Czy warto wybaczyć mężczyźnie, który powrócił ze skruchą? : nie chcę żyć tak jak teraz, ale nie jestem gotowa do niego wrócić.

newskey24.com 9 godzin temu

Czy warto wybaczyć mężczyźnie, który wrócił z pokorną głową? Nie chcę żyć tak jak teraz, ale i wracać do niego nie jestem gotowa.

Z Wiktorem byliśmy w małżeństwie czternaście lat. Wydawałoby się, tyle przeżyliśmy, tyle zbudowaliśmy. Kiedyś czytałam, iż większość rozwodów zdarza się w pierwszych trzech latach, a potem – coraz rzadziej. My chyba byliśmy wyjątkiem. To niby zwykła historia: mąż odszedł do młodszej. Ale dla mnie to był kataklizm. Życie pękło jak lód pod nogami, a ja poleciałam w próżnię.

Oświadczył mi się, gdy byliśmy prawie dzieciakami. Ja – zwykła dziewczyna z przeciętnej rodziny, on – jedyny syn z zamożnego domu, gdzie wszystko było na pokaz. Rodzice pomogli – kupili nam przestronne mieszkanie w samym centrum Warszawy. gwałtownie wzięliśmy ślub. Przez lata nie mogliśmy mieć dzieci, już traciłam nadzieję, aż w końcu urodził się Staś, a dwa lata później – Zosia. Żyłam jak we śnie: ciepły dom, rodzina, dzieci. Wszystko wydawało się trwałe.

A potem pojawiła się ona. Nowa w jego firmie – słodka, ugrzeczniona, z oczami ofiary i ruchami zwyciężczyni. Nagle – wyrzucił mnie z dziećmi. Tak po prostu. Twierdził, iż będzie lepiej. Zostawił sobie mieszkanie, a alimenty płacił – formalnie. Ale jak ja miałam żyć? Bez wykształcenia, bez doświadczenia, z dwójką dzieci na rękach?

Rodzice przygarnęli nas w starej babcinej kawalerce. Było ciasno, ciężko, strasznie. Uczyłam się oddychać od nowa. Uczyłam się oszczędzać, prać manualnie, biegać z wózkiem po sklepach i harować do upadłego. Powoli ogarniałam rzeczywistość. Stawałam się silniejsza. Pogodziłam się z losem.

Minął rok. I nagle – dzwoni. Wiktor. Przeprasza, mówi. Że się pomylił. Że nie wiedział, co traci. Gadając, jakbyśmy rozstali się wczoraj. Prosił o spotkanie. Długo się wzbraniałam, ale w końcu się zgodziłam. Gdzieś na peryferiach, w taniej knajpie – nie w tym miejscu, gdzie kiedyś piliśmy wino, patrząc sobie w oczy.

I wiecie co? Przede mną siedział już nie on. Nie ten zadbany, pewny siebie, dumny Wiktor. Ten był przygarbiony, z opuchniętymi powiekami, z tygodniowym zarostem. Był pusty. Wszystko, co czyniło go mężczyzną mojego życia, zniknęło. Jego opowieść też nie była nowa: ona żądała pieniędzy, prezentów, wyjazdów. Rozwaliła mu interes, sprzedała informacje konkurencji. I odeszła. A on został sam.

Płakał. Klęczał. Mówił, iż my jesteśmy jego rodziną, iż kocha dzieci, mnie. Bałam się, iż się złamię. Ale nie. Patrzyłam na niego i nic nie czułam. Ani litości. Ani bólu. Ani miłości. Tylko obojętność.

Powiedziałam mu: „Przestań robić z siebie pośmiewisko”. Nie ze złości – tylko ze zmęczenia. Nie chciałam już słuchać tego hałasu, widzieć jego żałosnego spojrzenia. Wszystko mi było jedno, czy będzie krzyczał. Są przecież ludzie, którzy wrzeszczą na ulicach – i nikt nie zwraca uwagi. Po raz pierwszy w życiu poczułam wolność od niego.

Ale w domu zrobiło się pusto. Nie z samotności – z pytań bez odpowiedzi. Podzieliłam się myślami z mamą i koleżankami. Koleżanki były stanowcze: zdradził – i zdradzi znowu. Uważały, iż choćby nie powinnam była się z nim spotykać. Mama zaś cieszyła się. Mówiła, iż dzieci potrzebują ojca. Że mnie, jako kobiecie, nie powinno wszystko jedno. Że rodzina to świętość, choćby jeżeli serce milczy.

Słuchałam wszystkich, ale odpowiedzi nie znalazłam. Minął miesiąc. przez cały czas mieszkamy u babci. Sam gotuję, sam decyduję, jak żyć. Wiktor zaczął przysyłać więcej pieniędzy, rzucił picie. Wciąż prosi, żebym wróciła. Próbuje pokazać, iż się zmienił. A ja patrzę na swoje życie i rozumiem – nie chcę, żeby takim zostało. Ale i do niego wrócić nie potrafię.

Nie jestem dzieckiem. Nie mam dwudziestu lat. Ale czuję, jakbym utknęła. Boję się zrobić krok. Naprzód – w nieznane. Wstecz – w zdradę. Nie wiem, gdzie iść. I każdego wieczoru, gdy dzieci śpią, patrzę w okno i proszę samą siebie: żebym tylko zrozumiała, czego naprawdę chcę. Żebym znów nauczyła się czuć.

Idź do oryginalnego materiału