Czy mamy w tej chwili do czynienia z nurtem książek autobiograficznych od wielkich, wiekowych aktorów? Czy Clint Eastwood, Robert De Niro, Jane Fonda i inni będą następni? Na razie ciężko stwierdzić – niedawno nasze biblioteczki cieszyła naprawdę udana książka Sonny Boy Ala Pacino, a teraz o miejsce na półce zaraz obok walczy Daliśmy radę, chłopaku Anthony’ego Hopkinsa od wydawnictwa Marginesy. I muszę przyznać, iż to godna konkurencja i lektura, której doświadcza się z czystą przyjemnością.
Warto zaznaczyć to już na początku: tych czytelników, którzy oczekują tutaj książki stricte o filmie, może rozczarować. Anegdoty z planu, kinowe opinie, ciekawostki dotyczące ludzi z branży i procesu powstawania wielkich ekranowych dzieł? Nie jest tego tutaj tak dużo, jak moglibyście się spodziewać. Trzeba trochę uzbroić się w cierpliwość, zanim autor wreszcie zanurzy się w ten świat. Ewidentnie traktuje to drugorzędnie. W pierwszej kolejności to opowieść o życiu – jego zawirowaniach, godzeniu się ze zmiennością losu, krzywdzie i wybaczeniu. Iście szekspirowskie motywy zostały podane w bardzo przekonujący i daleki od patosu sposób.

„Filmowość” i tempo narracji przybierają na sile dopiero w drugiej połowie książki – a jej wartość anegdotyczna stopniowo wzrasta – tym samym staje się bardziej atrakcyjna dla kinofilów, łaknących poznania kulis swoich ulubionych filmów z Hopkinsem. Z tej autobiografii dowiecie się między innymi o mrocznej stronie aktora, która pozwala mu rozumieć czarnych charakterów, albo czemu nie pojawił się na gali Oscarowej, w której otrzymał nagrodę za „Ojca. Z wielką satysfakcją się te fragmenty czyta – choć czuć, iż Hopkins, gdyby mógł, najchętniej rozmawiałby godzinami o… życiu. I ludziach dookoła niego.
Podobnie jak w przypadku niedawnej autobiografii Ala Pacino Anthony Hopkins odkrywa się jako dowcipny i świetnie stosujący emocjonalną dramaturgię powieściopisarz z dużą dozą literackiej fantazji. Wspomnienia przedstawia niczym wciągającą fikcję pióra Ernesta Hemingwaya. Hopkins pisze prosto i elegancko. Stylizuje rzeczywistość na poetycką przypowieść, bajkę o wyrzutku, outsiderze, wiecznie szukającym swojego miejsca. Tworzy poruszającą opowieść – która ma w sobie na równi mrok i zło, a także nadzieję i piękno. Tym samym ujmuje życie w całej sinusoidalnej złożoności. W subiektywnej, szczerej spowiedzi dokonuje rachunku sumienia. Równocześnie jest daleki od kategorycznych podsumowań – wnioski pozostawia czytelnikowi.

Jeśli znacie wywiady z tym dżentelmenem, to wiecie, iż typowy jest dla niego smolisty, ironiczny humor i kąśliwość w uwagach do ludzi, ale też do samego siebie. Do życia podchodzi z ogromem dystansu – ilu innych ludzi by można obdarować tą niezobowiązującą, a jednocześnie mądrą beztroską? Obraz artysty wyłania się więc z lektury całkowicie niejednoznaczny – człowiek z jednej strony dumny i świadom swojej wartości, a jednocześnie nieśmiały, śmiertelnie wstydzący się wielu szczegółów swojego życia prywatnego.
Lektura jest pełna smutku, wielu gorzkich rozczarowań, ale także zachwytów – przede wszystkim nad sztuką, tekstem lirycznym, któremu Hopkins jest najwierniejszy od lat. Gdy jako dziecko oglądał Laurence’a Oliviera w Hamlecie, doznał olśnienia. Nie rozumiał sensu wypowiadanych przez aktora słów. Rozumiał za to ich majestat i niezwykłe oddziaływanie na emocje. To ukierunkowało go na drodze do późniejszych sukcesów i misji zachwycania publiczności. Choć wielokrotnie przyznaje, iż w sferze jego profesji wszystko przychodziło mu łatwo i bez większego wysiłku, na problemy życia prywatnego pozostawał całkowicie bezsilny. Częstokroć zamiatał pod dywan swoje największe demony – m.in. alkoholizm, z którym zmagał się przez wiele lat, czy szorstką relację z ojcem.

Spojrzenie Hopkinsa na najróżniejsze dylematy życia jest proste, niezmącone i uczciwe – przez to jakby niedzisiejsze. Twarz aktora, obecna na okładce, zdaje się żywym dowodem doświadczonego bólu – ale także wyrazem stoicyzmu i dostojności.
Nie jest to książka w żadnym stopniu idealna: spisane przez artystę wspomnienia wykazują pewne rwane, nierówne tempo, a nie wszystkie przytoczone historie zdają się tu potrzebne. Inne z kolei zasługiwałyby na szersze rozwinięcie. Ale wspomniana szczerość, jako słowo klucz, wynagradza okazjonalne pogubienie tej opowieści.

Formuła, którą proponuje Daliśmy radę, chłopaku, to coś więcej niż chronologiczne przytoczenie faktów z życia gwiazdora. Pozwala lepiej wejść w głowę naszego walijskiego dżentelmena – zrozumieć go od bliższej strony, doświadczając stricte jego punktu widzenia na życie. To właśnie ta propozycja silnej identyfikacji z aktorem, poprzez bogate w szczegóły wspomnienia, wydaje się tak cenna – a tym samym warta sprawdzenia, choćby przez tych czytelników, którzy raczej unikają pozycji biograficznych.







