Dwie twarze samotności

polregion.pl 2 godzin temu

Łucja stoi przed lustrem, przygryzając dolną wargę. Palce nerwowo układają kosmyk włosów, tworząc idealny kok jakby od tego zależało coś ważnego.

Trzydzieści pięć lat. W reklamach to kwitnący wiek, w prywatnych notatkach kryzys. Udana kariera, przytulne mieszkanie w centrum Warszawy, przyjaciółki, które w każdej chwili mogą z nią omawiać wszystko od globalnej polityki po nowy odcień kremu nawilżającego.

Wieczorem, kiedy drzwi zamykają się, a telefon milknie, cisza narasta niczym fale. Staje się głośniejsza niż szum miasta za oknem.

Znów randka wzdycha, oceniając swój odbity sylwet.

Elegancka sukienka, dopasowana, ale nie prowokująca. Delikatny makijaż wystarczający, by podkreślić oczy, ale nie wyglądać na wymuszonego. Szpilki wysokie, ale nie tak, by wydawać się desperacką. Wszystko dopięte na ostatni guzik, jakby szykowała się nie na spotkanie z człowiekiem, a na egzamin, w którym ocenią ją według surowych kryteriów.

Wie, czego pragnie. Nie tylko związku ale prawdziwej miłości. Takiej, co wnika w najgłębsze zakamarki duszy, gdzie nie potrzeba słów, a wystarczy jeden wzrok, jedno dotknięcie, by zrozumieć się bez rozmowy. Za każdym razem, gdy w kawiarni lub restauracji siada przed nią nowy mężczyzna, w głowie rozbrzmiewa kwaśny, szyderczy głos:

A co jeżeli będzie jak poprzedni?

Ostatni. Ten, z którym prawie uwierzyła, iż to to. Ich relacja rozpada się na codzienności, na jego niechęci do mówienia o uczuciach, na jej próbach naprawić, zrozumieć, dopasować się. Przeczytała dziesiątki książek psychologicznych, notatniki z warsztatów wypełniła marginesami. Rozkładała każdy błąd niczym skomplikowane równanie. Im więcej rozumiała, tym większy był lęk przed ponownym otwarciem się.

Czy nie chcę za dużo? szepcze, patrząc na ekran telefonu.

Nowa wiadomość. Ten sam interesujący facet z portalu randkowego inteligentny, z dobrym poczuciem humoru, bez czerwonych flag w profilu. Łąka się uśmiech, ale usta natychmiast marszczą się w cienką linię.

Co jeżeli rozczaruje? myśli.

I znowu pustka. Noc, cisza, lustro. Pytanie, na które jeszcze nie ma odpowiedzi.

Kornelia zasiada w rogu ulubionej kawiarni, gdzie miękkie fotele przyjmują kształt ciała, a aromat świeżo zmielonej kawy miesza się z wonią wanilii. W ręku przegląda nową książkę, palce czasem zatrzymują się na szczególnie trafnych fragmentach, pozostawiając ledwo dostrzegalne zagięcia w rogu stron.

Czterdzieści dwa lata. Liczba w paszporcie, nic więcej. Wewnątrz jednak kipiąca energia to uczucie, iż najważniejsze przygody dopiero przed nią.

Kornelio, znowu sama? głos przyjaciółki wyrywa ją z lektury. Ania, po pracy zmęczona, już macha kelnerce, zamawiając swój stały latte z syropem.

Kornelia odkłada książkę, odsłaniając okładkę z jaskrawą abstrakcją. No tak odpowiada spokojnym uśmiechem, niczym tafla jeziora w bezwietrzną noc ale nie czuję się samotna.

Zauważa zdziwione spojrzenia znajomych, przypadkowych przechodniów. Jak to możliwe, iż atrakcyjna, inteligentna, interesująca kobieta jest sama? Nie tłumaczy już tego. Miłość nie przychodzi w oczekiwaniu na księcia, ale w porannym espresso na balkonie, w spontanicznych wycieczkach nad Bałtyk, w projektach zawodowych, które rozpalają oczy. W przyjaciołach, którzy znają ją prawdziwą bez masek i udawania.

Ten przystojniak z zeszłego tygodnia? mruga Ania, machając łyżką po deserze. Ten, co zaprosił cię na koncert jazzu? Kochasz jazz!

Ładny, śmieje się Kornelia, a w jej śmiechu nie ma ani centymetra napięcia. Ale nie chcę dopasowywać się do cudzych oczekiwań. Zatrzymuje się, patrząc, jak kelnerka delikatnie stawia przed Anią kubek z pianką. jeżeli on zechce być blisko, niech się przyśpieszy. Ja już jej palce odnajdują adekwatną stronę w książce idę tam, dokąd zmierzam.

Samotność? To słowo nie pasuje. To wolność lekka jak letni podmuch, mocna jak korzenie starego dębu. Wolność wyboru, dokąd jutro skręcić. Wolność budzenia się i zasypiania w zgodzie ze sobą. Wolność po prostu być.

Łucja zamyka drzwi, powoli zdejmuje szpilki i siada na brzegu łóżka. Wieczorowa sukienka, jeszcze pachnąca obcym perfumem i restauracyjnymi aromatami, nagle wydaje się absurdalna. Randka przebiegła dobrze elegancki rozmówca, interesujące tematy, wykwintne dania. Kiedy jednak mężczyzna próbował wziąć ją za rękę, coś się w niej zacięło. Nie strach, a po prostu zrozumienie. Kolejny miły, inteligentny, odpowiedni facet i znowu lodowata pustka w sercu.

Podchodzi do okna, przyciska dłoń do zimnego szkła. Miasto lśni światłami, gdzieś życie pulsuje, ludzie spotykają się i rozstają. Ona stoi w centrum swojego idealnego mieszkania, otoczona drogimi rzeczami, i czuje się zagubiona.

Dlaczego jest tak ciężko? szepcze swojemu odbiciu w ciemnym szkle. Pytanie wisi w powietrzu, jak zawsze, bez odpowiedzi.

Tymczasem na drugim końcu Warszawy Kornelia rozciąga się w plecionym krześle na balkonie. W jednej ręce kieliszek czerwonego wina, w drugiej papieros, na który pozwala sobie raz w miesiącu. Nocny wiatr muska jej rozwiane włosy, a z głośników płynie zmysłowy jazz.

Zamyka oczy, pozwalając muzyce otulić się. Nie ma myśli o nieudanych randkach ani niespełnionych marzeniach. Tylko teraźniejszość cierpki smak wina na ustach, chłód nocnego powietrza, odległe światła miasta, jak rozsypane klejnoty.

Kornelia nie czeka na księcia. Wie już, iż żaden bajkowy bohater nie uczyni jej szczęśliwszą niż ona sama. Każda wieczór, każdy wschód słońca, każda minuta jej życia należy wyłącznie do niej. I nie ma w tym samotności jest absolutna, porywająca wolność bycia sobą.

Unosi kieliszek w milczącym toaście za siebie, za tę noc, za całe swoje niezwykłe życie. Królowej nie potrzeba tronu jej królestwo znajduje się tam, gdzie czuje się szczęśliwa. Dziś to balkon jedenastego piętra, kieliszek dobrego wina i gwiazdy, które rozświetlają nocne niebo.

Dwie kobiety. Dwie rzeczywistości. Łucja i Kornelia. Mieszkają w tym samym mieście, oddychają tym samym powietrzem, ale żyją w zupełnie innych wymiarach.

Łucja idzie przez życie z wyciągniętą ręką w jej dłoniach pusta przestrzeń, którą desperacko próbuje wypełnić. Każda randka, każde nowe spotkanie to próba znalezienia kogoś, kto w końcu da jej to, czego tak bardzo brakuje: poczucia bycia potrzebną, ciepła, przynależności. Wierzy, iż miłość to coś zewnętrznego, co przyjdzie i uczyni ją całością. Im intensywniej szuka, tym większą pustkę odczuwa wewnątrz.

Kornelia kroczy przez życie z rozpostartymi ramionami nie dlatego, iż czeka, aż ktoś je wypełni, ale dlatego, iż jej świat już jest pełen. Pełen wrażeń, wolności, cichej euforii z prostych rzeczy. Nie szuka miłości ona ją emanuje. Dlatego ludzie przyciągają się do niej, bo przy niej jest łatwo. Nie czeka na księcia, nie buduje zamków w powietrzu po prostu żyje. W jej życiu jest miejsce na wszystko: samotność, spotkania, rozstania i nowe drogi.

Może ich ścieżki kiedyś się skrzyżują. Może Łucja pewnego dnia zrozumie, iż pustka nie wynikała z braku miłości, ale z braku umiejętności kochania samej siebie. Może Kornelia spotka osobę, która nie będzie wymagała od niej zmiany, a po prostu pójdzie obok, nie naruszając jej harmonii. A może nie.

Już teraz ich historie to dwa różne odpowiedzi na to samo pytanie.

Miłość nie przychodzi do tych, którzy jej szukają. Przybywa do tych, którzy już żyją otwartym sercem nie czekając, ale potrafiąc dawać.

Wtedy okazuje się, iż najważniejsze nie jest znalezienie kogoś, kto wypełni pustkę, ale nauczenie się być pełnym samemu. Bo dopiero wtedy miłość przestaje być ratunkiem staje się po prostu szczęściem.

Idź do oryginalnego materiału