Czy warto wybaczyć mężczyźnie, który wrócił skruszony? Nie chcę żyć jak teraz, ale też nie jestem gotowa wrócić do niego.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Czy warto wybaczyć mężczyźnie, który wrócił ze spuszczoną głową? Nie chcę żyć tak, jak teraz, ale wracać do niego też nie potrafię.

Z Bartkiem byliśmy razem czternaście lat. Wydawałoby się – tyle przeszliśmy, tyle zbudowaliśmy. Czytałam nawet, iż większość rozwodów zdarza się w pierwszych trzech latach małżeństwa, a potem – coraz rzadziej. My chyba byliśmy wyjątkiem. Typowa historia: mąż odszedł do młodszej. Ale dla mnie to był kataklizm. Życie pękło jak lód pod nogami, a ja spadłam w przepaść.

Bartek oświadczył się, gdy byliśmy prawie dziećmi. Ja – zwykła dziewczyna z przeciętnej rodziny, on – jedynak z zamożnego, wpływowego domu. Rodzice pomogli – kupili nam duże mieszkanie w centrum Warszawy. Pobraliśmy się szybko. Z dziećmi długo nie wychodziło, już traciłam nadzieję, aż w końcu urodził się syn, a dwa lata później – córka. Żyłam jak we śnie: ciepły dom, rodzina, dzieci. Wszystko wydawało się prawdziwe.

A potem pojawiła się ona. Nowa w pracy – słodka, pomocna, z oczami ofiary i miną zwyciężczyni. I nagle – wyrzuca mnie z dziećmi. Po prostu. Mówi, iż tak będzie lepiej. Zostawił mieszkanie dla siebie, płacił alimenty – tak, by było “po formie”. A jak ja mam żyć bez wykształcenia, bez doświadczenia, z dwójką maluchów?

Rodzice przygarnęli nas do babcinego starego mieszkania w Łodzi. Było ciasno, ciężko, strasznie. Uczyłam się oddychać od nowa. Uczyłam się oszczędzać, prać manualnie, biegać z wózkiem po sklepach i harować ponad siły. Powoli się podniosłam. Stałam się silniejsza. Pogodziłam się z losem.

Minął rok. I nagle – telefon. Bartek. Przeprasza, mówi. Zrozumiał, iż się pomylił. Nie wiedział, co traci. Gadaliśmy, jakbyśmy rozstali się wczoraj. Prosił o spotkanie. Długo się wzbraniałam, ale w końcu się zgodziłam. Gdzieś na peryferiach, w taniej knajpce – nie tam, gdzie kiedyś piliśmy wino, patrząc sobie w oczy.

I wiecie co? Przede mną siedział już nie on. Nie ten zadbany, pewny siebie, dumny Bartek. Ten miał przygarbione plecy, opuchnięte oczy i tygodniowy zarost. Był pusty. Wszystko, co czyniło go mężczyzną mojego życia, zniknęło. Jego opowieść też nie była oryginalna: ona żądała pieniędzy, prezentów, wyjazdów. Rozwaliła mu biznes, sprzedała informacje konkurencji. I odeszła. A on został sam.

Płakał. Klęczał. Mówił, iż my jesteśmy jego rodziną, iż kocha dzieci, kocha mnie. Bałam się, iż się złamię. Ale nie. Patrzyłam na niego i nic nie czułam. Ani litości. Ani bólu. Ani miłości. Tylko obojętność.

Powiedziałam mu: “Przestań robić z siebie pośmiewisko”. Nie ze złości – po prostu ze zmęczenia. Nie chciałam już słuchać jego lamentów, widzieć tego żałosnego wzroku. Było mi wszystko jedno, czy będzie krzyczał. Są przecież ludzie, którzy wrzeszczą na ulicach – i nikt na nich nie zwraca uwagi. Po raz pierwszy w życiu poczułam wolność od niego.

Ale w domu zrobiło się pusto. Nie z powodu samotności – przez pytania bez odpowiedzi. Podzieliłam się myślami z mamą i przyjaciółkami. Przyjaciółki były kategoryczne: zdradził – zdradzi ponownie. Uważały, iż choćby nie powinnam się z nim spotykać. Mama natomiast była zachwycona. Mówiła, iż dzieci potrzebują ojca. Że mnie, jako kobiecie, nie wolno tak wszystkiego odrzucać. Że rodzina to świętość, choćby jeżeli serce milczy.

Słuchałam wszystkich, ale odpowiedzi nie znalazłam. Minął miesiąc. Dalej mieszkam u babci. Sam gotuję, sam decyduję, jak żyć. Bartek zaczął przysyłać więcej pieniędzy, rzucił picie. Wciąż prosi, żebym wróciła. Próbuje pokazać, iż się zmienił. A ja patrzę na swoje życie i wiem – nie chcę, żeby tak wyglądało. Ale wrócić do niego też nie potrafię.

Nie jestem dzieckiem. Nie mam dwudziestu lat. A jednak czuję, jakbym utknęła. Boję się zrobić krok. Do przodu – w nieznane. Do tyłu – w zdradę. Nie wiem, w którą stronę warto iść. I każdego wieczoru, gdy dzieci zasypiają, patrzę w okno i proszę samą siebie: oby tylko zrozumieć, czego naprawdę chcę. Oby znów nauczyć się czuć…

Idź do oryginalnego materiału