Droga teściowo, zapraszamy na nasz rozwód!

newskey24.com 4 dni temu

Droga teściowa, zapraszam Cię na nasz rozwód!

Gdy syn otworzył drzwi swojego mieszkania w Krakowie, Halina Stanisławowa, przekraczając próg, zapytała z niepokojem w głosie:

— Jesteś sam?

— No tak… — zdziwił się Marek.

— A gdzie Kasia?! Już wyszła? Koniec? — głos teściowej drżał ze wzburzenia.

— Mamo, o co ci chodzi? — Marek wzruszył ramionami, nie rozumiejąc pytań.

— Więc się spóźniłam… — Halina Stanisławowa westchnęła ciężko, przeszła do salonu i usiadła na brzegu kanapy, jakby bała się zająć za dużo miejsca. — Za późno przyjechałam…

— Mamo, co się stało? — Marek zaniepokoił się, czując, jak w piersi rośnie niepokój.

— A ty chcesz powiedzieć, iż wszystko w porządku?! — rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, jakby ukrywał jakąś straszną tajemnicę.

— A co niby miało być nie tak? — Marek był zdezorientowany.

— Synu, wyjaśnij mi natychmiast, co to za bzdury?! — Halina Stanisławowa sięgnęła do torby, wyciągnęła pocztówkę z więdnącą różą i stanowczo podała Markowi. — Dziś rano znalazłam to w swojej skrzynce. Zaproszenie na rozwód!

Marek wziął kartkę, przebiegł wzrokiem po tekście wypisanym starannym charakterem: „Droga teściowa, zapraszam Cię na nasz rozwód! Twoja synowa Kasia.” Zastygł, nie wierząc własnym oczom.

— Mamo, naprawdę myślisz, iż to prawda? — spytał, próbując ukryć zmieszanie.

— A może sama to sobie napisałam?! — Halina Stanisławowa załamała ręce, a jej głos drżał z obrazy i złości.

— Nie, tylko… Kasia? Serio?

— Jaka Kasia?

— No, twoja synowa…

— Marek, dość kręcenia! Mów, jak jest! Macie już rozwód? Minął ledwie rok od ślubu! Gdzie ona jest?

— Mamo, uspokój się, wszystko w porządku. Kasia jest w pracy… chyba. Rano było normalnie. To pewnie tylko żart. Pewnie przez tę zupę…

— Żart? Przez zupę?! — Halina Stanisławowa spojrzała na syna, jakby kompletnie zwariował. — Mówisz, iż można tak żartować?!

— No tak, przez zupę — Marek niepewnie podrapał się po głowie. — Wczoraj pierwszy raz ugotowała. Powiedziałem, że… nie wyszło najlepiej. Nie tak, jak u ciebie.

— I co dalej? — teściowa zmrużyła oczy, przeczuwając, iż sprawa zmierza ku dramatowi.

— Wpadła w złość, chciała wylać zupę. Potem powiedziała, iż nie będzie gotować, dopóki wszystkiego nie zjem. No to ja rzuciłem, iż jak przestanie gotować, to złożę się na rozwód. Żartem…

— Żartem?! Mówisz jej o rozwodzie — żartem?! — Halina Stanisławowa zerwała się z kanapy, jej oczy błyszczały gniewem.

— Później tłumaczyłem, iż żartowałem, ale kłótnia się rozpętała…

— Wszystko jasne, cały w ojca! — ruszyła zdecydowanie do kuchni. — Gdzie ta zupa? Przynieś ją tu!

— Po co? — Marek był zdezorientowany.

— Będziemy jeść. Zrozumiałeś?

— Mamo, ale ona niesmaczna…

— Zaraz ci pokażę „niesmaczna”! Do kuchni, żywe słowo!

Halina Stanisławowa stanowczo znalazła garnek, postawiła na kuchence, włączyła gaz.

— Chodź tu! — jej głos brzmiał jak rozkaz dowódcy.

— Mamo, no… — Marek próbował się sprzeciwić, ale urwał pod jej twardym spojrzeniem.

— I jeszcze klucze!

— Po co? — zastygł w bezruchu.

— Przynieś, mówię!

Marek, z pochyloną głową, przyniósł klucze. Matka schowała je do kieszeni swojej starej kurtki.

— Siadaj do stołu! — rozkazała, nalewając zupę do misek.

Pierwsza wzięła łyżkę i zaczęła jeść, nie odrywając wzroku od syna. Marek niechętnie poszedł w jej ślady.

— I to ty nazywasz niesmacznym? — Halina Stanisławowa uniosła brew, kończąc swoją porcję. — Zupa jak zupa!

— No, u ciebie i tak lepsza… — mruknął Marek, bawiąc się łyżką.

— Ja gotuję od trzydziestu lat! A twoja żona dopiero się uczy! Bierz łyżkę i jedz, póki gorąca!

Przez pięć minut przy stole panowała cisza, przerywana tylko dźwiękiem łyżek. Gdy Marek skończył, wyciągnął rękę:

— Mamo, już. Oddaj klucze.

— Nie oddam. — Halina Stanisławowa uśmiechnęła się przebiegle. — Najpierw zadanie domowe.

— Jakie zadanie? — Marek oniemiał.

— Na półce jest książka „Kulinarne arcydzieła dla rodziny”. W niedzielę przyjdziemy z ojcem. Ty ugotujesz trzy dania z tej książki!

— Ja?! — Marek prawie się zakrztusił. — Mam przecież żonę!

— Nie, synku. Żona może ci pokroi cebulę. A cała reszta to twoja robota. A ja pochwalę jej zupę. A ty… Rozwód mu się marzy! Chcesz, żeby było jak z twoim ojcem? — żyj z żoną dwadzieścia lat, wtedy pogadamy!

— Rozumiem… — burknął Marek, spuszczając wzrok.

— I żadnych wymówek! A jeżeli spróbujesz się wykręcić — ojciec cię oporządzi. Wiesz, jak lubi dobrze zjeść…

Halina Stanisławowa wstała od stołu, rzucając na syna ostatnie stanowcze spojrzenie. W duszy burzyło się pytanie: jak uchronić tę młodą rodzinę przed głupimi błędami? I jak nauczyć syna, iż miłość to nie tylko żarty, ale też umiejętność doceniania się, choćby jeżeli zupa jest trochę za słona?

Idź do oryginalnego materiału