Jednym z głównych wątków drugiej części filmowej Diuny jest walka wyzwoleńcza Fremenów – natywnych mieszkańców pustynnej planety Arrakis, zakodowanych jako arabsko-berberyjska kultura tradycyjna, przeciwko śnieżnobiałym, przemysłowo-nowoczesnym Harkonnenom, których kolonialno-europejska proweniencja jest bardzo czytelna. Są oni częścią imperium mającego inspirowany niemiecką historią Landsraad, klasyczną, dziedziczną arystokrację i nieposkromiony głód na przyprawę – substancję występującą tylko na Arrakis, na której opiera się cała imperialna gospodarka. Mimo iż Fremenowie zamieszkują Diunę od tysiącleci, Imperium rości sobie prawo (na podstawie własnego, arbitralnego i oczywiście niekonsultowanego z natywnymi mieszkańcami systemu prawnego) do tworzenia na jej terenie enklaw, oddawanych we władanie kolejnym rodom, które przybywają z odległych planet, aby zasiedlać Diunę, rządzić nią i wydobywać przyprawę.
Z racji asymetrii sił Fremeni stosują głównie taktyki partyzanckie oraz działania, które można uznać za terrorystyczne. Protagonista Paul Atryda w drugiej części Diuny wprost mówi, iż ich sposób walki opiera się na strachu, bo to jedyna rzecz, której im nie brakuje. W odpowiedzi na ataki Harkonnenowie, którzy już wcześniej byli okrutnym okupantem, zaostrzają swoje działania, prowadząc czystki etniczne, mordując całe miasta wraz z cywilami, torturując i szydząc z jeńców, a choćby paląc ludzi żywcem. A to wszystko za cichym przyzwoleniem i wsparciem wojskowym starego i powoli tracącego zdolności poznawcze cesarza na odległej planecie.
„Nawet nie zeszli na ziemię, żeby walczyć jak ludzie”
Metafory w Diunie są dosyć proste do odczytania – przyprawa, czyli niezwykle cenny materiał, wydobywany z pustyni, niemożliwy do podrobienia i umożliwiający działanie gospodarki, jest dosyć oczywistym odniesieniem do ropy naftowej. Niektóre podobieństwa wynikają wprost z materiału źródłowego – fremeńscy elitarni komandosi śmierci nazywają się fedajkinami, co przypomina palestyńskich fedainów, a fremeńskie praktyki religijne wzorowane są stereotypizowanej i uproszczonej wizji islamu.
Reżyser Denis Villeneuve, kończąc prace nad filmem jesienią 2023 roku, raczej nie przewidział niektórych wizualnych podobieństw do wydarzeń, które obserwujemy dzisiaj. Palenie żywcem fremeńskich jeńców przypomina materiały z płonącymi cywilami w Gazie, których pełne są kanały na Instagramie czy Telegramie. Zawinięte w biały materiał ciało jednego z Fremenów, niesione przez towarzyszy, przywodzi na myśl raczej ujęcia zawiniętych w białe całuny ciał z Gazy niż czarnych plastikowych body bags z Ukrainy. Ale to przede wszystkim decyzja o pokazaniu masakry cywilów w Siczy Tabr (która nie zostaje zdobyta w książkach) przy użyciu helikopterów i bomb („nawet nie zeszli na ziemię, żeby walczyć jak ludzie” – mówi jeden z bohaterów) rezonuje z prowadzoną głównie z powietrza masakrą Gazy. W czasie premiery filmu świat obiegły nagrania z dronów, pokazujące rzeź czekających na żywność cywilów w Rafah, w zatrważający sposób przypominające ujęcia z filmu.
Bardzo łatwo, choćby być może wbrew intencji reżysera, zinterpretować Barona Harkonnena jako Benjamina Netanjahu, a Padyszacha Imperatora, który przestaje nadawać się do pełnienia swojej funkcji, jako starego i coraz bardziej ulegającego demencji prezydenta Joe Bidena, brutalne wojska Harkonnenów jako wojsko izraelskie, a stosujących partyzanckie taktyki fedajkinów jako Hamas lub inną z wielu organizacji palestyńskiego zbrojnego oporu.
Diuna na wskroś polityczna
Ktoś może powiedzieć, iż to niepotrzebne upolitycznianie filmu s-f, który przecież nie jest o Arabach, tylko o kosmicznych Fremenach i nie o kolonializmie, tylko o złych łysych gościach w lateksowych spodniach. Rzecz w tym, iż pierwowzór filmowej Diuny był w oczywisty sposób zamierzony jako książka polityczna.
Frank Herbert, pisząc Diunę w latach 60., miał przed oczami trwającą na terenie Palestyny wojnę między świeżo utworzonym Izraelem i ludnością palestyńską. Jednak jego udokumentowanymi przez badaczy, głównymi inspiracjami były też inne zjawiska występujące na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej.
W pierwszej kolejności była to zakończona w 1962 algierska wojna o niepodległość. To z niej Herbert wziął chociażby pozdrowienie algierskich bojowników, zaadaptowane w Diunie jako fremeński okrzyk „Ja hja szuhada”, tłumaczony jako „Niech żyją wojownicy”, chociaż słowo „szachid” należy tłumaczyć raczej jako „męczennik”. Wyraźne są też berberyjskie elementy kultury Fremenów (włącznie z ich nazwą – „Fremeni” są dosłownym tłumaczeniem „Amazigh”, nazwy, którą określają się Berberowie, stanowiący istotną część populacji Algierii i Maroka) czy okazjonalnie stosowane przez książkowych Fremenów samobójcze i „terrorystyczne” taktyki.
Wojna algierska miała oczywisty kontekst narodowowyzwoleńczy, w którym algierscy bojownicy toczyli asymetryczną wojnę z okupującą Francją, której jedną z głównych motywacji było kontrolowanie Algierii dla jej bogactw naturalnych – ropy i gazu. Inspiracje Herbert wziął także z walk muzułmańskiej ludności Kaukazu z rosyjskim imperializmem. Wiele fremeńskich powiedzeń i przysłów pochodzi wprost z lektur Herberta o Imamie Szamilu i kulturze islamskiego Kaukazu.
Ostatnim istotnym elementem była książka Siedem filarów mądrości Thomasa Lawrence’a, znanego jako Lawrence z Arabii. Był on brytyjskim oficerem wywiadu, pierwowzorem Paula Atrydy, który zjednoczył arabskie plemiona (w tym te mieszkające na terenie współczesnej Palestyny) w rewolcie przeciwko Imperium Osmańskiemu. Inspiracja jest wyraźna – Lawrence był nieślubnym synem brytyjskiego arystokraty, który z londyńskich salonów i Oksfordu trafił na pustynię, gdzie żył, ubierał się i jadł razem z Arabami, a jego książka pełna jest rozterek dotyczących poczucia bycia nieszczerym czy wyrzutów sumienia, związanych z manipulowaniem swoimi arabskimi sojusznikami, których kierował do wojny w celu realizacji interesów Wielkiej Brytanii.
Aby osiągnąć swoje cele, Lawrence badał zwyczaje, wierzenia i strukturę społeczną plemion arabskich oraz wykorzystywał religijną narrację o dżihadzie (to kolejny termin, który Herbert zawarł w Diunie, i jeden z tych, którego Villeneuve zdecydował się unikać w filmie), aby zostać doradcą przyszłego króla Fajsala I oraz jednym z przywódców arabskiej rewolucji. Lawrence, tak jak Paul Atryda, był w oczach Herberta fascynującą, ale raczej negatywną postacią, przykładem fałszywego proroka, który wykorzystuje populację do realizacji własnego interesu. Nie bez powodu Herbert mówił, iż myślą przewodnią jego książek jest „beware the heroes” – „strzeżcie się bohaterów”.
Orientalizująca papka dla białych
Denis Villeneuve, reżyser Diuny, interesował się w przeszłości najnowszą historią Palestyny i jej sąsiadów. Jego pełnometrażowy debiut – Pogorzelisko z 2010 roku – jest filmem, który mimo unikania używania nazw realnych państw wprost odnosi się do wojny domowej w Libanie, wywołanej między innymi masowym napływem uchodźców z Palestyny. Keffije, chrześcijańskie i muzułmańskie bojówki czy fakt oparcia filmu na sztuce libańsko-kanadyjskiego pisarza i reżysera Wajdiego Mouawada nie pozostawiają wątpliwości co do kontekstu historii.
Mniej znanym faktem jest zaangażowanie Villeneuve’a w projekt ekranizacji komiksu reporterskiego Strefa Gazy. Przypisy (Footnotes in Gaza) autorstwa Joe Sacco. Odznaczony nagrodą Eisnera komiks opisuje historię masakry w Chan Junis i Rafah w listopadzie 1956 roku, gdy izraelscy żołnierze zamordowali bez sądu 386 palestyńskich cywilów i osób podejrzewanych o związek z ruchem oporu. Sam Sacco jest mocno zaangażowany w sprawę palestyńską, która obok wojny w Bośni i zmian klimatu jest głównym tematem jego prac. W 2012 roku Villeneuve zadeklarował zainteresowanie ekranizacją Strefy Gazy. Przypisów, a choćby rozpoczął prace nad filmem, ale porzucił projekt. Od dekady nie podnosił w swoich dziełach tematów bliskowschodnich, aż do realizacji Diuny. Skrupulatnie też unikał zabierania głosu w sprawie wydarzeń trwających od 7 października 2023 roku w Palestynie i Izraelu.
Obsada Diuny także znajduje się pod czujnym okiem internetowych śledczych, którzy odnotowują każdą relację i post powiązane z tematem wojny w Gazie, zależnie od swojej afiliacji, ganiąc lub chwaląc każdy ślad zaangażowania. Wcielająca się w Chani aktorka Zendaya nie potępiła jednoznacznie ani Izraela, ani Hamasu, jednak kilkukrotnie udostępniła zbiórki na dziecięce ofiary wojny w Gazie, przez co zyskała pewną popularność w propalestyńskiej bańce. Grający Paula Atrydę Timothée Chalamet został z kolei odsądzony z czci i wiary przez propalestyńską część odbiorców po tym, jak pod koniec 2023 roku wystąpił w skeczu Saturday Night Live o Hamasie, co zostało uznane za żartowanie z trwającego ludobójstwa oraz za wspieranie Starbucksa podczas globalnego bojkotu sieci wynikającego z jej poparcia dla Izraela czy pozostawania w związku z Kylie Jenner, która udostępniała proizraelskie materiały podczas bombardowania Strefy Gazy.
Powyższe wyliczenia mogą sprawiać wrażenie streszczenia rubryki plotkarskiej, ale ukazują problemy związane z kulturowym zawłaszczeniem. Druga część filmowej Diuny to przyjemna, wyszlifowana pod gusta współczesnego odbiorcy wizja, oderwana od realnego cierpienia pierwowzorów tej historii. Już książka była orientalizującą fantazją, przedmiotowo używającą elementów kultury państw regionu, ale przynajmniej jasno potępiała kolonializm i mit białego zbawcy. Film przycina arabskie elementy kultury Fremenów, pozostawiając łatwiejszą do przełknięcia papkę. Nie musimy już wykonywać pracy, którą zachodni odbiorca zawsze miał do odrobienia, obcując z dziełami lub przedstawieniami kultury nieeuropejskiej – czyli konfrontować się z Innym i akceptować jego różnice.
Sieć już się roi od recenzji, błyskotliwie odkrywających, iż Harkonnenowie są „metaforą niszczycielskich sił kapitalizmu”, a Fremeni wygodnym retellingiem narracji o szlachetnym dzikim, okrojonym ze wszystkich nieprzyjemnych dla oka elementów, od których roił się oryginał. Książkowi Fremeni tworzą kulturę mocno patriarchalną, religijną i okrutną. istotną częścią książkowej Diuny jest konfrontacja z nią i zrozumienie, iż zmiana niektórych jej cech oraz instrumentalne traktowanie Fremenów należą do głównych przewin Paula Atrydy.
Przykładowo w książkowej Diunie Paul po zabiciu Jamisa dziedziczy jego kawiarkę, wodę oraz żonę, którą może przyjąć jako „służkę albo swoją kobietę” i jest zakłopotany tym obcym, nieakceptowalnym dla niego elementem fremeńskiej kultury. Fremeńskie kobiety mogą toczyć walkę z okupantem albo zajmować ściśle określone pozycje władzy duchowej, ale ich pozycja w innych sferach jest ograniczona, co razi matkę Paula, Lady Jessicę. W Diunie Villeneuve’a motyw dziedziczenia żony zostaje wycięty. Zamiast tego wprowadzono konflikt między religijnymi, południowymi Fremenami (którzy zwykle są starszymi mężczyznami) a świeckimi Fremenami z północy, których przedstawicielkami są młode kobiety, nielubiące „fremeńskich fundamendalistów”.
Wszystko to daje nam idealnie przyciętą orientalistyczną opowieść o fajnych nie-Arabach, którzy są na tyle konserwatywni, by pozostać egzotycznymi ze swoim nie-islamem, ale mają też świecką, antyfundametalistyczną frakcję, nielubiącą patriarchatu, i zróżnicowaną etnicznie populację. To przyjemna wizja – i często krytykowany zabieg przedstawiania zachodniej publice odmiennych kultur – w której zamiast faktycznie mówić o Innym, mówimy o nas samych i naszych wartościach, tylko w orientalnym kostiumie. Razem z podniosłą muzyką Hansa Zimmera, świetną pracą kamery i kilkoma scenami batalistycznymi, daje to idealną odskocznię od rzeczywistości dla zachodniego liberalnego widza, która zarobi kilkaset milionów dolarów, dostanie szereg nagród i broń Boże, choćby nie próbuje być komentarzem do otaczającej nas rzeczywistości.
30 tysięcy zamordowanych? Nie zapomnij posmarować się kremem
Polska Biedronka reklamuje Diuną krem nawilżający, sieci fast foodów swoje posiłki, a pomniejsi celebryci przebierają się za arabo-fremenów w telewizji śniadaniowej, ponieważ jeżeli coś teraz powinno zajmować wasze głowy w ramach skojarzeń z tym filmem, to to, iż na pustyni jest sucho, więc dobrze jest kupić krem, a bliskowschodnie odwołania kulturowe są po to, żeby kolejna gwiazdka TVN-u mogą założyć hidżab.
Cała ta historia byłaby po prostu kolejnym przyjemnym dla oka kulturowym zawłaszczeniem, które amerykańska kinematografia urządzała już wielokrotnie i do którego przywykliśmy. Nieco innego wydźwięku nadaje temu sytuacja, w której oczy całego świata skupione są na krwawych masakrach, których okoliczności niepokojąco przypominają te, które widzimy w filmie. Tym bardziej iż film jest produkcji amerykańskiej, a Stany Zjednoczone są głównym gwarantem trwania koszmaru w Strefie Gazy.
Narrację o kulturowym zawłaszczeniu mogą się polskiemu widzowi wydawać wydumane – wszak nie mamy przeszłości kolonialnej i dyskusje o tym, czy przedstawiciele jednej grupy etnicznej mogą lub nie używać atrybutów innej w oparciu o relacje władzy między nimi, nie są dla nas zwykle interesujące. Mamy poczucie, iż nas nie dotyczą. Jednak przypadek ekranizacji Diuny, która podczas największego w historii ludobójstwa Palestyńczyków, dokonywanego przez wspierany przez zachodni świat kolonialny reżim, kasuje setki milionów dolarów, po czym zrzuca orientalistyczny kostium, udając, iż nie politycznych konotacji, powinna nas razić.
Fetowany reżyser Diuny, wcześniej zainteresowany kwestią palestyńską, dziś postanawia milczeć. Kiedy sieci handlowe prześcigają się w orientalizujących reklamach, w Palestynie wymordowano ponad 30 tysięcy osób. W fikcyjnym świecie niesprawiedliwość została zatrzymana, co wystarczy, by ukoić sumienia milionów widzów, mimo iż straszliwe zbrodnie, łudząco przypominające te z ekranu, dzieją się teraz, przy poparciu naszych rządów.
**
Paweł Jędral – analityk, absolwent Międzydziedzinowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych i Społecznych na Uniwersytecie Warszawskim.