"Dom dobry": oceny krytyków to żart. Zrównali go z kinowymi gniotami

natemat.pl 1 godzina temu
"Dom dobry" Wojciecha Smarzowskiego ma w tej chwili na Filmwebie ocenę 7,2/10 od widzów i... 5,6 od krytyków. To nota, którą dostają kinowe średniawki. Czytam ich recenzje i zastanawiam się: czy oglądaliśmy ten sam wstrząsający film o przemocy domowej? Coś jest tutaj bardzo nie tak i chyba odkryłam co.


"Film jak cios pięścią w splot słoneczny, powtarzany co pięć minut. Persewerujący i pełen przemocy, jak życie głównej bohaterki" – napisał na Filmwebie Tomasz Raczek, najpopularniejszy polski recenzent filmowy.

"Nie należy go oglądać fabularnie, śledząc akcję i rozwój psychologiczny postaci. Lepiej skupić się na bólu, który zaczyna nas wypełniać, strachu, bezradności, desperacji, do których opisania nie potrzebujemy ani słów, ani obrazów" – czytamy w opinii Raczka, który przyznał nowemu filmowi Smarzowskiego 8 gwiazdek na 10.

"Ten film boli jak siniak, w który uderzono młotkiem i to bez zapewnienia, iż za chwilę nie stanie się to jeszcze raz, choćby silniej" – dodał krytyk.

Sama jestem krytyczką i – choć nie oceniam na Filmwebie – moja opinia wyglądałaby podobnie. "Dom dobry" o przemocy domowej porusza temat tabu i robi to z empatią. Owszem, bez zahamowań pokazuje na ekranie piekło, jakie mąż urządza żonie, ale nie dla samej przemocy (choć Wojciech Smarzowski wyjątkowo "lubi ją" w swoich filmach), ale dla uświadomienia Polakom, iż to się naprawdę dzieje i to w czasie rzeczywistym.

Zresztą Smarzowski bazował na prawdziwych historiach – rozmawiał z kobietami, które doświadczyły przemocy w związkach i to widać. Nie staje po stronie kata, ale po stronie ofiar (choć osobiście wolę słowo w tym kontekście słowo "ocalałe"). Oglądając "Dom dobry" nie miałam wątpliwości, iż tym razem Smarzowskiemu nie chodzi o show, ale o obudzenie Polaków. O zmianę.

Recenzje "Domu dobrego" są dla mnie niezrozumiałe. Serio nie widzicie empatii Smarzowskiego?


Tymczasem niektórzy polscy krytycy chyba tego nie zrozumieli, o czym świadczą ich krótkie recenzje na Filmwebie. Nazwisk nie będę podawać, nie chcę nikogo wywoływać do tablicy, bo nie o to mi chodzi.

"Smarzowski z tematu przemocy domowej zrobił torture p*rn. Nowe, nie znam. Wszystkie (najróżniejsze) narracyjne zabiegi niczego do tej historii (przemocy) nie wnoszą" (ocena: 4/10), "W kwestii przemocy domowej Smarzowskiego interesują najbardziej nie jej ofiary, a właśnie przemoc. Dostajemy rewię tortur, którym poddawana jest bohaterka. Zamiast empatii – dokręcanie śruby. Tylko po kilku okropnych obrazach kolejne nie robią żadnego wrażenia" (ocena: 4/10).

"Smarzowski niby ma narracyjny pomysł, ale to sadysta" (ocena: 4,5/10). "Najłatwiej w całości go odrzucić, ale sprawa jest bardziej skomplikowana. Pytanie brzmi: czy potrzebujemy jeszcze diagnoz Smarzowskiego wyrytych siekierą?" (ocena: 5/10). "P*rnografia przemocy domowej podana w formie wciąż powtarzających się tych samych scen" (ocena: 2/10).

Rozumiem, o co chodzi moim kolegom z branży, ale zarzuty, iż film o przemocy ma w sobie przemoc, są dla mnie mocno zaskakujące. Łączna ocena krytyków to 5,6. Dla takiego filmu to naprawdę o wiele za mało. Dla porównania "Dom dobry" otrzymał od widzów znacznie wyższą i, moim zdaniem, bardziej adekwatną notę – 7,2.

Nie chcę krytykować innych recenzentów, daleko mi do tego. Zastanawiam się jednak: czy oglądaliśmy ten sam film? A może ktoś widzi nazwisko Smarzowski i z miejsca wydaje wyrok: "p*rnografia przemocy, fatalne"? Bo naprawdę nie można odmówić reżyserowi empatii, mimo iż serwuje nam tortury.

Zauważył to (tutaj podam nazwisko, bo opinia w punkt) Michał Walkiewicz. "Konstrukcyjnie, reżysersko, aktorsko – bardzo dobre kino. Gdyby zrobił je, dajmy na to, Piotr Domalewski, wszyscy pialiby z zachwytu, ale wiadomo, iż za Smarzolem ciągnie się smrodek łatwej publicystyki. Na argumenty głów wystających z worków próżniowych z cyklu 'bornograwia przemodzy', 'nie no, aż tak to nie jest' i 'kryteria wielkiej sztuki mówią, że...' jednak, mimo wszystko, leci zasłona miłosierdzia" – ocenił ostro.

"Zaskakująco dużo ludzi nie rozumie definicji słowa "p***grafia", a jeszcze mniej potrafi znaleźć jej sens w połączeniu ze słowem "przemoc". Secundo – przemoc domowa w Polsce to nie jest (...) "głód na świecie", tylko życie, w którym, będąc generalnie wyczilowanym, mieszkając w dużym mieście, wśród relatywnie młodych ludzi na dorobku, 2-3 razy do roku blokujesz nogą drzwi sąsiada i dzwonisz po rozkładającego ręce dzielnicowego. Czasem po prostu lepiej nie pleść bzdur i nie przeszkadzać ludziom, którzy kręcą o tym film" – dodał celnie krytyk.

"Dom Dobry" nie owija w bawełnę: przemoc domowa boli, ale istnieje


A może oceny niektórych krytyków są tak niskie, bo jako polskie społeczeństwo tak bardzo wyparliśmy przemoc domową? Łatwiej jest napisać o "rewii tortur" i "sadyzmie" niż przyznać, iż to rzeczywistość, o czym świadczą opinie prawników, policjantów i przede wszystkim ocalałych, którzy widzieli film.

Tak, Smarzowski pokazał przemoc w ekstremalnej formie (a ta ma różne oblicza), a kamera ani na chwilę nie odwraca wzroku. Ale zrobił to, aby nami potrząsnąć. To się dzieje naprawdę, to jest codzienność tysięcy Polek.

Statystyki mówią same za siebie: według danych policji w 2024 roku złożono 59 174 wnioski o Niebieską Kartę. Tylko w ciągu 12 miesięcy przemocy domowej doświadczyło 86 920 osób: 50 638 kobiet, 10 559 mężczyzn i 25 723 dzieci oraz nastolatków. Liczba osób stosujących przemoc w ubiegłym roku wyniosła 60 535 (z czego "tylko" 25 704 działały pod wpływem alkoholu: 8 124 kobiety i 52 411 mężczyzn).

Mimo iż mężczyźni również bywają ofiarami przemocy, o czym nigdy nie należy zapominać, to są jednocześnie głównymi jej sprawcami. Może to też wpływa na oceny? Wszystkie recenzje krytyków, które przytoczyłam, są autorstwa mężczyzn, co może nie mieć w ogóle znaczenia, ale... może ma? Lepiej przecież wszystko wyprzeć i powiedzieć, iż to przesada. "Dom dobry" to film, który odrzuca, którego nie chce się oglądać, który boli, ale przecież właśnie taka jest przemoc.

Jestem przeciwna ocenianiu filmów tylko po tematyce, ale "Dom dobry" broni się również jako dramat – sprawnie nakręcony, świetnie zagrany, znacznie lepszy niż ostatni film Smarzowskiego, efekciarskie "Wesele", którym reżyser wyraźnie chciał narobić szumu i... w sumie tyle. Jego nowa produkcja jest bardziej kameralna i wyważona – realizacyjnie nie sposób dać jego filmowi ocenę niższą od 7.

Film Smarzowskiego boli i ma boleć


To skąd to 5,6? Faktycznie chodzi malkontentom o przemoc? Że zbyt dużo, zbyt boleśnie? "Temat przemocy domowej to materiał na realistyczny horror i tak czytam ten film. Smarzowski świeci Polakom lampą prosto w twarz, a oni wolą naciągnąć kołdrę na głowę" – krytykuje zarzuty o tortury krytyczka Kaja Klimek na Filmwebie (tutaj też podam nazwisko).

"Smarzowski kiedyś walił siekierą na odlew, pałą po łbie – do tego też jest kino. Zawsze jego tematy i metody szanowałam, a teraz choć oglądanie tego filmu literalnie boli chyba najbardziej ze wszystkich stoję przy tym. Myślę, iż to zbyt jednak wszystko autentyczne i dosadne, by jego filmy przytulać do swojego serca, ale zarzuty o sadyzm, brak empatii wobec bohaterki (i owszem, wszystkie te niskie oceny fellow-krytyków) uważam za nieporozumienie – i niezrozumienie tego filmu" – ocenia.

I zgadzam się.

Również moja redakcyjna koleżanka Zuzanna Tomaszewicz zauważa w swojej recenzji, iż to film potrzebny. "Owszem, obraz na ekranie przytłacza i jako widzowie mamy ten przywilej, iż możemy w dowolnej chwili odwrócić wzrok lub opuścić salę kinową. Sama to rozważałam, aczkolwiek pojęłam, iż medium, jakim jest kino, to bezpieczna przestrzeń, która zderza nas z tematami wykraczającymi poza ludzkie pojęcie, choć dalekimi od fikcji" – ocenia.

I w moim poczuciu właśnie o to chodziło Smarzowskiemu.

Myślę, iż to film, który ma boleć. Ale kiedy my, widzowie, możemy wyjść z kina, ofiary – jak Gośka zagrana przez rewelacyjną Agatę Turkot – nie mogą wyjść z domu. Wyobraź sobie, iż tak żyjesz na co dzień. Zamknięta w czterech ścianach z potworem, który w dzień mówi "kocham", a w nocy bije. Tak żyją setki, tysiące kobiet – i tak żyły przez wieki. Nikt ich nie słuchał, nikt im nie pomagał. Społeczeństwo odwracało wzrok i wciąż to robi, o czym świadczy niska nota krytyków. Bo inaczej nie mogę jej zrozumieć.

Idź do oryginalnego materiału