Dramatyczna odyseja: Jak szukałem żony przez ogłoszenie

newsempire24.com 1 dzień temu

Mam 36 lat, człowiek złamany przez życie. Pracuję jako inżynier w rozpadającej się fabryce na obrzeżach Gdańska, gdzie powietrze cuchnie rdzą i beznadzieją. Moja pensja to żałosna namiastka – ledwo starcza na dach nad głową, a co dopiero na godne życie. Do tego dochodzą alimenty, które mnie duszą. Moja córka, Zosia, ma teraz trzynaście lat. Jedenaście lat temu rozstałem się z jej matką, Ewą, gdy nasza niegdyś płonąca miłość obróciła się w popiół i gorycz.

Z Ewą przeżyłem namiętność jak z burzy. Czternaście lat małżeństwa przyniosło nam wszystko – ogniste kłótnie, rozstania rozdzierające serce i powroty, które przyciągały nas do siebie jak przeklęte magnesy. Gdy spotkałem ją po raz pierwszy na wilgotnych ulicach Krakowa, powiedziałem wprost: „Nie mam nic poza sercem, które mogę ci dać.” Kiwała głową, jej oczy były łagodne, szeptała, iż to jej wystarczy.

Ale bajka gwałtownie się rozwiała. Prawdziwy koszmar zaczął się od kwestii mieszkania. Życie z rodzicami było nie do zniesienia, a wynajem własnego kąta – finansową przepaścią, której nie mogliśmy pokonać. Nie obwiniam Ewy o chciwość – ostrzegałem ją od początku! – ale przysięgała, iż jej to nie przeszkadza. Jednak codzienność zamieniła nasz dom w pole bitwy. Kłóciliśmy się o drobiazgi – źle odstawiony kubek, ostry ton – aż nasza żywa miłość przekształciła się w mroczną, toksyczną nienawiść. Na własnej skórze przekonałem się o gorzkiej prawdzie: im mocniej kochasz, tym bardziej nienawidzisz, gdy wszystko się wali.

Zacząłem drażnić się każdym jej ruchem, każdym spojrzeniem, a ona prawdopodobnie czuła to samo wobec mnie. Nie zauważyliśmy, kiedy nasze serca zamarzły, zamieniając się w lodowate pustynie. Gdy nadeszły czarne dni, Ewa zapomniała o swoich przysięgach, iż będzie ze mną na dobre i na złe. „Jesteś mężczyzną!” wrzeszczała, jej głos ciął jak bat. „Masz mnie utrzymać!”

Mówią, iż rozwód to potok łez, rozbity sen, rana, która nigdy się nie goi. Zgadzam się – ale trwanie w martwej miłości to piekło jeszcze gorsze. Rozwód daje choć cień nadziei na ocalenie, podczas gdy życie z kimś, kogo nie znosisz, to powolne duszenie duszy. Nie znalazłem szczęścia po rozstaniu – może zmarnowałem swoją szansę – ale nie żałuję, iż się uwolniłem.

Teraz gnieżdżę się w ponurej klitce w hostelu w Łodzi, dzieląc ją z wujkiem Staszkiem, olbrzymem o sercu równie wielkim, co samotnym. Nigdy się nie ożenił, nie ma dzieci. Nasze losy są teraz jak lustrzane odbicia: praca, cztery ściany i pustka tam, gdzie kiedyś były marzenia.

Na początku jeszcze odwiedzałem Zosię od czasu do czasu. Ale patrzyła na mnie jak na obcego, a nasze spotkania stawały się nieznośnie krępujące. W końcu przestałem przyjeżdżać совсем.

Ewa wyszła za mąż po raz drugi. Sama mi to oznajmiła, z nutą triumfu w głosie. Widziałem jej nowego męża – wysoki, przystojny, typ, który przyciąga spojrzenia. No cóż, szczęścia młodej parze! Nie mam już o co walczyć.

Wtedy samotność wgryzła się we mnie jak dzika bestia. Nie jestem stary – zaledwie 36 lat! Ale szlajać się po knajpach czy podrywać w księgarni? Nie. Więc wymyśliłem szalony, desperacki plan: opublikuję ogłoszenie w gazecie, w rubryce „Samotne serca”.

Pisanie tego ogłoszenia było męką. Walczyłem z każdym słowem – co ujawnić, co przemilczeć? W końcu wyrzuciłem wszystko: alimenty, rozwód, człowiek bez domu, bez przyszłości.

Minęły tygodnie, nim ogłoszenie ujrzało światło dzienne. Potem nadeszła powódź – listy zalały mnie jak fala tsunami. Sto dwie kobiety otworzyły przede mną swoje dusze, a ja czułem się przytłoczony i winny pod tym ciężarem. Przejrzałem je, wybrałem te, które wydawały się obiecujące, i ruszyłem na pierwsze spotkanie.

Winda, w której jechałem, trzeszczała, jakby wiozła mnie na szafot – serce waliło mi jak oszalałe, ręce drżały ze strachu. Drzwi się otworzyły, a tam stała stara kobieta, z włosami pełnymi wałków, jak zjawa z innej epoki.

„To co, napisała pani, iż ma trzydzieści lat, a wygląda na sto, prawda?” rzuciłem, głosem ostrym od podejrzeń.

„Myślisz źle,” odparła zimno. „To moja córka pisała. Wejdź…”

Czułem się jak idiota, ale nie było odwrotu. Wszedłem. Siedzieliśmy w jej mrocznej kuchni, herbata stygała, a ona zasypywała mnie pytaniami – praca, mieszkanie, oszczędności. W końcu nie wytrzymałem:

„Nie mam nic! Wszystko napisałem w ogłoszeniu – jestem goły i bosy, bez dachu nad głową! Gdzie jest pani córka? Czemu gadam z panią?”

„Hania! Hania!” zawołała, waląc w ścianę. „Twój kawaler przyszedł!”

Na dworze było już południe. Hania wyszła zaspana, usiadła obok matki, i obie zaczęły mnie przesłuchiwać. Nie zdzierżyłem – wstałem i uciekłem bez pożegnania. Ta katastrofa trzymała mnie w odosobnieniu przez tygodnie. Potem wyciągnąłem kolejny list i przygotowałem się na następną próbę – tym razem z kobietą w moim wieku, rozwiedzioną, bezdzietną.

Drzwi otworzyła kobieta o zniewalającej urodzie. Prawie zawróciłem, pewien, iż pomyliłem adres. Zatrzymała mnie:

„To mnie szukasz? Jestem Kasia. To ja pisałam.”

„Tak, ciebie,” wydukałem. „Skąd wiedziałaś, iż to ja?”

„Twoje ogłoszenie – opisuje cię w każdym calu. Wejdź, nie stójmy w progu.”

Z Kasią rozmawialiśmy, aż godziny rozpłynęły się w nicość. Opowiedziała mi o swoim życiu – piękno naznaczone smutkiem, cicha walka z losem. Gdy wychodziłem, noc pochłonęła miasto.

Wróciłem do swojej nory, przeszukałem listy i wybrałem trzeci. Coś w nim mnie porwało – jego szczerość wołała do mnie. Następnego dnia znów wyruszyłem.

Drzwi otworzyła młoda kobieta. Gdy mnie zobaczyła, zawahała się, policzki jej zapłonęły od zdenerwowania.

„Czemu się denerwujesz? Wszystko w porządku,” powiedziałem łagodnie. „Może się poznamy? Mogę wejść?”

„Oczywiście! Przepraszam, iż trzymam cię na zewnątrz.”

Marta żyła skromnie, jej życie było naznaczone tragedią. Jej mąż zginął w strasznym wypadku jedenaście lat temu. Sama wychowywała swoją dwunastoletnią córkę, Olę. Dziewczynka podbiegła do mnie i mnie objęła – nie wiem dlaczego, ale poczułem się jak w domu. Nasza rozmowa płynęła gładko, ciepła i otwarta, aż do późnej nocy.

Dwa miesiące później wzięliśmy ślub z Martą. Nie ma między nami dzikiego ognia, szalonej namiętności, jaką miałem z Ewą. Ale mamy szacunek, spokojną siłę – i myślę, iż to najprawdziwsza rzecz, jakiej kiedykolwiek doświadczyłem.

Idź do oryginalnego materiału