Duchy tożsamości

filmweb.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: plakat


Paul Gauguin w tytule swojego słynnego obrazu oraz Marek Grechuta w początkowych wersach jednej ze swoich piosenek pytali: "Skąd przychodzimy, kim jesteśmy, dokąd idziemy?". Niepewność dotycząca własnej tożsamości dręczy, nie daje spokoju, wpisuje nas w definicję człowieka jako poszukującego autokreacji i osobistej autonomii. Według Ericha Fromma obowiązek życia nakłada obowiązek stania się sobą, odkrywania i rozumienia swojego potencjału. Czy można z niego zrezygnować? W swoim najnowszym filmie, pokazywanym w canneńskim konkursie głównym "Marcello Mio", czołowy francuski reżyser Christophe Honore podejmuje przewrotną grę z tymi dylematami, serwując widzom przełamującą granicę fikcji opowieść o duchach przeszłości i ulotności własnej tożsamości.

Chiara Mastroianni
  • Les Films Pelléas

Karierę Chiary Mastroianni trudno nazwać nieudaną czy marginalną, aktorka, poza zasiadaniem w jury Cannes i Wenecji, występowała u wielkich, m.in. Lisandra Alonso ("Eureka"), Claire Denis ("Podłość"), Manoela de Oliveiry ("List") czy Raoula Ruiza ("Czas odnaleziony") i niemal rokrocznie tytuły z jej udziałem goszczą w konkursach czołowych festiwali. Jednak gdy oboje twoi rodzice należą do wąskiego grona najbardziej legendarnych osób aktorskich w historii, to czy kiedykolwiek tak naprawdę możesz czuć się zawodowo spełniona? Czy da się nie walczyć z poczuciem bycia porażką i syndromem oszusta? Wszak wszyscy, którzy nazwą cię "nepo baby", de facto będą mieli rację! Trudności przy pisaniu o "Marcello Mio" sprowadza zastosowany tu artystyczny zabieg – niemal wszyscy aktorzy grają samych siebie, co naturalnie stwarza pokusę, by patrzeć na filmową rzeczywistość przez pryzmat warsztatu skojarzeniowego z "realnymi" alter-ego bohaterów, a co gorsza, by transponować filmowe wydarzenia na świat faktyczny. Wieloletnia przyjaźń i zawodowa kooperacja między Mastroianni a Honorem sprawia, iż podjęta przez nich szarada zdaje się niezwykle psychologicznie autentyczna, a przy tym płynna i naturalna. Fakt, iż wszyscy zaangażowani śmieją się z własnego środowiska, dodaje całości pewnego ciepła i zrozumienia, a przy tym celności i poczucia dopuszczania widzów do świata normalnie dla nich zamkniętego, przywodzi to na myśl na przykład rewelacyjne "Party" Sally Potter, gdzie Brytyjka zaglądała za kotarkę bliskich jej posiadówek zamożnych i intelektualnych labourzystów.

Benjamin Biolay, Nicole Garcia, Fabrice Luchini, Catherine Deneuve, Melvil Poupaud, Hugh Skinner
  • Jean-Louis Fernandez

Wszystko zaczyna się od nocnej wizji w lustrze, gdzie na Chiarę zza zwierciadła zamiast jej twarzy spogląda ta należąca do ojca, a czarę stresu, w kierunku psychicznego załamania, przelewa uwaga reżyserki Nicole Garcii, która podczas castingu mówi protagonistce – "Chcę Mastroianniego, nie Deneuve". Nieślubna córka Marcella Mastroianniego (którego setna rocznica urodzin zbiega się z premierą filmu) i Catherine Deneuve pęka. Zakłada męski garnitur, perukę, zmienia make up, każe do siebie mówić per Marcello – duch ojca ją opętał i z jego pomocą wyrusza na chaotyczną podróż przez uliczki Paryża i Rzymu w celu odnalezienia samej siebie. W misji tej wspiera ją Fabrice Luchini, nestor francuskich ekranów, który na stare lata zajmuje się głównie komedią absurdu i samoupokorzenia (np. w filmach Brunona Dumonta). Ich nocne spacery i dialogi przeplatają faktograficzną rzeczywistość i tą z ról filmowych, na przykład gdy Luchini mówi, iż był zdradzanym mężem Deneuve, aby pokazać, iż podobnie jak Chiara ma z nią niejednoznaczne wspomnienia i emocje, chociaż wydarzyło się to tylko w "Żonie doskonałej" François Ozona. Rzeczywistość urojona Chiary i rzeczywistość filmowa aktorów zostają tu zrównane, gdy obie stanowią kreację, która tak naprawdę nie różni się niczym od "prawdziwego" życia.

"Marcello Mio" to tak naprawdę opowieść o duchach. Zjawach przeszłości, które nas nawiedzają, niepokoją, ale też dają ukojenie. Przechodzą do naszego świata przez lustra, wypełzają ze wspomnień niczym Sadako z telewizora w serii "Ring". ale nie jest to dobre porównanie, duchy te nie są naszymi wrogami, nie opętują nas, by dokonać zagłady, ale bardziej w duchu twórczości studia Ghibli, towarzyszą nam i obserwują. Blisko zaprzyjaźniony z kiczem Christophe Honore nie lęka się sięgać w tym filmie po włoski realizm magiczny niby z Felliniego czy najnowszych filmów Sorrentino. Cała produkcja wzięta jest w nawias onirycznej baśni, z postaciami i elementami fantastycznymi przecinającymi szlaki i współobecnymi z tym, co rzeczywiste. Zatem mumblecore'owa niemal kłótnia byłych kochanków gwałtownie przerodzić może się w podróż za białym królikiem (w tym przypadku burym psem) – w głąb koszar, niby z "Pięknej pracy" Claire Denis lub na Pont Nuef, gdzie będzie można uratować przed samobójstwem potencjalnego kochanka. Gdy będzie zaś trzeba zanurzyć się we wspomnieniach, obraz może stać się na chwilę monochromatyczny, póki dzwoniąca komórka nie zepsuje całego klimatu.

Melvil Poupaud
  • Jean-Louis Fernandez

Takie filmy bardzo łatwo wyśmiać, wskazać na kuriozalną ckliwość fabularnego premisu, wypunktować, iż zdjęcia nie wyglądają tak dobrze jak w topowym polskim kinie, a tak w ogóle to wszystko głupie i płytkie. Sprawy nie ułatwiają dialogi, wraz z kolejnymi rozważaniami, czym tak naprawdę jest ludzka osobowość, analizą inherentnego kłamstwa wpisanego w akt autokreacji czy terroru ról, w jakie jesteśmy wciskani przez społeczeństwo. ale tę kuszącą maskę z ironii i dystansiku warto opuścić, dać szansę temu co kanciaste, może trochę naiwne czy plastikowe, ale przede wszystkim szczere. Bo "Marcello Mio" to film szczery, niekryjący się za gardą fałszywej poprawnej i wyestetyzowanej szczerości, która tak chętnie nawiedza kino festiwalowe i niezależne. Zamiast tego otwarty na to, jak tani i wydumany może się wydawać. Wszak, czy dramaty, koszmary i wątpliwości, które dławią nasze dusze, zobaczone z boku byłyby jakkolwiek bardziej wyrafinowane?
Idź do oryginalnego materiału