"Emily w Paryżu" w 4. sezonie jest jak wczorajszy croissant – recenzja pierwszej części nowej serii

serialowa.pl 4 miesięcy temu

„Emily w Paryżu” powraca z nowymi odcinkami – historia panny Cooper trwa dalej, a wraz z nią miłosne i zawodowe zawirowania. Czy 4. sezon wciąż oferuje słodki eskapizm?

„Emily w Paryżu” to od początku serial cukierkowy, kolorowy, w pocztówkowy sposób pokazujący życie głównej bohaterki w mieście miłości. Taki już jego urok. Produkcja nie raz i nie dwa stawała w obliczu kontrowersji za sprawą wylewających się z niej stereotypów. 3. sezon sugerował, iż być może twórcy pomału zaczynają uczyć się na błędach – tylko czy kontynuują tę ścieżkę również w nowych odcinkach?

Emily w Paryżu w 4. sezonie funduje powtórkę z rozrywki

W 4. sezonie „Emily w Paryżu” (widziałam przedpremierowo pięć odcinków, czyli całą 1. część) oglądamy, jak tytułowa bohaterka (Lily Collins) zdaje sobie sprawę, iż darzy uczuciem dwóch mężczyzn. Gabriel (Lucas Bravo) spodziewa się dziecka z byłą, a Alfie (Lucien Laviscount) nie chce znać ukochanej po feralnej przemowie Camille (Camille Razat) z finału 3. sezonu. Na horyzoncie czekają też kolejne wyzwania zawodowe i pytanie, czy Emily uda się w końcu poukładać swoje życie.

Tak jak w poprzednich sezonach, „Emily w Paryżu” absolutnie nie jest ambitnym serialem – to słodka, lekka opowiastka, która ma służyć po prostu do odmóżdżenia. Podobnie jak w przypadku 3. serii, twórca serialu, Darren Star, trochę ogranicza sięganie po najgorsze stereotypy, zamiast tego serwując jeszcze większą dawkę pogmatwanych sytuacji w życiu Emily. Problem w tym, iż na tym etapie można gwałtownie odnieść wrażenie, iż oglądamy wciąż dokładnie to samo.

„Emily w Paryżu” (Fot. Netflix)

Strona fabularna zdecydowanie kuleje – finał 3. sezonu „Emily w Paryżu” zapowiadał wręcz koniec świata, jednak cliffhangery rozwiązują się w mgnieniu oka i już w 1. odcinku 4. sezonu możemy w sumie zapomnieć o tym, iż doszło do jakiejkolwiek afery. A jeżeli chodzi o perypetie w pracy, wydaje się, iż twórcy utknęli w jednym schemacie działania – pomysł na kampanię, wielki problem, który oczywiście musi rozwiązać Emily, szczęśliwe zakończenie sytuacji – i to samo od początku.

W tym wszystkim mamy jeszcze problemy miłosne bohaterki – która powtarza, iż może czas być singielką, jednak jest w postanowieniu bardziej niekonsekwentna, niż scenarzyści decydujący, w którym kierunku podąży historia. Miłosny trójkąt na tym etapie zaczyna być już naprawdę męczący i ma się wręcz ochotę potrząsnąć bohaterami, by w końcu się ogarnęli. To w końcu dorośli ludzie, a ich zachowanie przypomina akcje bohaterów komedyjki wyświetlanej na Disney Channel.

Emily w Paryżu w 4. sezonie udaje, iż jest dojrzalsza

Emily w tym sezonie stara się nie angażować w rzeczy, które jej nie dotyczą – przynajmniej tak deklaruje, jednak ostatecznie trudno brać jej słowa na poważnie. Cały świat wydaje się kręcić wokół bohaterki, której interwencja jest niezbędna, by wszystko wokół funkcjonowało prawidłowo. I choć początkowo można było uwierzyć, iż coś się zmieni, ostatecznie na tym etapie przydałoby się, by twórcy wpadli na jakiś inny pomysł zamiast stale powtarzać motywy z poprzednich serii.

„Emily w Paryżu” (Fot. Netflix)

Nowością w tym sezonie jest sięgnięcie po nieco trudniejsze tematy – ponieważ wprowadzony zostaje motyw molestowania seksualnego w świecie mody. Wątek nieco tonuje cukierkowy świat serialu, wnosząc do niego kapkę realizmu, jednak na dłuższą metę cała kwestia rozwiązuje się gwałtownie i koniec końców brakuje głębszego zaznaczenia problemu. Darren Star jedynie przejechał po powierzchni tematu – a szkoda, ponieważ był tutaj potencjał, aby głośno powiedzieć coś ważnego.

Nieco świeżości wnosi także wątek Mindy (Ashley Park), która od początku stanowi jasny punkt serialu – nie raz i nie dwa rzuca inteligentnymi żartami, a jej perypetie są miłą odskocznią od całego galimatiasu Emily – Alfie – Gabriel – Camille. Park lśni w roli i widać, jak wiele ma do zaoferowania jako postać, która nie tylko jest lojalną przyjaciółką, ale potrafi walczyć o swoje. Tak jak w poprzednich seriach, na ekranie błyszczy także Philippine Leroy-Beaulieu, która jako Sylvie kradnie każdą scenę, w której jest. Wątek Sylvie i jej męża (Arnaud Binard) pokazuje piękne, dojrzałe uczucie i przypomina, iż miłość nie jest zarezerwowana tylko dla młodych.

Emily w Paryżu w 4. sezonie to znajoma opowiastka

Wizualnie „Emily w Paryżu” ponownie zachwyca, przynajmniej jeżeli lubicie ładne pocztówki. Paryż znów gra najbardziej romantyczne miasto na świecie, a twórcy doskonale wiedzą, jak przedstawić je w jak najlepszym świetle – aż ma się ochotę wskoczyć w samolot i przejść się po lokacjach, w których kręcono serial. Piękne kostiumy, przyjęcia, eleganckie restauracje – produkcja serwuje dobrze znany blichtr, a na ładne rzeczy po prostu miło popatrzeć i oderwać się od rzeczywistości.

„Emily w Paryżu” (Fot. Netflix)

Zgodnie z zapowiedziami aktorów, w nowych odcinkach jest nieco więcej pikanterii i trzeba przyznać, iż sceny kłótni Emily i Gabriela są jednymi z ciekawszych. Pomaga to uwolnić napięcie, dodatkowo Lily Collins i Lucas Bravo wyraźnie świetnie współgrają przed kamerą, przez co przyjemnie się ich ogląda. Szkoda z kolei przyjaźni Alfiego i Gabriela – Lucien Laviscount i Bravo mieli ze sobą świetną chemię i nieco brakuje jej w nowych odcinkach.

Po obejrzeniu pierwszych pięciu odcinków można powiedzieć, iż 4. sezon „Emily w Paryżu” w pewnym sensie jest powtórką z rozrywki i za wiele nie wnosi. Pozostaje mieć nadzieję, iż druga połowa sezonu podniesie poprzeczkę, a być może coś nowego wniosą zapowiadane rzymskie wakacje. „Emily w Paryżu” to wciąż miły serial, przy którym łatwo się zrelaksować i zapomnieć o świecie, ale w tym momencie zaczyna już przypominać wczorajszy croissant – wciąż jadalny, ale trochę suchy i bez smaku.

Emily w Paryżu – sezon 4 już dostępny na Netfliksie

Idź do oryginalnego materiału