Dlaczego przestaliśmy się kontaktować z rodziną męża – opowieść o przemęczeniu

newsempire24.com 2 dni temu

Dlaczego przestaliśmy się stykać z rodziną męża – opowieść o przemęczeniu

Czasami zerwanie więzi z rodziną to nie tragedia, a wyzwolenie. Nikt nas z Wojtkiem nie wyrzucał, nikt otwarcie nie urażał ani nie przeklinał. Po prostu w pewnym momencie zrozumieliśmy, iż dla całej jego familii staliśmy się żywym bankomatem. I broń Boże nie wypłacisz gotówki na pierwsze żądanie – wtedy cię wymazują, ignorują, aż nagle znów przypominają sobie o tobie, gdy czuć w powietrzu pieniądze.

Wszystko zaczęło się od zwykłej życzliwości. Staraliśmy się pomagać – rodzicom, siostrzeńcom, kuzynostwu. Raz podałeś rękę, drugi raz nie odmówiłeś – i poszło jak z płatka. Ludzie bardzo gwałtownie przyzwyczajają się do dobroci, szczególnie gdy ta dobroć oznacza darmową gotówkę. Co więcej, ich wdzięczność z czasem znika, pozostaje tylko przekonanie: skoro raz dali, muszą dawać zawsze.

Nasza rodzina zamieniła się w karmnik. Nie rodzicielski, a „wspólnotowo-rodzinny”. Dawaliśmy z siebie wszystko – odmawialiśmy sobie, byle tylko komuś pomóc. Ale zamiast podziękowań słyszeliśmy tylko: „No co, szkoda wam? Przecież was stać!” Choć w rzeczywistości po prostu ciężko pracowaliśmy i żyliśmy rozsądnie.

W końcu cierpliwość pękła. Zaczęliśmy mówić „nie”. Wprost. Spokojnie. Bez tłumaczeń. A jeżeli ktoś szczególnie naciskał – włączaliśmy wyobraźnię. Mówiliśmy, iż pieniądze są w lokacie, nie można ich ruszyć, stracimy odsetki. Dla najbardziej natrętnych wyciągaliśmy choćby ulotki kredytowe: „Proszę bardzo, idź do banku, tam ci pomogą”. Nie zawsze działało. Szczególnie oporna była siostra Wojtka – Halina.

Początkowo płaciliśmy za studia jej córki, Kasi, przez całe pięć lat. Każdą sesję, każdą składkę. Gdy Kasia odebrała dyplom, odetchnęliśmy z ulgą: wreszcie można przekierować środki na coś naprawdę ważnego. Na przykład na pomoc mamie Wojtka – Zofii Stanisławie. Kobieta złota, najłagodniejsza pod słońcem, ale uparta: nie chciała przyjmować od nas wsparcia. Dom miała w opłakanym stanie – instalacje, okna, rury… Wymogliśmy na niej, by na trzy miesiące zamieszkała u nas, a sami zatrudniliśmy ekipę remontową, by zrobić z jej mieszkania cukierkowy pałacyk.

I wszystko szło dobrze, dopóki na horyzoncie nie pojawiła się znów Halina. Kasia, proszę sobie wyobrazić, wychodzi za mąż, i – niespodzianka! – znów potrzebuje pieniędzy. Roześmiałam się tylko:

– Ma narzeczonego? Niech on płaci. My co, jesteśmy sponsorem sali weselnej?

Odpowiedź Haliny była zdumiewająca: skoro teraz nie wydajemy na studia Kasi, to możemy pomóc z wesHalina zbladła, ale po chwili odparła z zacięciem: “Więc to tak, wyrzekacie się własnej krwi?” – na co Wojtek spokojnie westchnął i zamknął za nią drzwi.

Idź do oryginalnego materiału