Droga do serca przez burze
Życie Ewy zawaliło się jak domek z kart. Rozwód z mężem wyrwał jej ziemię spod nóg, więc zebrała resztki przeszłości i wróciła do rodzinnej wsi na skraju Podlasia. Jedynym oparciem była babcia Halina, która uwielbiała Ewę i jej syna Maćka.
— Maciek to żywy portret swojego ojca, Darka — mówiła Ewa z gorzkim uśmiechem, patrząc na chłopca. — Tylko on mi został z tego małżeństwa, jak promyk słońca w ciemności.
— Mówiłam, żebyś się nie wiązała z tym hulaką — mruczała babcia, kręcąc głową. — Od razu widać było: lekkoduch i do butelki ciągnie. Jak zaczyna pić młodo, to tylko gorzej. A ty swoje: „Miłość, miłość!” — jakbyś rozumu nie miała.
— Co teraz po tym, babciu? — westchnęła ciężko Ewa. — Będziesz mi to wypominać do końca życia? Przynajmniej Maćka mamy i to się liczy.
— Nie martw się, kochanie — babcia przytuliła wnuczkę. — Ani słowa więcej. Spójrz na siebie: piękność nie byle jaka! Gdzie on znajdzie drugą taką, ten twój Darek? Głupiec, i tyle.
— W szkole za mną pół klasy latało — Ewa niechętnie poprawiła włosy — ale teraz nie mam głowy do związków. Nikomu nie ufam. Wszyscy na początku tacy mili, a potem… — machnęła ręką.
— Nie wszyscy są jak twój byłyżyciowy — odparła Halina. — Weź Krzysia. Pamiętasz, jak za tobą szalał? Złoty chłopak: pracowity, bez nałogów. I do dziś nieżonaty. Sam jak palec, ostatni z waszej klasy. — Babcia mrugnęła porozumiewawczo.
— Och, babciu, nie zaczynaj — Ewa machnęła ręką. — Nie chcę o nikim myśleć. Trzeba przygotować Maćka do szkoły, dom ogarnąć. Rodzice, jak wyjechali za mną do miasta, tak zostali w fabryce. Teraz ja tu gospodarzę. I tobie trzeba pomagać…
— Pomoc to dobra rzecz — skinęła babcia — ale nie śpiesz się. Najpierw się urządź. A ja co? Żyję, biegam, siedemdziesiątka to nie wyrok. Patrzeć na ciebie i Maćka to już szczęście. A rodzice nie porzucą, pomogą. Może na emeryturę wrócą. Będziemy żyć razem: wy w dużym domu, a ja w swojej chatce obok.
— Babciu, ty nasza kokoszko — Ewa mocno przytuliła Halinę i cmoknęła ją w policzek.
— A o Krzysiu jednak pomyśl — babcia klepnęła wnuczkę lekko, jak za dawnych lat. — Taka okazja drugi raz się nie trafi.
Ewa osiadła we wsi już trzeci miesiąc. Krzyś, miejscowy traktorzysta, nie spuszczał jej z oczu. On, tak jak Halina, uważał małżeństwo Ewy za błąd, z którego wciąż nie podniosła się po rozwodzie. Kiedy i jak się z babcią zmówili, nie wiadomo, ale ciągle spotykali się w sklepie czy na poczcie. Babcia szeptem przekazywała wieści o Ewie i Maćku, martwiąc się, iż wnuczka wciąż sama.
Krzyś rumienił się, wzdychał, ale bał się kolejnej odmowy. Halina, widząc jego wahanie, dodawała otuchy:
— Zmieniła się, Krzyś. Dużo zrozumiała. Piękno to nie wszystko, z twarzy wody się nie napije. A ty jesteś do życia idealny: solidny, gospodarny, troskliwy…
— I nie Apollo — uśmiechnął się Krzyś, ale zaraz spoważniał. — Wciąż ją kocham, Halinko. Przez te wszystkie lata tylko o niej myślałem.
Babcia uroniła łzę i obiecała pomóc.
— Tylko nie spiesz się, kochanie. Nie naciskaj. Jeszcze nie doszła do siebie po rozwodzie, ledwie półtora roku minęło. Daj jej czas — pouczała.
— A jeżeli ktoś inny ją zabierze? — zaniepokoił się Krzyś. — Już raz ją straciłem. Nie chcę drugi raz. Zrobię wszystko, żeby była moja.
— Więc słuchaj mnie — babcia uśmiechnęła się przebiegle. — Pomagaj nie rzucając się w oczy. Trzymaj emocje na wodzy. Zobaczymy, co będzie.
— Babciu, ty jesteś psycholog! — roześmiał się Krzyś. — Na pewno to zadziała?
— Jak nic! — zapewniła babcia. — A ja cię przy okazji pochwaliam. Ale pamiętaj: jeżeli ją skrzywdzisz, złamiesz mi serce.
Krzyś skinął głową, a w jego sercu zrobiło się ciepło, jakby już dostał błogosławieństwo i zgodzenie Ewy.
Wiosna nabierała mocy. W ogrodach i na polach czerniały świeżo przekopane grządki, po których dumnie przechadzały się gawrony. Pewnego ranka Ewa usłyszała warkot traktora pod domem. Wybiegła w kapciach, narzucając tylko starą kurtkę, i aż klasa w ręce:
— Krzyś, co to ma znaczyć? Dla kogo? — wpatrywała się w przyczepę pełną torfu.
— Dla ciebie, no a dla kogo? — burknął Krzyś, zeskakując z maszyny. — Babcia zamówiła. Kazła przywieźć i koniec. Otwórz bramę. Czekaj, co ty w kapciach? Idź się ubrać, przeziębisz się! — sam otworzył wrota, wjechał na podwórko i wysypał torf przy płocie.
— Ile ci się należy? — Ewa sięgnęła po portfel.
— Nic mi nie— Nie należy mi się ani grosza, babcia jako emerytka ma darmową dostawę — odparł Krzyś, ledwo na nią spojrzawszy, i odjechał, pozostawiając Ewę z mieszaniną wdzięczności i zakłopotania.