wątpię czy spędzisz w tej grze tyle czasu ile w „Fallout 2”. Jednak „czwórka” i tak jest czasożerną bestią. Poza uzależniającą eksploracją, jeżeli masz dodatkowe kilkadziesiąt godzin, możesz budować własną osadę, albo całą sieć osad. Godzinami możesz modyfikować bronie i pancerze. Aby zdobyć do tego surowce możesz dniami i nocami przeszukiwać zniszczony Boston, zbierając dosłownie wszystko: widelce, tostery, papierosy, ołówki, zabawki, puszki i butelki, Możesz przeszperać odlewnię albo fabrykę samochodów, szukając potrzebnej sprężynki i zębatki, by np. zmodyfikować karabin snajperski albo pistolet laserowy. Możesz! Później i tak okazuje się, iż uciułana góra stali, drewna i plastiku jest zbędna, ale ciężko odpuścić to upychanie pierdół po kieszeniach. Ciężko rozstać się z zebranym złomem i kolejne godziny mijają, gdy decydujemy co zachować, co przerobić, sprzedać lub wyrzucić. Nim się spostrzeżesz staniesz się złomiarzem z syllogomanią (patologiczne zbieractwo)… i co z tego? To twoja historia.
Po prostu MOŻESZ ale też NICZEGO NIE MUSISZ – i jak tu nie kochać Fallouta?

Nie ma znaczenia jak bardzo będę wieszał psy na grze „Fallout 4”. Znowu spędziłem z nią 80 godzin, których nie żałuję. I pewnie za kilka lat znowu udam się na pustkowie, znowu marudząc, ale jednocześnie świetnie się bawiąc. Oczyszczając kolejną jaskinię albo odkrywając kolejne budynki i szukając w nich puszek, jedząc szaszłyki z kretoszczura, wyłuskując historie z terminali, przymknę oko na to co złe.
Wojna nigdy się nie zmienia. Fallout też tak naprawdę się nie zmienia… i może to wcale nie tak źle?
Więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na
Facebooka i