Barbara Kowalewska: Jak daleko w przeszłość sięga pani umiłowanie literatury i filozofii? Jak to się stało, iż zaczęła pani łączyć obie te dziedziny?
Irmina Kosmala: Podczas studiów filologicznych w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Bydgoszczy (obecnie Uniwersytet Kazimierza Wielkiego) wykłady z filozofii prowadził prof. Marek Siwiec i to on był arystotelesowskim primus motor (pierwszym poruszycielem) ku pogłębianiu filozoficznej wiedzy. Sięgając natomiast jeszcze dalej pamięcią, na mój kolejny wybór studiów niewątpliwie wpłynął dr Wiesław Banach (postaci doktora i profesora znalazły się w moim debiucie, powieści „Złuda”). Spotkanie z nim było dla mnie niezwykłym intelektualnym doświadczeniem. Wiąże się z nim choćby pewna zabawna i zarazem symboliczna anegdota. Kiedy jako piętnastoletnia dziewczyna sprzedawałam na gnieźnieńskim targowisku sezonowe owoce, po mojej lewej stronie stał tęgi mężczyzna w dziurawej koszulce, sprzedający puste słoiki na zaprawy. Po prawej natomiast podręczniki szkolne sprzedawał Wiesław Banach. Łatwo można było ulec pokusie skupienia uwagi na głośnym mężczyźnie po lewej stronie, opowiadającym wszystkim wokół jakieś sprośne dowcipy. Ale można też było dokonać innego wyboru: wsłuchać się w niespieszną filozoficzną dywagację nieśmiałego, uczonego mędrca.

fot. D. Stube
W pewnym momencie Wiesiu zapytał mnie, czy zgodziłabym się porozmawiać o Nietzschem. Pomyślałam sobie, iż „o niczem” to zawsze łatwo porozmawiać, ale jednak lepiej o czymś. To w zasadzie on rozpoczął tę niezwykłą intelektualną rozmowę i w pewnym sensie dla mnie trwa ona do dziś, chociaż przyjaciel odciął się od świata, zaszywając się pośród ulubionych annałów w niedostępnej naszemu oku głuszy.
W każdym razie w wyniku tego spotkania wybrałam studia filozoficzne i napisałam pracę magisterską związaną z Fryderykiem Nietzschem. Na to, kim jestem niewątpliwie wpłynęły dwa wielkie autorytety. Tym drugim był prof. Roman Kubicki, patronujący „Złudzie” – książce, która powstała z pragnienia pisania, dzielenia się z czytelnikiem zdobytą filozoficzną wiedzą. Prof. Kubicki zarażał pasją swoich studentów; uwodził nas tym, w jaki sposób opowiadał o myślicielach, ich szkołach oraz złudnych poszukiwaniach kamienia filozoficznego, (symbolu duchowej przemiany i doskonałości), zamieniając każdy z wykładów w artystyczny happening. Z tego, co mi wiadomo, jego energia twórcza i pragnienie przekazywania wiedzy są do dziś tak samo silne i żarliwe.
Natomiast co do książek – jak każda młoda dziewczyna zaczytywałam się w młodości „Anią z Zielonego Wzgórza”. Na jej podstawie pokusiłam się choćby o napisanie podobnej książki z tragicznym, rzecz jasna, zakończeniem. Cieszę się, iż ten zeszyt się nie zachował. Pamiętam jednak, iż katowałam rodzinne otoczenie fragmentami rozdziałów, a życzliwi bliscy udawali, iż są nimi zachwyceni. I za to jestem im wdzięczna, bo dziś odczytuję ich zaangażowanie jako pewnego rodzaju doping, aby podążać twórczą ścieżką w przyszłości. Oczywisty był zatem dla wszystkich mój wybór studiów filologicznych. Jednak, co ciekawe, był to czas, w którym nie pisałam w ogóle.

fot. D. Stube
Można dziś powiedzieć, iż filologia polska okazała się kierunkiem, który zamknął mnie na twórczość, zabijał inwencję, poddając codziennej katordze schematycznego myślenia. W tym miejscu przypominają mi się znamienne słowa poetki Ewy Lipskiej, która podczas jednego z Festiwali Literackich „Preteksty” w Gnieźnie na przekorne pytanie Dawida Junga, redaktora naczelnego „Zeszytów Poetyckich” odpowiedziała ze znaną sobie swadą w głosie, iż dobrego poety nie zrodzą nigdy studia humanistyczne.
Najlepszy poeta posiada umysł ścisły, matematyczny – dodała. Być może dlatego do dziś najlepiej czuję się w prozie, na którą otworzyły mnie bardzo studia filozoficzne.
BK: Promując literaturę, prowadzi pani działalność krytycznoliteracką, ale też animatorską, organizując warsztaty. Jakie cele stawia pani sobie, pracując z ludźmi?
IK: Niezależnie od tego, czy jest to działalność krytycznoliteracka, warsztatowa, czy animacyjna, staram się przede wszystkim budować przestrzeń do dialogu: między tekstem a czytelnikiem, między autorem a odbiorcą, ale także – i to jest szczególnie ważne – między samymi uczestnikami spotkań. Moim celem jest nie tylko dzielenie się wiedzą, ale również inspirowanie do samodzielnego myślenia, do zadawania pytań, do odkrywania w literaturze nie samego piękna języka, ale też narzędzi do rozumienia świata i siebie.
W 2005 roku założyłam „Kuźnię Literacką” i przez piętnaście lat co sześć tygodni spotykaliśmy się w gronie kilkunastu osób, wybierając demokratycznie książkę do przeczytania, którą potem poddawaliśmy hermeneutycznej obróbce, polegającej na analizie metafor, symboli, struktury narracyjnej, kontekstu biograficznego autora, odniesień intertekstualnych czy filozoficznych. Często także kusiliśmy się o dokonanie próby uchwycenia „ducha epoki”, który w dziele rezonuje. Ulegaliśmy również pokusom zadawania pytań ontologicznych i etycznych, jakie tekst stawia. Pandemia mi to przedsięwzięcie literackich spotkań zabrała, po niej grupa już się nie odrodziła. Natomiast „Kuźnia Literacka” jako ogólnopolskie czasopismo literackie wychodzi przez cały czas online, z ciekawym składem redaktorek i redaktorów.

fot. D. Stube
Co do prowadzenia przeze mnie spotkań autorskich, staram się, aby za każdym razem stanowiły przestrzeń, w której literatura „dzieje się” tu i teraz – między słowem mówionym a słuchaczem, między autorem a publicznością. Buduję klimat zaufania, w którym rozmowa staje się czymś więcej niż wywiadem, zahaczając wręcz o rodzaj wspólnego doświadczenia. Dzięki temu uczestnicy nie tylko poznają książki, ale też wychodzą ze spotkań poruszeni i zainspirowani.
Wyjątkowość tych wydarzeń to także staranna oprawa – dobór gości, dbałość o jakość dyskusji, wrażliwość na słowo i szacunek dla publiczności. To nie są masowe eventy, ale intymne święta literatury, w których liczy się każda obecność i każda myśl. Dlatego zaangażowałam się we współorganizację lub pomoc organizacyjną ogólnopolskich wydarzeń kulturalnych, jak Festiwal Literacki PRETEKSTY, Królewski Festiwal Artystyczny czy Międzynarodowy Festiwal LITERATURA do POZNANIA.
BK: Pani wiersz znalazł się w antologii polsko-ukraińskiej „Kto wam pozwolił tak pięknie żyć?”. Jak to się zdarzyło, czy towarzyszyły temu jakieś spotkania z poetkami i poetami ukraińskimi?
IK: Do tego projektu zaprosił mnie mój wydawca, Dawid Jung, który był całkowicie odpowiedzialny merytorycznie i finansowo za tę niezwykłą antologię. Zaufałam mu, ponieważ ów człowiek posiada rzadką intuicję: tę szczególną zdolność odróżniania chwilowego efektu od poetyckiej prawdy, głębi i językowej odwagi. Kieruje się nie koniunkturą, ale mądrością: czyta nie tylko tekst, ale i kontekst; potrafi usłyszeć to, co dopiero zaczyna być mówione. Dzięki temu jego wybory są trafne, a zarazem znaczące zarówno dla literatury, jak i dla autorów oraz czytelników, którzy szukają w poezji czegoś więcej niż estetycznego uniesienia. Wydawca z takim wyczuciem i pasją to prawdziwy sprzymierzeniec poezji. Nigdy nie czułam się poetką, mogę powiedzieć, iż wiersze mi się „zdarzają”. Ale kiedy Dawid Jung zaaprobował mój utwór o tematyce wojennej, poczułam się wyróżniona, tym bardziej iż antologia skupiała wokół siebie przede wszystkim twórców z wielkopolskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, do którego wtedy jeszcze nie należałam.
BK: Stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego otrzymała pani na napisanie ostatniej części tryptyku powieściowego. Wszystkie trzy dzieją się w Wielkopolsce. Nie są to powieści zwyczajne. Jaki impuls popchnął panią do napisania „Złudy”?
IK: Po ukończeniu filologii, by kontynuować działalność literaturoznawczą, założyłam „Kuźnię Literacką”, ale zastanawiałam się również, co zrobić z wiedzą zdobytą na studiach filozoficznych. Od czasu do czasu mam możliwość przekazywania filozoficznej refleksji podczas wykładów, na które jestem zapraszana.

fot. D. Stube
Niedawno, bodajże dwa miesiące temu, w ramach III Międzynarodowego Festiwalu LITERATURA do POZNANIA, zostałam poproszona przez panią Joannę Gronikowską, dyrektorkę Biblioteki Publicznej w Witkowie, o poprowadzenie wykładu z okazji Roku Tischnera. Ale już wcześniej zastanawiałam się, w jaki jeszcze sposób wykorzystać pozyskaną wiedzę filozoficzną, i wpadłam na pomysł, iż przekażę pewne intrygujące mnie myśli czytelnikowi w swojej powieści.
By treść książki była wciągająca, trzeba było nieco „zmącić wodę”, wprowadzić konflikt emocjonalny między głównymi postaciami. Bohaterką „Złudy” uczyniłam więc młodą, ale zamężną dziewczynę, która bez pamięci zakochuje się w swoim wykładowcy. Skonfrontowałam ją z trudnym dylematem moralnym: być wierną przyrzeczeniu czy sercu? I co to znaczy w ogóle być wiernym w naszych czasach? Czy to słowo ma jeszcze jakieś znaczenie, czy może już się zdewaluowało? Czy gdy pięć lat temu głosowałam na jedną partię, a dziś na drugą, to przez cały czas jestem wierna sobie, czy nie? Czy gdy nie zgadzam się z tym, co mówią moi rozmówcy, ale nie chcę z nimi wchodzić w polemikę, to czy jestem wierna, czy zdradzam?
BK: Na czym zasadza się wobec tego kolejna część tryptyku, „Krótka historia nikczemności”?
IK: Druga część okazała się prequelem, przedstawia bowiem losy głównego bohatera „Złudy” – Apejrona – w młodości oraz wyjaśnia, dlaczego po latach wiódł samotne życie. To metaforyczne nazwisko (oznaczające z języka greckiego zaprzeczenie skończoności) stanowi hołd oddany mojemu wykładowcy filozofii, o którym wspominałam wcześniej. To dzięki niemu trzymam na półce kilkadziesiąt najważniejszych filozoficznych książek, wśród których dwa metry zajmują dzieła mojego ukochanego niemieckiego „popaprańca” – Fryderyka Nietzschego wraz z omówieniami, ale jest też cała półka poświęcona twórczości Leszka Kołakowskiego, Michała Hellera czy Zygmunta Baumana. W „Złudzie” poznajemy Apejrona w wieku czterdziestu lat, kiedy jest już ukształtowanym intelektualnie mędrcem, zajmuje się także psychologią i teologią. Jest piękny i mądry, ale samotny. W „Krótkiej historii nikczemności” dowiadujemy się, iż wcześniej dopuścił się wobec ukochanej pewnej niegodziwości i ponosi tego wyboru konsekwencje. Warto dopowiedzieć, iż patronami tej powieści są węgierski pisarz Sándor Márai oraz austriacki psychoterapeuta, twórca logoterapii Viktor Frankl.
BK: Trzecia powieść, pisana w ramach projektu stypendialnego, zamyka tryptyk. Jakiego rodzaju będzie to zamknięcie?
IK: Najnowszej książce nadałam roboczy tytuł „Spoina”. Dotyczyć będzie dalszych losów Apejrona. Rzecz dziać się będzie w ośrodku psychiatrycznym. Mieszkam w Gnieźnie i codziennie przejeżdżam obok Dziekanki (Wojewódzki Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych), pomyślałam więc, iż to tu ulokuję akcję powieści. Wybrałam Dziekankę, ponieważ to przestrzeń gęsta od znaczeń, emocji i przemilczeń. Architektura szpitala, jego historia i aura wyobcowania tworzą tło, które samo w sobie mówi więcej niż niejeden dialog. Dziekanka to nie tylko miejsce leczenia, ale również przestrzeń graniczna między normą a „nienormalnością”, między wolnością a izolacją, między światem zewnętrznym a tym, co głęboko ukryte w człowieku.

fot. D. Stube
Ten wybór nie był przypadkowy. Fascynuje mnie, jak instytucje totalne i totalitarne wpływają na jednostkę, jak organizują życie i tożsamość swoich mieszkańców. Dziekanka, z całym swoim bagażem społecznym i symbolicznym, stała się idealnym miejscem, by opowiedzieć historię o kruchości psychicznej, o etykietach i o walce o zachowanie człowieczeństwa w świecie, który często uzurpuje sobie prawo do decydowania, kto jest „zdrowy”, a kto „inny”.
Wybierając Dziekankę, chciałam również przywrócić pamięć o jej pracownikach, jak chociażby o niezwykłym polihistorze, doktorze Kazimierzu Filipie Wizem.
W swej powieści przeniosę czytelnika w trzy czasy: czas rzeczywisty, rzeczywisty wyobrażony oraz historyczny. Ten ostatni bardzo mnie wciągnął, ponieważ przypomni zagładę pacjentów Dziekanki w 1939 roku. To było ludobójstwo dokonane w ramach akcji T4, podczas której wymordowano około czterech tysięcy psychicznie chorych pacjentów (tak podają oficjalne źródła). Jak się przekonamy, eksterminacja ta stanowiła preludium do zbrodni Holokaustu, to tutaj bowiem naziści prowadzili pierwsze eksperymenty z użyciem technik gazowania, wtedy jeszcze w ciężarówkach. Przed tą zbrodnią, zwaną eufemistycznie „eutanazją”, w latach 1932–1939 Dziekanka szczyciła się najniższym współczynnikiem śmiertelności wśród chorych nie tylko w Polsce, ale jak podają źródła – w całej Europie. To w tych latach dyrektor ośrodka, prof. dr Aleksander Piotrowski, unowocześnił szpital, wprowadzając rewolucyjne zmiany. Usunął na przykład kraty w oknach, grube szyby oraz mury separujące oddziały – chcąc wyrwać pacjentów z więziennego stylu życia i przywrócić im poczucie godności. Ponadto zlikwidował izolatki, skórzane rękawice do krępowania, wiązki do zawijania pacjentów oraz łóżka siatkowe. Co ciekawe, już od 1919 roku wdrożył oryginalny program terapii zajęciowej polegającej na angażowaniu pacjentów w pożyteczną pracę oraz wprowadził terapie muzyczno-ruchowe i kulturalne.
BK: Kolejnym dyrektorem zostaje człowiek, który zmienił swoją postawę z dnia na dzień.
IK: Tak, po Piotrowskim w 1934 roku placówkę przejmuje Wiktor Ratka, kontynuując początkowo pracę poprzednika. I zaprawdę trudno nam to dziś pojąć, ale dokładnie 11 września 1939 roku, w chwili gdy Niemcy zajmują szpital, Ratka całkowicie zmienia swoją tożsamość, w jednej chwili z Polaka stając się folksdojczem. Nakłada zatem niemiecki mundur, karze tych, którzy używają języka polskiego, policzkuje publicznie polskich lekarzy, ale przede wszystkim wskazuje Niemcom pacjentów do zagłady. Początkowa chęć, aby o tym mordercy napisać, z dnia na dzień stała się moim wielkim imperatywem. Nie zamierzam jednak stworzyć postaci jednowymiarowej, oczywistej i przewidywalnej. Pragnę przyjrzeć się jemu ze wszystkich stron, obrócić jego duszę jak kulę, by móc zrozumieć, jak to się stało, iż ze świetnego lekarza, wydającego wartościowe naukowe artykuły stał się prawą ręką Hitlera w eksterminacji pacjentów na terenie całej Polski. Mogę jeszcze zdradzić, iż w mojej książce pojawi się także postać wielkiej artystki Olgi Boznańskiej, ale niech to, w jakim kontekście zostanie wykorzystana, pozostanie na razie dla naszego czytelnika tajemnicą.
BK: Na jakim etapie pisania jest pani teraz?
IK: Jestem w przełomowym momencie pracy nad książką: po intensywnym okresie researchu, zbierania materiałów, czytania źródeł i rozmów z ludźmi, którzy pomogli mi zrozumieć kontekst, a także zwiedzenia z przewodnikiem szpitala Dziekanka, wreszcie zaczynam pisać. Mam już solidne fundamenty: wiedzę, inspiracje i pomysł na konstrukcję całości. Teraz nadszedł moment, by przełożyć to wszystko na język opowieści: słowo po słowie budować świat, który dotąd istniał tylko w notatkach i wyobraźni. To ekscytujący etap, początek literackiej podróży, który możliwy jest do artystycznej realizacji dzięki projektowi stypendialnemu.



Irmina Kosmala – pisarka, publicystka, redaktorka polskiego czasopisma kulturalnego „Kuźnia Literacka”, które założyła w 2005 roku. Absolwentka filologii polskiej i filozofii. Debiutowała powieścią „Złuda” (2020), która rozpoczęła literacki tryptyk poświęcony psychologicznym i moralnym dylematom jednostki. Druga część, „Krótka historia nikczemności” (2024), ze wstępem prof. Romana Kubickiego, ugruntowała jej pozycję jako jednej z istotniejszych autorek literatury psychologicznej. Jest również autorką nagradzanej książki krytycznoliterackiej „Itinerarium, czyli przewodnik dla podróżnych” (2023).