Droga teściowo, zapraszam Cię na nasz rozwód!
Gdy syn otworzył drzwi swojego mieszkania w Krakowie, pani Maria, przekraczając próg, z niepokojem w głosie zapytała:
— Jesteś sam?
— No tak… — zdziwił się Wojtek.
— A gdzie Zosia?! Już poszła? To koniec? — głos teściowej drżał z emocji.
— Mamo, o co ci chodzi? — Wojtek wzruszył ramionami, nie rozumiejąc tych pytań.
— Więc jednak spóźniłam się… — westchnęła ciężko pani Maria, przeszła do salonu i usiadła na skraju kanapy, jakby bała się zająć za dużo miejsca. — Za późno przyjechałam…
— Mamo, co się stało? — Wojtek zaniepokoił się, czując, jak w piersi rośnie niepokój.
— A ty chcesz powiedzieć, iż wszystko w porządku?! — spojrzała na niego wzrokiem pełnym podejrzeń, jakby ukrywał jakąś straszną tajemnicę.
— A co, coś jest nie tak? — Wojtek zupełnie się pogubił.
— Synu, wyjaśnij mi natychmiast, co to za bzdury?! — pani Maria sięgnęła do torebki, wyciągnęła kartkę z zasuszonym kwiatem i podała ją Wojtkowi. — Znalazłam to dziś rano w skrzynce. Zaproszenie na rozwód!
Wojtek wziął kartkę, przeczytał starannie napisane słowa: *„Droga teściowo, zapraszam Cię na nasz rozwód! Twoja synowa, Zosia”.* Zamarł, nie wierząc własnym oczom.
— Mamo, naprawdę myślisz, iż to prawda? — spytał, próbując ukryć zmieszanie.
— A może to ja sobie to napisałam?! — pani Maria załamała ręce, głos jej drżał z oburzenia.
— Nie, ale… Zosia? Serio?
— Kto to Zosia?
— No, twoja synowa…
— Wojtek, dość tych wymijających odpowiedzi! Mów wprost! Doszło między wami do rozwodu? Nie minął choćby rok! Gdzie ona jest?
— Mamo, uspokój się, wszystko jest w porządku. Zosia jest w pracy… chyba. Rano było normalnie. To pewnie jakiś żart. Pewnie przez tę zupę…
— Żart? Przez zupę?! — pani Maria spojrzała na syna, jakby zupełnie postradał rozum. — Chcesz powiedzieć, iż przez zupę można tak żartować?!
— No tak, przez zupę — Wojtek niepewnie podrapał się po głowie. — Pierwszy raz ją ugotowała. Powiedziałem, że… nie wyszła najlepiej. Nie tak jak twoja.
— I co dalej? — teściowa zmrużyła oczy, przeczuwając, iż sprawa zmierza w niebezpiecznym kierunku.
— Wściekła się, chciała wylać. Powiedziała, iż nie będzie gotować, dopóki wszystkiego nie zjem. No to ja rzuciłem, że… pewnie się rozwiodę, jeżeli przestanie gotować. Taki żart…
— Żart?! Mówisz żonie o rozwodzie — żartem?! — pani Maria zerwała się z kanapy, oczy jej błyszczały gniewem.
— No, potem tłumaczyłem, iż tylko żartowałem, ale już było za późno…
— Wszystko jasne, cały w ojca! — ruszyła zdecydowanie w stronę kuchni. — Gdzie ta zupa? Przynieś ją tu!
— Po co? — Wojtek zupełnie się zagubił.
— Będziemy jeść. Zrozumiałeś?
— Mamo, ale ona jest niedobra…
— Ja ci zaraz pokażę „niedobra”! Do kuchni, żywo!
Pani Maria postawiła garnek na kuchence i włączyła gaz.
— Chodź tu! — jej głos brzmiał jak rozkaz na polu bitwy.
— Mamo, no… — Wojtek próbował się sprzeciwić, ale urwał pod jej twardym spojrzeniem.
— I jeszcze jedno — przynieś klucze do mieszkania!
— Po co? — zastygł w bezruchu.
— Przynieś, powiedziałam!
Wojtek, posłusznie schylając głowę, podał klucze. Matka schowała je natychmiast do kieszeni starej kurtki.
— Siadaj do stołu! — rozkazała, nalewając zupę do talerzy.
Sama wzięła pierwszą łyżkę i zaczęła jeść, nie spuszczając wzroku z syna. Wojtek niechętnie poszedł w jej ślady.
— Ty to nazywasz „niedobra”? — uniosła brew, kończąc swoją porcję. — Zupełnie w porządku!
— No, twoja i tak lepsza… — mruknął Wojtek, grzebiąc łyżką.
— Ja gotuję od trzydziestu lat! A twoja żona dopiero się uczy! Bierz łyżkę i jedz, zanim wystygnie!
Przez pięć minut przy stole panowała cisza, przerywana tylko dźwiękiem łyżek. Gdy Wojtek skończył, wyciągnął rękę:
— Mamo, zjadłem. Oddaj klucze.
— Nie oddam — uśmiechnęła się przebiegle. — Najpierw praca domowa.
— Jaka praca? — zdziwił się.
— Taka. Tam na półce jest książka *„Kulinarne arcydzieła dla rodziny”.* W niedzielę przyjdziemy z ojcem w gości. A ty, mój drogi, przygotujesz samodzielnie trzy dania z tej książki!
— Ja?! — Wojtek aż zakrztusił się. — Przecież mam żonę!
— Nie, nie, synku. Żona może ci pokroi cebulę. Resztę robisz ty. A ja pochwalę jej zupę. A ty… rozwód mu się marzy! Chcesz wiedzieć, jak to jest z żoną — przeżyj z nią dwadzieścia lat, jak ja z twoim ojcem, wtedy pogadamy!
— Rozumiem… — burknął, spuszczając wzrok.
— I bez dyskusji! A jeżeli spróbujesz się wymigać, ojciec zdrapie ci ze skóry trzy warstwy. Wiesz, jak lubi dobrze zjeść…
Pani Maria wstała od stołu, rzucając na syna ostatnie stanowcze spojrzenie. W duszy jednak burzyło się jak w garnku: jak uchronić tę młodą parę przed głupimi błędami? Jak wytłumaczyć synowi, iż miłość to nie tylko żarty, ale też cierpliwość, choćby gdy zupa jest zbyt słona?