Czy dzieci mogą odwrócić się od ojca po rozwodzie? Moje nie chcą mnie znać, bo kiedyś odszedłem.
Z Katarzyną byliśmy razem dwanaście lat. Myślałem, iż nasze małżeństwo jest mocne, dopóki nie zacząłem zauważać, jak się od siebie oddalamy. Po urodzeniu córek – Oli i Zosi – żona całkowicie poświęciła się macierzyństwu. Nie mam jej tego za złe, rozumiem, iż dzieci wymagają uwagi. Ale zacząłem czuć się jak powietrze – jakbym miał obok nie żonę, tylko matkę moich dzieci, i tyle.
Prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Przez lata spaliśmy w osobnych pokojach. Brakowało mi ciepła, wsparcia, zwykłego spojrzenia, w którym byłbym ważny. I w pewnym momencie poznałem inną kobietę – Agnieszkę. Była młodsza, słuchała mnie, interesowała się moimi sprawami, patrzyła na mnie tak, jak dawno już nie patrzyła żona. Nie chciałem zdradzać. Wróciłem do domu i szczerze powiedziałem Katarzynie: odchodzę.
Spodziewałem się awantury, łez, histerii. Ale Katarzyna zareagowała cicho. Po prostu skinęła głową i powiedziała, iż rozumie. Ani próśb, żebym został, ani wyrzutów. Rozwiedliśmy się. Ożeniłem się z Agnieszką. Na początku wszystko wydawało się nowe i jasne: wspierała mnie, dbała, była blisko. A potem znowu zaczęło się psuć – znów nieporozumienia, znów chłód, znów oddalenie.
Starsza córka była wtedy nastolatką, młodsza chodziła do podstawówki. Katarzyna uznała, iż dzieci nie powinny się ze mną spotykać. Mówiła, iż będzie im spokojniej bez wstrząsów. Przez mamę przesyłałem prezenty i pieniądze, bo Katarzyna utrzymywała z nią kontakt. Choć w ten sposób byłem blisko – choćby jeżeli przez czyjeś ręce.
Później urodził mi się syn – Kacper. Z nim chciałem zrobić wszystko inaczej. Nosiłem go na rękach, uczyłem mówić, codziennie się z nim bawiłem. Ale i Agnieszka odeszła. Miał wtedy zaledwie cztery lata. Znalazła kogoś młodszego, bardziej spełnionego, jak się później dowiedziałem. Postawiła warunki: spotkania według harmonogramu, ścisła kontrola, pieniądze na każdą drobnostkę. Potem jej nowy mężczyzna oświadczył, iż nie ma dla mnie miejsca w ich życiu. Kontakt z synem się urwał.
Teraz mam sześćdziesiąt siedem lat. Moje córki mają swoje rodziny, swoje dzieci – wnuki, których nigdy nie trzymałem na rękach. Syn już dawno dorósł, ale nie wiem, gdzie jest, jak żyje, kim został. Nikt do mnie nie dzwoni. Nikt nie pisze. Jakbym przestał istnieć. Popełniłem błąd, odszedłem – to prawda. Ale czy za to trzeba mnie skreślić na zawsze?
Przecież starałem się być blisko. Pomagałem, na ile mogłem. Ale każdy ma swoją granicę. Nie usprawiedliwiam się, po prostu chciałbym, żeby mnie usłyszano. Tak, odszedłem, ale nie przestałem być ojcem.
Teraz jestem sam. Ani rodziny, ani dzieci w pobliżu. Święta – puste. Telefon milczy. Czasem boję się nawet, iż umrę – i nikt się nie dowie. Czasem myślę: może napisać list? Zadzwonić? Ale co powiedzieć? Przepraszam, iż byłem słaby? Przepraszam, iż nie utrzymałem rodziny razem?
Czy nie zasługuję chociaż na jeden telefon? Czy nie mam prawa wiedzieć, jak żyją moje dzieci? Dlaczego ich milczenie brzmi dla mnie jak wyrok?
Czasem siedzę na ławce przed domem i patrzę, jak inni dziadkowie spacerują z wnukami. Słucham, jak wołają: „dziadku, chodź tutaj!”. Mnie nikt tak nie zawoła.
Czas ucieka. Nie chcę umrzeć z poczuciem, iż byłem nikim dla tych, których kochałem ponad życie. Nie jestem idealny, popełniałem błędy. Ale czy miłość mierzy się tylko czynami?
Nie wiem, czy mi wybaczą. Ale wciąż mam nadzieję. Wciąż czekam…