Miesiąc temu z okazji premiery mojej książki spełniłem swoje wielkie marzenie – zagrałem jako winylowy didżej dla publiczności. Niektórzy z PT komcionautów zaszczycili mnie swoją obecnością, za co bardzo dziękuję.
Puszczałem głównie stare rzeczy, bo jestem starym człowiekiem, a poza tym chciałem nawiązać do pionierskich lat internetu. Średnią wieku na densflorze zresztą miałem raczej iksową niż milenialską.
Ubocznym skutkiem przygotowań było dorobienie się mikroobsesji na punkcie francuskiej piosenkarki Danièle Graule, występującej jako Dani. Zaczęło się od piosenki „La Machine” (1967), do której dorobiono proto-teledysk.
Na tle pozostałych „les ye-ye” (jak we Francji nazywano swojską odmianę rokendrola), Dani miała stosunkowo najbardziej drapieżny image. Wcielała się w „motocyklistkę”. Wiele jej piosenek nieźle znosi próbę czasu, „La Machine” można sobie wyobrazić w punkowym coverze.
Mam nadzieję, iż moi PT komcionauci dzielą przynajmniej jedną z tych trzech moich pasji – paleoinformatyka, francuski pop, archeologia rokendrola. Wszystkie spotykają się w tym teledysku – Dani występuje na tle komputera, który wygląda mi na IBM System 360 (skopiowany w naszym obozie jako RIAD R1).
Podmiotka liryczna kupiła sobie maszynę, która wprawdzie niczego nie potrafi robić, ale gdy się do niej wrzuci 20 centymów, odpowiada „bardzo dziękuję”. Maszyna ma mrugające lampki i przyciski, które doprowadzają podmiotkę do szału, ale mimo to już nie umie się rozstać z tą maszyną. Przy odrobinie dobrej woli możemy to uznać za proroctwo telefonów.
„Les ye ye” snobowali się na angloamerykańskość, miewali angielskie pseudonimy, nadużywali anglicyzmów, ale to było zjawisko francuskie jak żaba w berecie. Teksty pisali im francuscy poeci, były więc na wyższym poziomie literackim od ówczesnego anglojęzycznego rocka, z tym całym „gdy cię dotykam czuję się szczęśliwy w środku”.
Stety lub niestety, ci poeci wnosili do tego zjawiska cały bagaż swojego porypania. Wśród nich – król poezji i cesarz porypania, Serge Gainsbourg, któremu nie raz na blogasku składałem swe hołdy.
Dani nie była prominentną przedstawicielką „ye-ye”. Nie występuje w haśle w angielskiej wiki, autorzy skupili się na bardziej znanych wykonawczyniach.
Trochę lepiej jej szła kariera aktorki, ale tu też szczytowym osiągnięciem była drugoplanowa rola w „Nocy amerykańskiej” Truffaut (1973). Wtedy jeszcze mogło się wydawać, iż jest na wznoszącej fali kariery.
W 1974 miała reprezentować Francję w konkursie Eurowizji. Niestety, Francja wycofała się z konkursu z powodu żałoby po śmierci prezydenta Pompidou. Konkurs wygrała wtedy piosenka o kobiecie wyznającej komuś miłość przez osobliwe porównanie siebie do Napoleona kapitulującego pod Waterloo (rze co?).
Śpiewające ją Szwedki z wyżyn swoich srebrzystych koturnów tak naprawdę ogłaszały porażkę rokendrola i ye-ye. Nastała era cekinów, głupkowatej wesołkowatości i rymu „fire/desire”.
Ambitne piosenki z poetyckimi tekstami wygnano z Eurowizji. W 1965 nagrodę mógła dostać „Poupée de cire, poupée de son” z tekstem Gainsbourga, a w 1963 Demarczyk mogła wygrać w Opolu. Po „Waterloo” to wszystko już zesłano na wyspę świętej Heleny.
W 1975 Gainsbourg napisał dla Dani piosenkę „Boomerang”. To szczytowe osiągnięcie „ye ye”.
Gainsbourg zrymował tytułowy bumerang m.in. z komiksowymi onomatopejami „boom” i „bang”, a także ze słowem „dingue” (szaleństwo, gorączka, maligna). To miłosny dialog ludzi, którzy za dużo przeżyli, zbyt często krzywdzili, zbyt często byli krzywdzeni, ale ich serca przez cały czas biją.
Francuska telewizja była przerażona „Bumerangiem”. W czasach koturnów i cekinów po prostu nie ma miejsca na takie piosenki. Dani i Gainsbourg ostatecznie nigdy tego nie nagrali w duecie, powstały tylko demówki.
Ich kariery były już tymczasem na fali opadającej. Gainsbourg pogrążał się w ekscentryczności, a Dani walczyła problemami w życiu prywatnym. W 1976 nie proponowano jej już reprezentowania Francji w Eurowizji.
Jej kariera skończyła się, zanim się zaczęła. Z oczywistych powodów uwielbiam takie opowieści, stąd ta mikroobsesja – tak naprawdę raczej na punkcie „Bumerangu” niż „Maszyny”.
W 2001 piosenkę wreszcie poprawnie nagrano – i wykonano publicznie – z inicjatywy Etienne Daho, którym też się tu już kiedyś zachwycałem. Nie ma tego złego – w głosie pięćdziesięciosiedmioletniej Dani słychać te emocje, o których pisał Gainsbourg. Może ćwierć wieku wcześniej po prostu jeszcze nie była gotowa?
Zostawię państwa z tym arcydziełem.