DWANAŚCIE KRZESEŁ. Niesłusznie zapomniany film Mela Brooksa

film.org.pl 10 miesięcy temu

Mel Brooks (a adekwatnie Melvin Kaminsky) zapisał się na kartach historii filmu złotymi zgłoskami już za sprawą pierwszego dzieła. „Producenci” (ang. „The Producers”) z 1968 roku dali mu Oscara za scenariusz. Historia podupadłego brodwayowskiego producenta, który wraz z młodym księgowym postanawia wystawić kiepską sztukę („Wiosna dla Hitlera”) i zniknąć z pieniędzmi, skrzy się błyskotliwym dowcipem oraz wyrazistymi rolami Zero Mostela, Gene’a Wildera i Kennetha Marsa. Nie dziwi zatem, iż wyczekiwano kolejnego filmu spod jego ręki.

Ten Brooks zaprezentował dwa lata później. Tym razem zainspirowała go literatura rosyjska, a dokładniej powieść „Dwanaście krzeseł”, napisana przez Eugeniusza Pietrowa oraz Ilja Ilfa. Akcja rozpoczyna się w porewolucyjnej Rosji, w 1923 roku. Intryga toczy się wokół poszukiwań tytułowych dwunastu krzeseł, w których pewna szlachcianka ukryła, ze strachu przed bolszewikami, drogocenne rodzinne klejnoty. Na łożu śmierci kobieta zdradza tę tajemnicę swojemu synowi, Ippolitowi Worobianinowi (Ron Moody). niedługo dowiadują się o niej również udzielający chorej ostatniego namaszczenia pop Fiodor (wyborny Dom DeLuise) oraz sympatyczny naciągacz Ostap Bender (Frank Langella). Rozpoczyna się wyścig w celu odnalezienia krzeseł, co nie będzie łatwe, zważywszy na to, iż meble zostały skonfiskowane przez radzieckie władze.

Bohaterowie, nieustannie oszukując się nawzajem, przemierzają więc pogrążony w chaosie kraj, próbując dociec, gdzie znajdują się krzesła. Całość stanowi fantastyczną komedię pomyłek, a trójka głównych bohaterów prezentuje odmienne postawy ludzkie (oczywiście ukazane w krzywym zwierciadle): Moody jest świetny jako pazerny typ Worobianinow, Frank Langella odtwarza z charakterystycznym wdziękiem postać cwanego i wygadanego, niepozbawionego jednak cech amanta, łotrzyka Ostapa Bendera, natomiast Dom DeLuise (od tego filmu jeden ze stałych współpracowników reżysera) koncertowo wcielił się w sympatycznego, choć nieuczciwego popa Fiodora. Wystarczy, iż duchowny pojawi się na ekranie, by swoimi gestami, mimiką i intonacją całkowicie rozbroić i rozśmieszyć.

„Dwanaście krzeseł” Brooksa to nie pierwsza próba przeniesienia tej historii na ekran kinowy. Popularna w Rosji książka co najmniej kilka razy znalazła drogę na taśmę filmową. Wersja amerykańskiego reżysera jest relatywnie wierna oryginałowi, choć nie obyło się bez pewnych zmian, na przykład w zakończeniu, które w tekście wybrzmiewa znacznie bardziej ponurą nutą (wszelako stonowaną później przez samych autorów w sequelu powieści, „Złote cielę”). Muszę też przyznać, iż filmowe „Dwanaście krzeseł” jest dla mnie o wiele lepsze, niż powieściowy prekursor.

Wypada zaznaczyć, iż ukazana na ekranie codzienność porewolucyjnej Rosji została nieco złagodzona względem rzeczywistości. Na pierwszy plan wysuwają się raczej chaos i biurokratyczne absurdy (na przykład specjalny wydział tajnej policji, zajmujący się skonfiskowanymi meblami), niż brutalne czystki, czy ludzkie tragedie. Siłą rzeczy również, coś co dla Amerykanów stanowi egzotykę, dla nas, z racji położenia geograficznego oraz, chcąc nie chcąc, bliskości kulturowej i wspólnej historii, będzie bardziej swojskie i namacalne.

W film wprowadza, napisana przez Mela Brooksa, piosenka „Hope for the best, expect the worst”, stylizowana na ludowe pieśni rosyjskie. Reżyser posiadał ciągoty musicalowe (romansował zresztą z Broadwayem) i zawarł podobne wstawki w większości swoich filmów (a nakręcił ich jedenaście). W odróżnieniu jednak od pozostałych tytułów Brooksa, „Dwanaście krzeseł” wydaje się nieco zapomniane. Niesłusznie, bowiem znajdziemy tu wszystkie charakterystyczne dla reżysera chwyty, zarówno komediowe, jak i narracyjne. Film jest swoistą meta-kontynuacją „Producentów” – tam twórca wykpiwał nazistów i reżim hitlerowski, tutaj dostaje się bolszewikom i komunizmowi.

Warto dać szansę „Dwunastu krzesłom”, by skonfrontować wizję amerykańskiego reżysera (o polsko-żydowskich korzeniach) z naszym, „lokalnym” postrzeganiem tamtych czasów. Ja Brooksa biorę w ciemno i zawsze będę polecał jego twórczość.

Idź do oryginalnego materiału